czwartek, 19 kwietnia 2012

Wykluczony

- I co? Nikt pana nie kocha? - rzuciła okiem na komórkę, którą właśnie wydobył z kieszeni i ciszy. Wyłączył profil „bez dźwięku” i spojrzał w błękit jej roześmianych oczu. Rzeczywiście zabrakło połączeń nieodebranych, ale w jej pogodnej twarzy kryło się tyle ciepłej życzliwości, że z pewnością nie miałby nic przeciwko, żeby akurat ona go kochała. Jednak musiała tu zostać, na straży recepcji i etatu. Nie było takiej siły i pewności spełnienia, żeby zabrać ją w życie. Bo i po co? Niewiele miałby do zaoferowania. I to „nie kocha” zeszło z nim na hotelowy parking. Obszedł starego służbowego forda dookoła, obejrzał, bo skoro nikt nie kocha, należało się upewnić, czy nie było na karoserii śladów bezinteresownej nienawiści. Uspokojony wsiadł i wyjechał przed budynek. Stanął przed pierwszym tego dnia żółtym światłem i usłyszał jazgot klaksonu za sobą. Zerknął w lusterko. Spod wymachującej łapy, pukającej już w czoło, czerwieniała gęba w błyszczących okularach i coś wykrzykiwała do trzymanego telefonu albo karcąco, do Jasia, który trzymał się nieżyciowych przepisów w tym miejscu świata. Właściciel gęby odreagował tuż przed zielonym. Dodał gazu i zniknął na zawsze, wcześniej wymuszając hamowanie z piskiem na kierowcy z sąsiedniego pasa.

    Znowu był frajerem w jakichś oczach. Powrócił wieczorny wstyd. Nie całkiem bez przyczyny. Gosia, tak chyba miała na imię, pierwszy raz widział ją na firmowej imprezie, była z innego krańca Polski, a może zbyt krótko pracowała? W jej oczach zobaczył przerażenie, później zdziwienie, na koniec chyba coś na podobieństwo obrzydzenia. Była miła, mogło być ciekawie, ale coś spalił, nie było pod ręką laptopa. Gdzie miał sprawdzić, kto to Hanka Mostowiak i jaki związek ma jej życie z kartonami? O żadnym Ryśku, którego na szczęście uśmiercili niedawno w klanie, też nie słyszał. A całkiem poległ, gdy nie miał pojęcia jak wygląda Sonia Bohosiewicz i czy jest obleśna aż tak, że rzuca złe światło w bitwie albo głosach. Chyba chodziło o celebrytów, ale nawet czterech nie potrafił wymienić z nazwiska, tym bardziej przed sobą samym, więc ostatecznie nie miało znaczenia, że dr House wcale nie jest weterynarzem. Widocznie dwie serialowe reklamy albo zapowiedzi nałożyły się, bo dałby sobie ucho uciąć, że zapamiętał psa, jakiegoś wilczura, a potem nieogoloną gębę tego faceta, co grał kiedyś w filmie o myszy w trampkach. Na co miał zwalić? Na zapracowanie czy na jogę, której oddawał się w porze największej oglądalności? Na słuchanie Milesa Davisa podczas lektury Stasiuka? Czemu zaraz zwalać na cokolwiek? Jakby był winny! W końcu z premedytacją i świadomie wyciszał się w domu i chronił mózg przed zaśmiecaniem nadmiarem szumów informacyjnych.

    Przecież ciocia Lusia od dziecka wmawiała mu, że jest taki poukładany, samodzielny i nad wyraz rozwinięty. Ciocia na pewno przewraca się w grobie, bo teraz odstawał od normy i na nic nie zdały się dwa fakultety i doskonała znajomość angielskiego, komunikatywna niemieckiego i włoskiego, skoro we własnym języku nie potrafił przekonać do siebie uroczej dziewczyny.

    Do tych dwóch typów przy barze nawet nie próbował się zbliżyć. Prawie czytali z blatu, wystarczająco wlani i głośni. Bomba tykała w ich poważnym temacie. Któryś raz z kolei eksplodowała, zanim skrzydło zaczepiło o brzozę. Nawet nieważne czy skrzydło, samolot z zawartością, to ofiara spisku i zdrady, zamachu, a wybuch na pokładzie, to już dwa lata i dalej zakamuflowany zdrajca chodzi i wdycha nasze polskie powietrze, siedzi w kieszeni innego zdrajcy, co się obwołał prezydentem. Próbował odejść dalej od prawdziwych Polaków, ale do myśli lepili się mocą kropelki. Jaś chciał dotąd wierzyć stereotypom, że to wykluczeni kochają się w spiskowych teoriach dziejów i lubią, gdy ktoś pewnie i jasno definiuje wrogów i swoich. Wszędzie wietrzą sprawców nieszczęścia i ufają swoim przewodnikom, choćby pletli największe bzdety i zachęcali do nienawiści z krzyżem w garści. Tymczasem, tuż obok, wykształceni faceci wkręcali spiskowe absurdy. Choć pijani, to jednak ustawieni, przy kasie i zdawałoby się myślący. Jaś zabrał piwo i usiadł dalej, bezmyślnie gapił się w stół bilardowy. I tak już pozostał, do końca, do nocy wietrznej, po której znowu wstało słońce.

    Z ulgą zatrzymał się na kolejnym skrzyżowaniu, a uśmiech dziewczyny z recepcji wciąż był obok. Gdyby umiał skorzystać z portalu randkowego? Czy udałoby się taką spotkać? Może nie za pierwszym, może za dziesiątym, piętnastym razem trafiłby na normalną kobietę? Wyciszoną, inteligentną, odwróconą od zgiełku i lubiącą rozmowy przy delikatnych dźwiękach z głośnika. Taką, co czuje przyjemność wzajemnego przerzucania się cytatami z bieżących lektur, którym oddadzą się nie rezygnując z bliskości. I wreszcie Jaś ustawi w kuchni dwa kieliszki wina na tacy i dołoży koreczki z sera i … uśmiechnął się do własnej myśli, nazbyt tęsknej, więc włączył ulubioną stację. Ktoś w radiu mówił o filmie, cytował reżysera:

Dzisiaj kobieta stawia na samodzielność, a mężczyzna skazuje się na infantylność. Nie ma sprawy, jeśli kobieta sama chce wychowywać dziecko bez mężczyzny. Co więcej, dzisiaj chętnie podaje się w wątpliwość konieczność przedłużania gatunku. Górą jest indywidualizm. Miasto, konkurencja, egoizm, chciwość, pokusy i ich dostępność – to żyzny grunt dla podobnych idei. Świat przestaje być agrarny, staje się metropolis. Rodzina jako zamknięta twierdza już nie istnieje. Człowiek chce być wolnym indywidualistą.

    Mądrość obserwatora była fragmentem wywiadu z Andriejem Zwiagincewem, rosyjskim twórcą filmu „Elena”. Jaś widział go przed wyjazdem, siedział na sali pośród kilkunastu emerytów i też jakby nie przystawał. Historia kobiety, samotnej w związku z samotnym mężczyzną, uśmiercającej ostatecznie bogatego męża, by do jego domu wprowadzić synka nieroba i prymitywa, który płodzi kolejne dzieci i pije następne piwo przed telewizorem, nawet nie poruszyła Jasia. Została w nim chłodem nowoczesnej relacji międzyludzkiej, z którą bardzo wymownie współgrał cytat. Tylko czy indywidualizm jest marzeniem czy koniecznością? Słusznym wyborem czy wyrokiem wykluczenia? Skutkiem determinacji w walce o ocalenie tożsamości czy egzystencjalną konsekwencją mądrości i umiejętności wyciągania wniosków z obserwacji społecznych?

Tak pękł bąbelek, pstryknęła mydlana bańka z uśmiechem dziewczyny z recepcji, która mogła być realna, ale została w tle. I dobrze, bardzo dobrze, bo z czasem mogłoby w Jasiowej głowie powstać pragnienie dziecka, ale jakim prawem miałby je skazywać na życie w zdehumanizowanym świecie? Czemu kolejna istota miałaby się zmagać ze ślepym stadnym pędem? Po co ma płacić nadzieją, wiarą i marzeniami o lepszym życiu w kraju wtórnego analfabetyzmu, absurdu i agonii ducha?


12 komentarzy:

  1. Wykluczony przez swoją normalność – aż chciałoby się dodać, rozbudowując tytuł, który nadał swojemu tekstowi autor. Wykluczony przez trwanie przy wartościach, które we współczesnym świecie przestały mieć znaczenie a nawet wywołują uśmiech politowania nad nieszczęśnikiem, który nie podąża za głównym nurtem. A ten nurt przejawia się w impertynenckich zachowaniach, śledzeniu życia celebrytów, spełnieniu w rozrywce proponowanej przez media, w komentowaniu absurdalnych sporów politycznych.
    Najbardziej boli fakt, że ten obrazek z życia, wykreowany przez autora, tak dobrze znamy z codzienności. Niemal każdego dnia doświadczamy prymitywnych zachowań, oferty mediów, która nam uwłacza i społecznego przyzwolenia na jedno i drugie.
    Autor demaskuje swoim tekstem niedorzeczność realiów, w których człowiek myślący jest skazany na poczucie wyalienowania. Na powolne wycofywanie się, bo coraz dotkliwiej odczuwa, że nie ma siły przebicia i nie jest w stanie przemówić do mas, które nie wstydzą się bezmyślności i trwają w samozadowoleniu. Gdy przyglądamy się kondycji współczesnego człowieka, zanikającym zdolnościom budowania trwałych relacji, słowa reżysera, które przytoczył nam autor tekstu, mówiące o tym, że „ ... dzisiaj chętnie podaje się w wątpliwość konieczność przedłużania gatunku”, zaczynają być dla nas coraz bardziej wymowne. Podobnie jak rozważania Jasia dotyczące indywidualizmu. W tak absurdalnym świecie wydaje się on jedyną rozsądną formą trwania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdyby jeszcze lubił Dvoraka... no może chociaż wiedział kto to, to byłby ideałem.

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Niosący kaganek28 kwietnia 2012 20:28

    I ja też ciągle powtarzam, że nie nadaję się do życia w normalnym społeczeństwie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cała prawda. Pogodziłam się z tym... Inność nie jest w modzie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślałam że takich Jasiów już nie ma...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też w ogóle nie identyfikuję się z naszymi bezdusznymi czasami...

    OdpowiedzUsuń
  7. Najgorsza obelga jaką może mnie obdarzyć drugi człowiek
    " You will never walk alone"

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki tym wykluczonym "odmieńcom" nadal funkcjonujemy jako ludzkość. Dzięki tym indywiduom nie przekraczamy tej cienkiej granicy, oddzielającej Nas od zezwierzęcenia. Oby Homo Sapiens nie wymarł, zastąpiony przez Homo Plumbeus.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jest takie proste powiedzenie na to:" s..ać na losy świata tego, wypnij d..ę na bliżniego".

    OdpowiedzUsuń
  10. Poniewaz ewidentnie mimo, ze jego swiat jest teraz jak najbardziej poprawny, to on nie jest szczesliwy. Zycie to kompromis, oddaj troche tej "nienormalnosci" by byc z kims kto chce Ciebie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. chętnie bym poznała tego pana z komentarza ciekawa osoba, dziś ciężko spotkać inteligentnych i kulturalnych panów, szkoda, że tacy są na wymarciu albo już wymarli

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF