czwartek, 23 kwietnia 2015

Upadek Rotgiera z Saturna

Przyzwyczajam się. Z wielkim trudem, jak po grudzie przychodzi, ale jestem coraz mniej oburzony, nieco oswojony, zdziwiony nawet mniej niż wczorajsza dziewica, porzucona w brzasku pierwszego poranka. Staram się jak mogę najmniej boleśnie zamieszkiwać kraj kwitnącej cebuli i dziarsko uśmiecham się z każdym zaciągiem stęchłego kwiecia o świcie, ale łatwo nie jest. I choć wiem, że innej Polski nie będzie, a gorsza przed nami, czasem jeszcze ulegam niemocy. Nie daję rady, choć pomoc nadciąga ze wszystkich stron. Wspiera sąsiad w hali garażowej, gdy regularnie znaczy moje miejsce starym kołpakiem, baniakiem po oleju i mocą lwa z papierka po zeżartym batoniku. Urocza pani pomaga oswoić krainę ćwikły, gdy z wdzięczności za ustąpienie miejsca skacze do gardła, bo jej ubliżyłem „traktując jak staruchę”. Stara się pomóc przyjemniaczek w sobotni poranek, gdy widząc kolejkę do dystrybutora, z uśmiechem herosa bierze się za mycie szybek. I cieszy się, pławi w nieczystym orlenowskim kubełku, zachłystuje się radością bycia ponad czekającymi frajerami, którzy nic mu nie zrobią, choćby pianę bezradności z ust wytoczyli, niczym Gyubal Wahazar z dramatu Witkacego.


    Zbieram te przypadki, chcę czy nie, zamieszkują czaszkę, wciskają się w zwoje, pęcznieją niczym bezdomny na schodach, gdy smrodem utrudnia miłosierdzie. I wsparty przykładami już jestem bliżej, coraz bliżej obojętności, choć ciągle załatwiony, bo nadmiar musi eksplodować. Wtedy dopada mnie pytanie, upierdliwie powracające jak radiowa reklama z Basią, co popuszcza trochę moczu i nie chce iść na zakupy. Więc skąd im się to bierze? Skąd potrzeba dowalenia obcemu? Skąd chęć podstawienia nogi bratu w depresji, siostrze z matki frustracji, ciotce w bezradności i wujowi w życiem zmęczeniu? Skąd kompleks, co każe odreagować na obcym? Czyśmy już do reszty jacyś tacy z glacy, glana i z kopa? Szukam wtedy twarzy radosnej, wdzięcznej szukam, uśmiechniętej, przyjaznej lub choćby pogodnej i coraz trudniej, nawet jeśli z czeluści pamięci wyciągam o poranku zatarty hit: … jak dobrze wstać skoro świt. Jutrzenki blask duszkiem pić. Nim w górze tam skowronek zacznie tryl, jak dobrze wcześnie wstać dla tych chwil, gdy nie ma wad wspaniały, piękny świat. Jak dobrze wcześnie rano wstać wiosną lat.  I nie działa, za chińskiego boga zdziałać nic nie może. Skowronek kultury zdechł i społecznie puszczony wiatr zatarł jego tryl, rozwiał, rozgonił. Już chyba coraz mniej szans na resztki grzeczności w miejscach publicznych, pomijając może dyskonty, bo tam żelazne „dzień dobry” wpisali w obowiązki kasjerki. Nawet, gdy chwilę wcześniej zamieniła z klientem kilka niewyszukanych zdań, nawet jeśli niezbyt dobrych, gdy jego kolej na powitanie, otrzyma je jak pies michę, całkiem jakby minutę wcześniej wzrokiem go nie bluzgała.

    Ale dlaczego ja o tym? Dlaczego znowu ta Basia z radia, ta od puszczania moczu za mną łazi, taka jednocześnie wypuszczona z moczu reklamy i uwiędła w niej powtarzalnością jak hejnał z krakowskiej wieży? Bo jej moczem zebranym z wielu tygodni emisji chlusnąłbym z uśmiechem po oczkach tego gościa z punktu obsługi klienta w Saturnie. Znacie? To posłuchajcie.

    Rzecz była w niedzielę, w trakcie cotygodniowego nabożeństwa ludu pracującego, skupionego w nawach największej katedry handlowej. Pomiędzy podniesieniem (emocji) w Zarze, a upadkiem hostii hamburgera na świeżo zalany colą ołtarzyk pod grillowanego kurczaka w naleśniku. Tam, gdzie biegnie granica żarcia, bekania, zalewania i podłogi frytką pokrywania a dostępem do AGD. Tuż obok był punkt obsługi Saturna, gdzie stałem cierpliwie, by wymienić toner do drukarki. Przede mną pierś prężył mężczyzna. Prężył tak intensywnie mizerną klatę, że nie miałem żadnej wątpliwości: piął się do pojedynku niczym pyszny brat Rotgier przed Zbyszkiem z Bogdańca, klnący się, że nie jest winny tej krwi, która będzie przelana. Tyle że zamiast hełmu miał przetłuszczone kłaki, odstające pancernym otokiem od kołnierza, śladowo przypominające szyszak wojownika. W miejscu zbroi cherlawy korpus otuliła przetarta ortalionowa kurtka z lampasem barwy wojennej, a na wysuniętej prawej stopie zabłocony mokasyn, wbity na szarość spranej frotte skarpety, wytupywał wojenny rytm w niecierpliwym oczekiwaniu na pierwsze starcie. A i oręż jeszcze miał. To nie była tarcza i topór bynajmniej. Za uzbrojenie posłużyć miała maszyna, froterka, wyrzucona na blat w wielkiej niebieskiej torbie z Ikei. „Jaki Rotgier, taki topór”, pomyślałem z uśmiechem wspominając scenę z Krzyżaków Forda, ale na wszelki wypadek odsunąłem się, bo przeciwnik walecznego Cebulaka, w postaci szczupłego pracownika punku obsługi klienta, właśnie kończył rozmowę przez telefon. Na widok odkładanej słuchawki Rotgier Cebulak porwał torbę z froterką i bez słowa, błyskawicznym ruchem, przerzucił ją przez linię blatu, aż wylądowała na służbowym krześle obsługi klienta. Zdziwiony pracownik Saturna odskoczył i spojrzał przerażony na intruza, gdy ten szedł za ciosem:

- Oddaję! Nie chcę, nie działa, pieniądze chcę, rękojmia działa, gwarancja, zwrot, nie?!

- Ale ja nie będę z panem rozmawiał, pan jest agresywny, już to panu mówiłem. Proszę się uspokoić. Powiedziałem, że poczekamy na kierownika punktu i ochronę.

    Przerzucił froterkę na powrót przez blat i nawet nie spojrzał na Cebulaka. Widziałem, że choć ręce chłopaka mocno drżały, na twarzy zachował pokerową minę i niespodziewanie zwrócił się do mnie:

- Słucham, w czym pomóc?

- Nic nie będę czekał, ja tu przyszedłem, pan jest w pracy, mnie pan ma obsługiwać, to moja kolej jest, ja tu stoję! Pan jest w pracy! Zepsute to jest!

    Odskoczyłem znowu w porę, z zatrzymanym wdechem na zdanie, któremu nie dane było wybrzmieć, gdy froterka wyrzucona przez Rotgiera herbu Cebula przelatywała ponownie przez blat. Chłopak z tamtej strony tym razem nie wytrzymał. Nic już nie powiedział, wyrwał z rąk napastnika gwarancję z podpiętym paragonem. Spojrzał w papiery, uśmiechnął się z miną zwycięzcy i podsunął mu pod nos:

- Kupił pan to w Media Markt, więc niech pan idzie pokrzyczeć do Media Markt, tu jest Saturn, szanowny panie kliencie!

    Rotgier z Doliny Cebuli zniknął jak kropnięty magicznym zaklęciem, a ja zostałem obsłużony z uśmiechem św. Jerzego, który dopiero co przekłuł dmuchanego na różowo smoka i już po chwili znalazłem się na parkingu galerii handlowej. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że dwa samochody dalej, ten sam buraczany rycerz pakuje uszkodzoną froterkę, w tej samej wielkiej torbie z Ikei, do… lśniącego nowością Mercedesa GLK. Roześmiałem się bezradnie, bo chyba nawet śp. Bareja Stanisław nie umiałby wytłumaczyć jak człowiek, który nie umie wypowiedzieć, o co mu chodzi i nie odróżnia Media Markt od Saturna, potrafi zarobić na samochód tej klasy. Coraz mniej rozumiem mój kraj, a może on z istoty swojej już całkiem przeczy rozumowi?

    Jak dobrze wstać, skoro świt. Jutrzenki blask duszkiem pić. Nim w górze tam skowronek zacznie tryl, jak dobrze wcześnie wstać dla tych chwil.

30 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy blog. Będę tu częściej zaglądać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tekst jak zawsze na poziomie. Bardzo lubię Twojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie aż tak by to nie zaskoczyło, często się zdarza że najwięksi "cebularze" na braki na koncie nie narzekają..

    OdpowiedzUsuń
  4. Inspirujący tekst, pozdrawiam i czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę przyznać, że uśmiałem się czytając ten wpis :D Ale spotkać taką "cebulę" w życiu... to może człowieka doprowadzić do szału.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ubawił mnie ten tekst, fajnie od czasu do czasu coś takiego poczytać

    OdpowiedzUsuń
  7. Niezły kabaret, chyba bym padła ze śmiechu będąc świadkiem tej sytuacji ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. bardzo dobry i zabawny tekst ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. świetny artykuł, oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń
  10. A fe, takie cebulaki, a fe.. Wstyd!

    OdpowiedzUsuń
  11. No cóż, współczuję sprzedawcom w takich sklepach bo na pewno takich cwaniaków jest dużo więcej.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo ciekawie napisane :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobra historia, uśmiałam się niesamowicie :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Historia ni do śmiania ni do uciechy. Nie rozumiem za bardzo skąd te radosne komentarze do tekstu. Nie chciałem jednak o tym pisać, raczej wpisać kilka obserwacji o samej obserwacji. Chciałbym rzucić trochę światła na zdarzenia i mam nadzieję dać do myślenia Autorowi i Czytelnikom.
    Moim zdaniem, jeśli chce się pisać obiektywnie to obowiązkowo jest pokusić się o odrobinę racjonalnego i sprawiedliwego osądu. Proponuję również znaleźć trochę empatii zanim określi się kogoś obraźliwym mianem Cebulaka czy temu podobnym.
    Właśnie ten tekst pokazuje jak nasza (lub Autora) mentalność jest ciągle bliska tej pokazywanej przez Bareję, wspomnianego w tekście. Jak prosto wycia się wnioski z obserwacji bez dokładnej analizy przypadku.
    Ale konkretnie:
    1. Na jakiej podstawie autor tekstu sądzi pokazuje, że ekspedient zachował się poprawnie. Czy z tego powodu, że autor i młody ekspedient nie zna zasad handlu i zwykłej kultury. Jakie reguły pozwalają młodemu sprzedawcy ignorować klienta, przecież to nie tylko złamanie zasad kultury, ale również prawa. W niejednym kraju taki pracownik zostałby zwolniony z pracy. Dla mnie zachowanie młodego człowieka to zwykła „chamówa”, tak zgadza się równa tej, którą prezentuje klient, ale ten drugi ma pewne usprawiedliwienie.
    2. Jak wszyscy wiem sieć SATURN przejęła cześć sklepów Media-Market. Czy zatem, posługując się odrobiną empatii i logiki nie można zrozumieć, dlaczego klient trafił to tego właśnie miejsca?
    3. Skąd Autor tekstu wie, czy przypadkiem ten młody człowiek nie wcisnął klientowi badziewiastego sprzętu jakiś czas temu, a teraz udaje, że nic ma z nim nic wspólnego. To jak najbardziej pozwalałoby zrozumieć zachowanie i zdenerwowanie klienta, oraz trzęsące się ręce chudzielca. Tłumaczyłoby również nieskładne zdania właściciela mercedesa. Wiem dobrze jak się zachowują nachalni sprzedawcy – sprzedaliby wszystko byle wykazać się wynikami.
    4. To bardzo interesujące jak można szybko zestawić markę i stan umycia samochodu z osobowością. Co za przeproszeniem ma piernik do wiatraka. Czy to przejaw jakiś kompleksów? Stosując taką metodę wartościowania można by powiedzieć że najuczciwsi czy wartościowi są ludzie podróżujący furmankami.
    Powyższe dedykuję do przemyślenia, aby jeszcze bardziej przypadek utkwił w pamięci. Przemyślenia przydadzą się, bo, jak pisze Autor, idą nowe czasy te, które przyniosą „gorszą Polskę”.

    OdpowiedzUsuń
  15. Sławek, ja się może odniosę do 3 punktu Twojej wypowiedzi. Skąd autor wie, że ten młody człowiek nie wcisnął mu badziewia? A no może temu, że wspomniany sprzęt był kupiony w MM a młodzieniec ten pracował W Saturnie. Dość logiczna sprawa, wydawać by się mogło.
    Co do reszty, ja się jednak zgadzam z autorem i czytelnikami.
    Nie ma klient prawa do takiego zachowania, nawet jeżeli coś mu się zepsuło. Należy się oczywiście zgłosić do sklepu i złożyć reklamację czy też żądać zwrotu, ale w sposób, który nie jest z kulturą osobistą na bakier. Dodatkowo należy pamiętać, że sprzedawcy to nie są PRODUCENCI i w żaden sposób za stan sprzedawanych przedmiotów czy ich jakość nie mogą odpowiadać. Przecież to zwykłe "pionki" w wielkiej machinie.

    OdpowiedzUsuń
  16. To dość popularna "przypadłość". Niestety przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy kilku moich znajomych niespodziewanie się wzbogaciło to tryb "cebularz" załączył im się bardzo szybko..

    OdpowiedzUsuń
  17. ~PT Pomrze
    Dziękuje za przeczytanie mojego wpisu. Już myślałem, że nikt nie czyta wpisów i przechodzi do spraw tutaj opisywanych bez cienia zadumy.
    Odpowiedź na twoje spostrzeżeni jest taka, że sieci handlowe nie kupują pustych ścian, a raczej sklep z całą załogą. Niestety takie mamy czasy. Sklep zmienia nazwę jednak załoga pozostaje ta sama. Uważam zatem, że jest nie można wykluczyć, że młodzieniec jest częścią starego MM, a nie nowym człowiek specjalnie zatrudnionym dla Saturna. Zgadzam się też, że kultura wymaga, żeby obie strony zachowywały się na poziomie. Pisząc w poprzednim punkcie, że to po stronie sprzedawcy leży uspokojenie klienta napisałem że wynika z reguł brutalnego handlu, lub raczej z polityki sieci handlowych, które narzucają takie reguły. Być może to też nie jest zgodne z naszymi wyobrażeniami o idealnym świecie, ale za przeproszeniami, sorry takie mamy czasy. Jak wspomniałem, w niektórych krajach wylatuje się z pracy za brak opanowania sztuki rozmowy z klientem (nawet trudnym). Proponowałbym Autorowi, aby następnym razem po prostu zwrócił uwagę obu stronom lub stał się mediatorem. Zamiast opisywać taki przypadek i tworzyć mit złych właścicieli mercedesów, zrobiłby dobry uczynek, co na pewno jest lepsze. Pisać też można by więcej o takim przypadku, bo reakcja stron jest bliżej nieokreślona z punku psychologicznego. Czytelnicy na pewno byliby bardziej zadowoleni i nie pisali w stylu: „tak zgadzam się, widzę to codziennie”, „ci cholerni cebularze”, „znam takich nowobogackich”, itd. Zróbmy coś, co spowoduje, że takich przypadków będzie mniej. Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobrze wstać skoro świt ale kto wcześnie wstaje ten ?
    "ten się nie wyśpi" !!!!!

    OdpowiedzUsuń
  19. Ok, ogłaszam wszem i wobec - czas na coś nowego ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Zgadzam się, sprzedawca niestety powinien potrafić zachować stoicki spokój a nie wytykać klientowi jego buractwo.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF