czwartek, 20 listopada 2014

Łowcy miłosierdzia


Dziewczynka nie miała siły albo ochoty. Przysiadała na piętach, przeciągnęła pod nosem pręgowanym, przydługim rękawem sweterka nie pierwszej czystości i po chwili przyglądała się małym ciemnym dłoniom. Nic nie budziło niepokoju, więc patrzyła w korony nagich drzew, byle dalej odwieść myśl od konieczności zawodzenia. Rozejrzała się bystro dookoła i jakiś delikatny szelmowski błysk rozjaśnił jej śniadą twarz. Wyraźnie ucieszyła się, że nikt nie nadchodzi, więc nie ma potrzeby odstawiania dramatu dziecka na skraju wyczerpania. Zmęczona brzmieniem frazy ze zdartej płyty: „daj pani złoty, daj dobra pani, daj na jedzenie, Bóg zapłać” albo zwyczajnie dziecięco znudzona, przez dłuższą chwilę nie wyłudzała grosza na lepsze samopoczucie tych, co na chodniku posadzili ją za karę, że nie urodziła się biała. Bardziej rozczochrana niż uczesana, niespokojnie poruszała resztką warkoczyka, odwracając głowę w lewo i w prawo. Co chwila odgarniała czerń nieposłusznych włosów, opadających wzdłuż policzków, aż w końcu znieruchomiała.

    Zebrała siły, żeby i tej kobiecie nie odpuścić, nawet wciągnęła głęboko powietrze, ale oddech został wewnątrz. Babina szła zbyt wolno, poprawiała okulary z grubymi szkłami, lekko chwiała się na boki i ciągnęła za sobą kraciastą torbę na kółkach, jeszcze pustą, którą na rynku wypełni do granic wytrzymałości zieleniną, mięsem drobiowym, ziemniakami i jajami prosto od chłopa. Najdalej za czterdzieści minut, popiskując kółkami, przeciągnie ją na powrót obok romskiej dziewczynki. Mała już wie, że z lepszym skutkiem wyciągnie dłoń dopiero później. Ludzie są bardziej hojni, gdy zrealizują tygodniowe zapotrzebowanie na świeże i wiejskie. Wówczas widok dzieci boleśniej wchodzi drzazgą w dobre samopoczucie. Ale kobieta z pustą torbą sama zatrzymała się nad małą, spojrzała z bliska i odezwała się, mimo że dziewczynka o nic nie prosiła:

– A ty umiesz przeżegnać się, dziecko? Umiesz ojczenasz zmówić? Widzisz? Ty nic nie umiesz, to jak ty chcesz miłosierdzia ludzkiego prosić? My tu naród katolicki jesteśmy, wiesz? Ty nawet nie wiesz, co ja do ciebie mówię! Ale ja tobie dam złotówkę, nawet dwa złote tobie dam jak zobaczę, że ty tam do Biedronki pójdziesz i naprawdę bułkę sobie kupisz albo pączka, jak ty taka głodna jesteś. Zaraz będę wracać, to zobaczę czy ty jesz.

– Gówno ona tam pójdzie, pani! – Odezwał się gość w kraciastej bluzie z polaru i w szarej czapce z daszkiem, którą zdobił napis „Love power”. Zwycięsko rozkraczony na ławce zaciągał się akurat papierosem. – Na drugie strone ona pójdzie, pani, a tam siedzi taka stara, czarna jak salceson, grubościo też taka będzie, matka może, nie wiem. Kudły ściągnięte na gumkie od weka, a morda rozlana jak zatoka, bo wypasiona na tych dzieciakach. Zagarnie małej cołaskie jak pani dała i jeszcze w morde trzaśnie, żeby ryczała. Jak się mała usmarka, to większy zarobek będzie, nie wiesz pani? Tfu z tym tałatajstwem, że to wpuszczajo nam do kraju? Toć une pani ani pesela nie majo, ani paszportu, a jak te szczury mnożo sie po kanałach! Dzieci narobio, żeby na ulicy zarabiać, zasiłki wyciągać, a jaki pożytek z tego? Sraki i na raki, tfu z takim porządkiem!

           Ale kobieta z wózkiem nie miała potrzeby dyskutować, grzecznie wysłuchała z rozchylonymi wargami i z okularami zsuniętymi na koniec nosa. Ledwie mężczyzna wstał z ławki już oddalała się w stronę targowiska, machała przy tym lekceważąco ręką, jakby odganiała niewidzialną choć upierdliwą muchę. Niewykluczone, że chciała odrzucić tym gestem akt miłosierdzia, który okazał się piętnem naiwności i coraz szybciej przeobrażał się w powód do wstydu.

    Mężczyzna z ławki najwyraźniej wiedział o czym mówi, bo dziewczynka wstała z klęczek i oglądając monetę na przemian z obu stron, przeszła przez ulicę i ruszyła pod najbliższy sklep, gdzie podała ją rzeczywiście wielkiej babie i tak czarnej jak salceson.

    Po tamtej stronie ulicy obserwację Romów przejął inwalida. Mężczyzna około pięćdziesięcioletni, często siedział na stopniu tamtejszego warzywniaka. Teraz także czujnie pilnował kartonika u nogi, z wpiętym weń obrazkiem Jezusa Miłosiernego z promieniami płynącymi wprost z serca. Na odgiętym fragmencie kartonu widniał napis świeżo odnowiony czarnym flamastrem: „Nie jestem oszustem, uczciwie przepracowałem 32 lata. Dziś nie mam środków do życia. Jestem rencistą. Proszę na czynsz i leki. Bóg zapłać”.

    W sobotni poranek nikt nie miał czasu na czytanie próśb, a tym bardziej na czekanie, aż Bóg za coś zapłaci, więc kartonik świecił pustkami. Mężczyzna szeptał pod nosem coś, co wyglądało na pogróżki, bo nie spuszczał z oczu romskiej konkurencji, która jakiś czas temu wyszła z drugiej strony sklepu. Była to młoda matka z dwójką małych dzieci, z których jedno było blondynkiem z loczkami, tylko brudna odzież i wykrzywione buciki, niestosowne do pory roku, sugerowały jego przynależność etniczną. Około pięcioletnia dziewczynka natychmiast zaczęła biegać wzdłuż chodnika, już zaczepiała ludzi z wyciągniętą rączką, ale blondynek został przy kobiecie. Trzymał się jej spódnicy z miną bliską płaczu i wyraźnie kaprysił. To wystarczyło renciście, widocznie nie miał cierpliwości do dzieci. Gdy już opędziła się od malca i wygodnie rozsiadła się na chodniku, mężczyzna podszedł. Wyrwał ze złością obrazek Jezusa z kartonu, podsunął jej pod nos i zaczął krzyczeć:

- To jest nasz kraj, nasza bieda i nasze miłosierdzie, rozumiesz brudna wywłoko?! My tu ciężko pracujemy, żeby na koniec zdychać z głodu! Żeby nas choroba zjadła, a nie hołota cygańska zalała! Do siebie wypierdalaj żebrać! Niech tam ci dupę skopią lepsi od ciebie! Pracą się zajmij, dzieci wychowaj na ludzi, zobacz ile kosztuje krzyż pański bez twojego złodziejstwa i smrodu!

    Kobieta nie odezwała się, patrzyła tylko zaciekawiona, bez większego zdumienia. Prawdopodobnie nie miała pojęcia o co napastnikowi chodzi albo zbyt często takich spotykała. Na blondynka tyrada zadziałała, rozpłakał się na dobre. To pozwoliło renciście na przejście do mowy ciała, zrozumiałej niezależnie od różnic kulturowych. Z wielkim wymachem wykopał na aut jej brudny styropianowy kubek, z którego posypały się dwudziestogroszówki. Wzmocnił gest słownym suplementem zachęty do opuszczenia ojczyzny i to dopiero uruchomiło głośny romski jazgot na tyle, że ludzie spieszący na targ zostali na moment wytrąceni z układania listy zakupów, naprędce sporządzanej w setkach egzemplarzy.

    Ale rencista był już coraz dalej. Wściekłość niosła go energicznie w przeciwnym do rynku kierunku, ku nowym archipelagom miłosierdzia, z nadzieją, że znajdzie zdrowy stopień, zdrowych schodów, gdzie Polska jest Polską, a Polak Polakiem.

11 komentarzy:

  1. To jest obrazek ulicy. A obrazek z urzedów? Ogromne dotacje z budżetu państwa dla romów. Zapomogi, remonty mieszkań, darmowe obiady w szkole. Rownież dla dzieci, które zamiast siedzieć na lekcjach, żebrają na ulicach a o 13:30 biegną do stołówki szkolnej z menażką, bo im się należy. Polacy we własnym kraju tak nie mają...

    OdpowiedzUsuń
  2. ten temat jest niestety bardzo drażliwy, z moich prywatnych obserwacji wynika że 80% to są osoby żebrzące albo na alkohol albo zarobkowo

    OdpowiedzUsuń
  3. Musimy pamiętać o tym, że wszyscy Ci ludzie z reguły wykorzystywani są przez mafię aby dla nich zarabiały...

    OdpowiedzUsuń
  4. Wessałem się w Twojego bloga i aż ciężko się oderwać. Niestety, tak jest coraz częściej, że mniejszości narodowe w danym kraju starają się "wygryźć" jego obywateli. Ja rozumiem, że nie można potępiać kogoś wyłącznie za przynależność rasową etc. ale ja, idąc w gości, nie paraduje im traperami od błota po nowym białym dywanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przykre jest to że są osoby które naprawdę potrzebują pomocy a przez takich nieuczciwych żebrzących my przechodzimy obojętnie od najbardziej potrzebujących

    OdpowiedzUsuń
  6. To jest opis codzienności na naszych ulicach jedni żebrzą bo muszą a inni bo są zmuszani biedne to społeczeństwo

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawy teskt! Dobrze piszesz

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF