poniedziałek, 24 września 2012

Zakładnik wolności

    „Świat zmusza mnie do wolności, pomyślałeś kiedyś, że tego doczekamy?”. Stawiał przed sobą podwójną czarną amerikanę, a przy tym uśmiechał się na tyle szelmowsko, że tak mógł zaczynać tylko dawno przemyślany, przewrotny monolog, którym zamierzał błysnąć albo wyrzucić z siebie bezradność. Niby czekał na moje pytanie zaczepne, może na protest, ale nie następowały. Wolałem słuchać i gapić się bezmyślnie dookoła. Nie potrzebował mojego udziału i tak nie wytrzyma. Przypadkowa wspólna kawa, w środku galerii handlowej, zupełnie nie nastrajała mnie do rozmowy. W porę zwietrzyłem podstęp oratorski, bo kochał to mocniej niż własną żonę. Tym razem byłem mu nawet wdzięczny, nie miałem nic przeciw wygadaniu bólu, bo raczej szczęściem nie lubił się dzielić, wolał je przeżywać.

„Zaskoczyłem cię?”. Ten chwyt retoryczny także nie wywołał żadnej reakcji, więc Zbyszek nie myślał prosić dalej o najmniejszą formę przyzwolenia, po prostu eksplodował. Najpierw była telewizja, stary. Za komuny człowiek miał dwa programy, nie? I jeszcze miewał dylemat - obejrzeć Kobrę, a może western w dwójce. No dobra, może dylemat: Sondę, Wakacje z duchami czy Czarne chmury. Miał alternatywę, nawet jeśli idzie o Wielką grę czy Teleecho. Teraz ma osiemdziesiąt programów albo sto osiemdziesiąt i nie ma szans na wahania! Ale to nawet nie o mądrość idzie, chciałby czegoś zwyczajnie ciekawego, interesującego, wkurzającego nawet. Latem myślałem, że nie mają kasy i czekają do września, na nową ramówkę. Mamy wrzesień i dupa, nic. Wszędzie reklamy i powtórki seriali, a jak są nowe seriale, jeszcze głupsze niż stare, przerywane gwiazdami gotującymi i kochającymi Polskę. To ja wymiękam, stary, rozwiązuję umowę z UPC. Przecież na darmo płacę za gówno, którego nie włączam. Telewizja podarowała mi wolność od telewizji, chwała jej za to, sam miałbym opory.
    
Albo polityka. Zobacz, ścierają się dwa fronty, od ilu lat? Te same gęby boksują się jak nie na wysokie podatki, to na aborcję i in vitro jakieś, Pana Boga wyręczają w przyznawaniu człowiekowi wolnej woli. Jedni drugich od złodziei wyzywają i wszyscy jednakowo kraj okradają. No to jak jest? Politycy darowali mi wolność od polityki, bo z szamba wypełzam, na suchy ląd. Sam wiesz, na wybory nie chodzę od lat i nic mnie nie przekona do postawy obywatelskiej. Nawet tej lokalnej, stary. Bo zobacz, co my tu mamy? Tak, mówię o trójmiejskim grajdole. Zero przemysłu, my już nic nie produkujemy poza benzyną w Lotosie. Żadnych dużych pracodawców. Dziewięćdziesiąt procent firm zatrudnia do dwudziestu osób, czyli biura rachunkowe, ośrodki szkoleniowe, hurtownie, oddziały banków i trochę usług, a co robią nasze lokalne władze? Sprzedają grunt pod zasrane biurowce! Kto będzie w nich pracował i co robił? Ile trzeba papierów, rachunków, faktur, analiz, raportów, gdy nic się nie wytwarza? Oliwa w biurowcach, Wrzeszcz w betonie, szkle banków i powierzchni pod biura, do tego jeszcze kawał Przymorza pod inkubator przedsiębiorczości, z którego wyklują się co najwyżej wszy na karku podatników. W Gdańsku powstaje Centrum Solidarności, czyli następny bunkier po nic. Dla wizerunku władze pierdykną sobie jeszcze ze trzy muzea powstania głupoty i będziemy na to wszystko bulić w czynszach i opłatach za wszystko! Pracę stworzyć ludziom w przemyśle, to blady wizerunek i słabe medialnie, ale mauzoleum kombatanctwa odwiecznej bezradności rypnąć, do jest dopiero świetny PR! I tak władze lokalne dają mi wolność od poczucia lokalnego patriotyzmu i zastępują bezradnością leszcza, który wybuli na ich dobre samopoczucie. I już czuję się zwolniony z lojalności wobec wszystkiego co tutejsze, żeby wybronić twarz przed frajerstwem, którym inni portfele sobie wypychają.

Idę do Kościoła, bo jestem katolik, nie żaden oszołom polityczny z Krakowskiego Przedmieścia, nie żaden fan prezesa i ojca dyrektora, jeden z ostatnich normalnych, który musi duchowo się pokrzepić, Słowa Bożego posłuchać, wejść w inny wymiar i wrócić do siebie, żeby gromadzić skarb, gdzie mól i rdza go nie dostaną. I tu też problem, bo Kościół robi wszystko, żebym się od niego uwolnił. Ty wiesz, że on nie potrzebuje masonów, ateistów i liberałów, żeby ostatecznie polec? Do autodestrukcji wystarczą mu własne dzieci. Katecheci, tłumiący w zarodku każde życiowe i niewygodne pytanie, ale przejęci misją nakazowo-roszczeniową podpisaną przez proboszcza. Wylęknieni i zakompleksieni księża, ubodzy intelektualnie jak polityk prawicy, zupełnie nie rozumiejący świata i w przerażeniu międlący bez sensu puste frazesy. To przecież musi doprowadzić do pustych ławek, w których nie siada miłość, ale strach przed światem. Zmuszają mnie do męczeństwa w wierze, bo chcąc żyć sakramentalnie i modlić się wspólnotowo, muszę słuchać wywodów ze schyłku średniowiecza. Fundują rozdarcie między rozumem i wiarą, choć Pan Bóg jednego i drugiego nam nie szczędził. Żyjemy w czasie, gdy wiarę na próbę wystawia własny proboszcz, a nie pokusy wolności i ateizmu. Dzieci wychowuję w wierze od chrztu, bo sam zostałem wychowany nie w odpustowych gestach, tylko w słowie wcielonym w czyn. Staram się rozmawiać, przykład dawać, a potem wychodzi taki ćwierć inteligentny klecha na katechezę, zada dziecku trzy kretyńskie lektury, każe kupić zeszyt do ćwiczeń, bo sam nie ma nic do powiedzenia. Na koniec semestru rozliczy udział w nabożeństwach. Na kazaniu razem słuchamy farmazonów o tym, kto jest w telewizorze zły albo dobry, wypowiadanych głosem obrażonego kastrata duchowego, moralnego i męskiego. Jak mam własnemu dziecku odpowiedzieć na pytanie: czemu nie może chodzić na etykę zamiast na kretyńską katechezę nakazów i zakazów dogmatycznych, których nikt nie tłumaczy? Ten sam ksiądz czyta z Ewangelii: „Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich!”. Potem wychodzi z kościoła i wsiada do auteczka za dobre sto pięćdziesiąt tysięcy i jedzie dwieście metrów dalej, bo musi kupić lakierki w tutejszym salonie Clarks za cztery stówy albo sześć. Tymczasem moje dziecko widzi go i sumuje: „skoro tyle dzieci nie ma posiłku ciepłego w szkole, to jak on służy wszystkim?”. Co mi zostaje? Morda w kubeł i zero recepty jak nie wyjść na fanatyka albo kretyna, który dziecku żałuje sto pięćdziesiąt złotych na buty, ale nakazuje iść do kościoła i słuchać obłudnika. Co jest lepiej stracić? Taki kościół, postawiony na infantylizmie i obłudzie czy autorytet ojcowski? Mam je karmić frazesem jak czarny zza pulpitu? I tak, stary, kościół daje mi natrętnie mandat wolności od kościoła. Kiedyś zmusi do wykorzystania daru.

    Służba zdrowia daje wolność od troski o zdrowie, bo się nie dopcham. Kino daje wolność od kultury, bo film o hip hopie nazywa kulturą wysoką, a wszechogarniające chamstwo polskie daje mi wolność od miłości bliźniego, bo widzi we mnie wroga zanim dziób otworzę. Internet daje wolność od aktywności od kiedy piszą do mnie tylko agenci ubezpieczeniowi z tanią ofertą OC i banki z tańszym kredytem hipotecznym, choć mam gdzie mieszkać i nie mam czym jeździć. Chcę czy nie, muszę zamknąć się w wieży. Mam tam kilka tysięcy książek, jak wiesz, mam kilkaset płyt, kilkadziesiąt filmów, wystarczy jeszcze kilka butelek alkoholu i to jest wolność z rezygnacją z praw publicznych. Świat zniewala mnie wolnością bezwzględną, przynajmniej dopóki mieszkam po stronie rozumu.

    Wstał. Jednym łykiem machnął całą kawę, jakby dotąd nie pamiętał, że stoi na stoliku. Spojrzał na zegarek i rozejrzał się wokół. Dodał coś, że dziecko chyba znalazło trzewiki w CCC, bo matka już płaci i wyciągnął dłoń na pożegnanie. Dał mi wolność od siebie, w zasadzie dorzucił do mojego koszyka obywatelskich wolności. W końcu od dłuższego czasu żyłem w tym samym kraju swobody.

1 komentarz:

  1. Trafnie ujęte.
    Choć z tej obszernej wolności korzystać mogą chyba tylko ci, co pamiętają, jak było dawniej. Ci, co mają porównanie. I żal mi tych bardzo młodych, którzy siadając przed ekran, czy komputera, czy telewizora, przyjmują bezkrytycznie to, co media podają. Bo nie wiedzą, że lepszym wyjściem jest po prostu niewłączanie tych odbiorników.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF