Skoro nawet automat redakcji Onetu przysyła mi przypomnienie, że od ponad miesiąca nie dałem nowego tekstu, spróbuję na początek obrazowo określić przyczyny milczenia. Jak co dzień włączyłem radiową „Trójkę” i usłyszałem, że GUS oznajmił jakoby Polak średnio wydawał na kulturę (teatr, film i książki) łącznie sto złotych ROCZNIE. Ale już na telewizję blisko dwieście złotych MIESIĘCZNIE. Jak w tej sytuacji budować wolę pisania czegokolwiek, mając w otoczeniu troglodytów dwudziestego pierwszego wieku? Jeden ze słuchaczy skomentował na gorąco, że skoro w ostatnim miesiącu wydał na książki blisko trzysta złotych, długo nie powinien kupować żadnej. Ilu takich słuchaczy pracuje na statystykę masy, której bliżej do kiełbasy? Choć ostatnie włosy jeżą mi się w uszach, nic to dla tak stwardniałego radła na ugorze (co to radło i ugór, niech sobie młodsi wyguglują, choć o literackim z pewnością nic nie znajdą).
Coraz częściej, gdy wsiadam do autobusu, by od nowa ujrzeć ukochane moje miasto, wrażeń zebrać nie mogę, bo słyszę ludzi w przedziale wiekowym 23-45, z tym, że coraz mniej w nich człowieka, który wybrzmiałby dumnie. Twarze pozbawione choćby cienia tęsknoty do rozumu, otwory gębowe chlustające obficie wulgaryzmem, niby tsunami pochłaniające nieśmiałe próby złożenia pojedynczego zdania. Przekleństwa grube i wyraźne górują wystrzelone ponad monosylaby, beknięcia oraz wybuchy rechotu odsłaniającego przeżarte próchnicą kikuty po zębach. Odbieram w pracy telefony z ofertami, w których głupawe panienki recytują wymuszone przez pracodawców formułki, ale wystarczy wytrącić je z wystukanej na pamięć mantry i totalnie się gubią. Zdania nie złożą, mimo że wszystkie zapewne legitymują się dyplomami wyższych uczelni, może nawet kilkoma? Już nie umiem wyłączyć myśli, że coraz trudniej będzie o człowieka na drodze, bo dalsze życie przebiegnie w hurmie bezrefleksyjnej, uformowanej z bezkrytycznych klientów i pracowników wąskiej specjalizacji, w kupie przeznaczonej do prostych wyborów i czynności wyuczonych na pięciodniowym szkoleniu podług potrzeb firmy. Jeśli tak, to Huxley i Orwell byli jednak prorokami.
Gdy dopada chochlik demokracji i szepcze, że tak wyglądać ma świat przyszłości, świat wolności, to chyba wolę jednak ten totalitarny politycznie, który wymusza na ludziach bunt, domaga się swobody ducha i skłania do troski o indywidualny rozwój, o wolność myślenia. Gdy tylko mówię o naszym świecie, nie myślę już o wolności od… raczej trapi mnie fundowana odgórnie wolność do… choćby do durnoty życia, do wyboru skretynienia w obliczu zaniku potrzeby stawiania wymagań sobie samemu. Niby czego owocem jest głośny ostatnio przypadek, gdy student Politechniki prosi o interwencję Gazetę, gdyż komisja w trakcie obrony pracy dyplomowej zażądała od niego wiedzy z zakresu tejże pracy i programu jego studiów? Czy to skutek powszechnego ogłupienia młodzieży, zaniku wymagań czy rozplenienia postaw roszczeniowych w zamian za nic? Czym to jest, jeśli nie zgodą pojedynczego człowieka na usankcjonowanie nicnierobienia, wygodnictwa i przyjemności jako jedynie uzasadnionej racji bytu?
Wszak nie mamy systemu odgórnego, który ludziom wtłacza jałowienie rozumu, emocji i ducha. Nie ma ustawowego obowiązku oglądania gotowania na ekranie i tańców z udziałem gwiazd. To nie komuna i każdy ma możliwość aktywności na dowolnym polu, może wybrać co chce, ale z jakiegoś powodu wybiera ogłupienie. Nikt nie powie, że reklamę wciskają mu do łba, bo każdy może wyłączyć telewizor i pójść na spacer, a na ulicy liczyć samochody i zachwycić się barwą liści zamiast gapić na bilbordy. Ale ludzie kierowani lenistwem lub tłumaczący się zmęczeniem, przestali sobie samym stawiać wymagania, a w ramach wolności wybierają gnuśność i prostactwo, co musi skutkować drastycznym obniżeniem jakości życia społecznego.
Kogo mielibyśmy obwiniać o to, że człowiek funkcjonuje zaprogramowany na konsumpcję? Media? Wskaźniki sprzedaży? Kapitalizm? Polityków? Korporacje… wymieniać można długo, ale to wciąż przyczyny zewnętrzne. Po drugiej stronie stoi jednostka, która pielęgnuje własną uległość i oddaje się bezrefleksyjnemu korzystaniu z zabawek współczesności. Wiem, że to prowokacyjne nadużycie i uogólnienie. Coraz częściej dostrzegam wokół ludzi, którzy oddają się pasji. Codzienne tłumy w fitnessie, oblężone szkółki jazdy konnej, kluby dyskusyjne, kółka fotograficzne, warsztaty haftu artystycznego, klubowe pracownie ceramiki i rzeźby, tłumy samozwańczych fejsbukowych pisarzy, malarzy, protestacyjne wyrzucanie telewizorów, to jednak znaki czasu albo sposoby na zaistnienie. Oczywiście jeszcze dla ogółu nie bardzo widoczne to jaskółki, ale może jakąś wiosnę uczynią? Trzeba tylko pamiętać, że wśród jaskółek znajdą się sroki snobizmu. Biegam, bo lubię? Owszem, ale koniecznie w leginsach z najnowszej kolekcji i w obuwiu z najwyższej półki, bo na każdej uczciwej pasji da się wyhodować markowy produkt, szczególnie pod buraka podążającego za modą, który zawsze znajdzie powód, by błysnąć portfelem wypasionym kartami, na których więcej kredytu niż lat do przeżycia.
Sama myśl, że wybór własnej pasji może być skutkiem snobizmu, mody, chęci nieodstawania od kupy (jeszcze nie tak dawno szał nordic walking, teraz szał biegania, za chwilę może szał skakanki), podsuwa myśl, że statystyczny człowiek woli o sobie nie decydować. W kupie raźniej, zawsze może dołączyć do tego, wokół którego jest szum i wówczas jednakowo czuje się usprawiedliwiony w zysku i w stracie. W wygranej i w porażce będzie zwolniony z odpowiedzialności, zawsze powie, że oszukali. Jest w tym pewna wygoda życia. Każą krzyczeć, to się krzyczy, powiedzą bić, to się bije, dadzą dresik, to się pobiegnie, podsuną kulbakę, wskoczy się na grzbiet, bo mądrzejsi lub głośniejsi wskazują słuszny kierunek. Kłopot, gdy zbyt wielu wskazuje kierunki i to w zupełnie inne krańce biegnące. Frustracja? Nie tylko, jest jeszcze dążenie do świętego spokoju za wszelką cenę.
Lenistwo intelektualne i wygodnictwo mieszczańskie, to najlepszy zdaje się dyktator na dzisiejsze czasy. Dla przeciętnego faceta kilkanaście kanałów sportowych, siłka, piwko, grill i kumple do flaszki. Dla kobiety: kilka paradokumentalnych programów o ludzkich tragediach, by poczuły, że w zasadzie nie mają na co narzekać. Albo kilka seriali o babkach lepszych i ciekawszych od widza, żeby miały do czego odnieść swoje marzenia spełniane bez podnoszenia dupy z kanapy. Ewentualnie kilka programów kulinarnych pani Gessler czy innych Okrasów, żeby poczuły się światowe, a na deser wizyta w galerii handlowej i polowanie na promocje. W tle praca, dom, kredyt, pożyczka i przedszkole dziecka albo kurs flamenco i romansik między okładkami tuż przed snem. Statystycznym facetom bliżej od marzenia o merolu do mentalnej jaskini i gałęzi, bo tam przynajmniej rywalizacja ma uzasadnienie biologiczne. Ale w imię lepszego jutra nie oszukujmy, nie da się wszystkiego usprawiedliwić wyłącznie zmęczeniem i pracą.
Gdy współczesny człowiek głupieje w stadzie, coraz mniej jestem w stanie obwiniać o to jego złą wolę, wyrachowanie, cynizm i bezmyślność. Coraz intensywniej dostrzegam w tym tanie recepty na szczęście, które rodzą rozczarowanie i takie chodzenie na skróty ostatecznie wyłazi bokiem. Wygodnictwo uzasadnione hasłem: „bo życie jest wystarczająco trudne” egzystencji nie ułatwia. Ale by gnuśnieć nie trzeba najmniejszego wysiłku, wystarczy zaniechanie ryzyka chodzenia własną drogą, chociaż nie dano nam większych pożytków ponad płynące z przekraczania siebie samych.
Gratuluję powrotu i czekam na kolejne wpisy!
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem jeden z najlepszych felietonów do tej pory i z niecierpliwością czekam na nowy. Chociaż sama jestem młodą osobą w tym wpisie widzę wiele prawdy na temat rzeczywistości, która nas otacza. Przykre, ale niestety prawdziwe. I dobrze, że niektórzy ludzie głośno to komentują.
OdpowiedzUsuńNareszcie nowy wpis. Bardzo ciekawy, świeże spojrzenia na świat. Niestety nie widze światelka w tunelu aby bylo coś nowego, lepszego (?)
OdpowiedzUsuńAczkolwiek wszytsko się może zdarzyć.
szczerze powiedziawszy ludzie nie zmieniają się od wieków, krzywa populacji jest niezmienna albowiem ludzi perfidnie mądrych jest tyle samo co tych głupich i są oni w mniejszości, najwięcej jest przedstawicieli "średnich" tyle, że teraz przez to "średnie" rozumiemy głównie nasiąknięcie telewizją i kulturą mass mediów a nie inteligencją i wartościami - niestety
OdpowiedzUsuńna jednego mądrego zawsze przypada kilku głupich :D tak było od zawsze hehe
OdpowiedzUsuńJuż Cię lubię kochany!!!
OdpowiedzUsuń