niedziela, 13 lipca 2008

Letnie zabawy

Tak szedłem chodnikiem, całkiem niespiesznie, pełną piersią wciągałem powietrze po deszczu, ciesząc się ostatnimi godzinami urlopu. Jakże powolnie płynęły minuty i zarazem donikąd nie pędziły mnie jeszcze. Przed sobą widziałem dwie dziewczynki, kucające pod tablicą z koszem, szepcące coś do siebie i wybuchające śmiechem. Jakieś dziesięć metrów przed nimi chłopiec w okularkach kopał piłkę, która niemrawo odbijała się od drucianej siatki i wracała pod jego nogi. Dziewczynki najzwyczajniej były mu obojętne, choć próbowały go zaczepiać i to dosyć oryginalnie: ty, łajzo, i tak nie trafisz, nie wysilaj się. Skąd jesteś głupku? Może ten dupek nie umie po polsku? Ty, okularnik, do ciebie mówię.

   I o dziwo dopiero ten „okularnik” dotarł do ambicji chłopca, bo choć nie przerwał zabawy piłką, rzucił przez ramię: zamknij jadaczkę, szmato. Dziewczynki walnęły gromkim śmiechem i jedna z nich odpowiedziała: O! Ten sukinsyn gada.

   Na dobrą sprawę nie ma nad czym się zatrzymać, letnie zabawy dzieci jak na każdym podwórku. A jednak dogoniły mnie własne myśli. Dlaczego nie umiem zwrócić im uwagi na niestosowne zachowanie? Co mnie w takiej sytuacji paraliżuje? Lęk, że wyjdę na zgreda? Obawa, że owe „sukinsyny”, „łajzy” i „szmaty” polecą zaraz pod moim adresem? Że będą to dla odmiany epitety dzieci nagle zjednoczonych w obliczu wspólnego wroga – dorosłego? Pewnie to wszystko naraz tłumi mi instynkt społecznego zaangażowania w wychowanie młodzieży.

Jednak, mimo wszystko, górę bierze zdziwienie. Obce sobie dzieci, pomiędzy czwartą a szóstą klasą podstawówki najdalej, ciskają w siebie obelgami, których nie powstydziłby się niejeden trafiony berecik pod sklepem GS-u, i robią to bez zażenowania, bez powodu i z uśmiechem na ustach. I tym sposobem, ponownie, nie pozostaje mi nic innego jak stwierdzić, że słowa tracą ważność. W końcu żyjemy w kulturze obrazu, niwelującej wartość mowy ojczystej. To prawdopodobnie z tego powodu czystych dzieci, dobrze ubranych, uczesanych wcale nie żenuje fakt, że idący obcy dorosły słyszy soczystość ich komunikacji. Dobrze się bawią, więc przechodzeń pozostaje przezroczysty. Sam pewnie w ich wieku potrafiłem skomponować podobnie treściwe wiązanki słów. Z jakiegoś jednak powodu nie wypuszczałem owych wiązanek z przegrody zębów, zanim sześciokrotnie nie upewniłem się, że nie posłyszy dorosły, który zawstydzi mnie komentarzem, uwagą, i jeszcze doniesie rodzicom, którzy własne zawstydzenie przeleją mi chętnie na tyłek. Ale te dzieci najwyraźniej nie mają w swoim słowniku magicznego hasła „wstyd”. A skoro nie ma wstydu, pozostaje ćwiczyć skuteczność w komunikacji społecznej. Przyda się jak nic, w przyszłości jak znalazł. To pomaga być na topie, zdobywać świat, przebić się przez zawalidrogi szmat, sukinsynów, okularników, dupków, a potem już tylko smak sukcesu, bo jak rzekł klasyk: takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.

2 komentarze:

  1. hmmm... oglądałeś kiedyś bajki lub filmy dla dzieci na kanałach satelitarnych? Aż się roi tam od palantów, dupków i sukinsynów. To chyba taki trend! Czas biegnie do przodu...
    A pamiętam jeszzce film o kapitanie sowa - "motyla noga..."

    OdpowiedzUsuń
  2. troche to smutne, a w zasadzie nie trochę.Szczerze przyznam, że takie sytuacje mnie przerastaja i przerażaja.Teraz jest "dupek", "okularnik", a za kilka lat jurny dwudziestolatek skasuje nie tylko rówiesników, ale i nas. I nie tylko słowem, które ma dotknąć, zaboleć, ale może łokciem.Przecież to takie proste.Pamietam taką sytuację sprzed kilku lat,kiedy widzialam, jak 8 może 9-letni chłopiec kradł ciastka z dostawczego pickupa. Poczułam gwałtowną potrzebę reakcji.Efekt mojej akcji byl zaskakujący-młody zaczął krzyczeć, że jakas baba sie czepia i on potrzebuje pomocy.Usunęłam się szybko.Właśnie byłam "dorosłym wrogiem".I co. Kompletnie nic. Było mi wstyd, poczulam się podle.Teraz kiedy chcę zmieniać świat powstrzymuje mnie mój mąż.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF