poniedziałek, 19 listopada 2012

Kryzys, czyli ku pokrzepieniu serc

    W trakcie ostatniego przeszukiwania prywatnego literackiego archiwum natknąłem się na własny szkic, opublikowany w gdańskim „Autografie” w 1996r. Zerknąłem na pierwszy w nim akapit: „Nie musieliśmy, jako naród, długo czekać na objawy kryzysu w kulturze. Dziś, wkraczając w drugą połowę lat dziewięćdziesiątych, przyzwyczailiśmy się do narzekania na upadek wartości, nie tylko chrześcijańskich, ale wartości samych w sobie. Publicyści, krytycy i badacze narzekają zaś, że upada zainteresowanie polskim filmem, zamyka się teatry i galerie, a wydawnictwa wypuszczają na rynek głównie atrakcje literatury zachodniej, reprezentowanej ostatnio przez Williama Whartona.”. Rozbawiło mnie to, bo w zasadzie po szesnastu latach od napisania tekstu mogę zamienić nazwisko Whartona na Coelho lub inne równie doniosłe, a reszta nie straci na aktualności.

    W zasadzie nie pisałbym o tym, gdyby nie inne zbiegi okoliczności w podobnym klimacie. W ciągu ostatnich dni przypomniałem sobie, „czytając przez uszy”, dzieło kultowe w latach 60. ubiegłego stulecia, powieść noblisty Hermanna Hessego „Wilk stepowy”. Historia Harrego Hallera to - jak powszechnie wiadomo - opowieść o wrażliwcu, inteligencie, także pisarzu, który żyje w samotności niczym tytułowy wilk. Mężczyzna to oczytany, pacyfista, funkcjonujący fizycznie i mentalnie z dala od tłumu, chaosu, mód i stadnego pędu świata budowanego po hekatombie pierwszej wojny. Harry nie przepada za swoją współczesnością i izoluje się od niej, przynajmniej do momentu spotkania Herminy. W kilku scenach powieści Haller wprost podkreśla, że przyszło mu żyć w epoce wojen i kryzysu kultury, a ten już zabija nawet muzykę klasyczną, pasję bohatera, i w jej miejsce wpuszcza dosyć prymitywne rytmy, choćby takie jak jazz. Przypomnę, że „Wilk stepowy” został opublikowany po raz pierwszy w 1927r. zatem prawdziwy kryzys wartości i humanizmu Europa miała dopiero przed sobą.

Jaki stąd wniosek? Nawet jeśli mało odkrywczy, z zaduchem truizmu, jednak jakoś przez ironię budujący. Jest w nim bowiem ukryta irracjonalna nadzieja, która tkwi w nieco prowokacyjnym poczuciu, że dla kultury wyższej, wymagającej indywidualnego zaangażowania woli i umysłu, zarówno jej twórców jak odbiorców, odczuwanie kryzysu jest permanentną siłą napędową i paliwem rozwoju, sprzyjającym każdej dziedzinie sztuki. I nieważne czy to kryzys ekonomiczny, kryzys wartości, relacji społecznych, ducha czy cywilizacji. Zawsze to powód do tworzenia literatury, muzyki, malarstwa i dramatu. Co więcej, okazuje się, że na kryzys kultury narzekano niezależnie od czasów, tylko dlatego, że był on odczuwalny nie przez ogół, a przez wrażliwe jednostki, które siłą rzeczy nazywały swoją niedolę wykluczenia zapaścią kultury tym mocniej, im bardziej syty był ogół społeczeństwa. Nie mam tu najmniejszej ambicji wyważania drzwi otwartych, a jedynie zamierzam podkreślić, że należy sobie przypominać to tak często jak się tylko da: dopóki wielu ludzi kryzys odczuwa boleśnie, dopóty kultura w narodzie nie tylko nie upadnie, ale może kwitnąć.

    Wpływy kryzysu na postęp w kulturze da się chyba porównać przez analogię do ujadania na młodzież. Już Platon przypominał, że w każdej epoce powtarza się narzekanie na młodzież i chwalenie dawnych czasów. Mimo to cywilizacja doskonale się rozwinęła, a nam obecnie udaje się żyć o wiele dłużej niż poprzednim pokoleniom bez wojen o zasięgu światowym. W dodatku w globalnej wiosce, która w ludzkich umysłach czyni tyleż złego, co dobrego. W każdym pokoleniu młodzież zaś jest różna, ale łączy ją jedno: składa się tak samo z jednostek wybitnych, dobrych, wrażliwych i zdolnych, jak z przeciętniaków, z których w znacznej mierze wyrosną przeciętni zjadacze chleba i przez wielu ideologów nazwani będą mięsem i nawozem historii (konsumpcji?).

    Skoro dziś mam ochotę nie ujadać, a jesień ocieplić, trzeba pójść dalej. Oto tydzień temu przeczytałem znaczącą wypowiedź islandzkiego pisarza Hallgrimura Helgasona. Jak wieść niosła kilka lat temu, kryzys ekonomiczny bardzo mocno uderzył w Islandię. Helgason zwraca uwagę na bardzo ważny aspekt, jaki przyniosło to dla kultury właśnie: Od kiedy zaczął się kryzys, nasza scena artystyczna jest dużo bardziej żywa niż poprzednio. I dużo bardziej autentyczna, jakby te duże pieniądze, które wcześniej mieliśmy, krępowały nas jako artystów. Wiesz, co się pierwsze zmieniło, jak się zaczął kryzys? […] Zaraz potem wypełniły się teatry, księgarnie, sale koncertowe. Ludzie zaczęli szukać w sztuce wyjaśnienia tego, co się dzieje. I recepty jak mamy żyć w nowych czasach. Od 2009r. sprzedaje się dużo więcej książek niż wcześniej.

    Mamy zatem dowód dosyć świeży i wiarygodny, że każdy kryzys ma potencjał kulturotwórczy i zwraca ludzi w sfery, gdzie nie dominuje wyścig szczurów, a czas płynie wolniej, z pożytkiem dla rozwoju osobowości. Może nadszedł zatem czas, by dostrzec jeśli nie pierwsze, to polskie jaskółki, które wiosnę ducha zwiastują. Wcale nie wykluczone, że zawieje nowy wiatr, który tchnie w żagle polskiego okrętu. Może wpłynie na zmianę kursu i nadwiślański naród odbije od wysp konsumpcji, by wpłynąć na spokojniejsze wody życia, dające przewagę „być” nad „mieć”. Trudno nie ulec presji optymizmu, gdy czyta się słowa dyżurnego psychoterapeuty kraju, Wojciecha Eichelbergera: Czasy dyrektora Buraka minęły, pomiatanie podwładnymi nigdy się nie opłacało, a teraz tym bardziej. Jeśli mamy wybór między pracą dobrze płatną a taką, która daje więcej satysfakcji i gdzie jest mądrzejszy szef, wybieramy to drugie. Na rynek pracy wchodzi pokolenie Y. Napatrzyli się na swoich rodziców, którzy w latach 90. zasuwali w sposób nieprawdopodobny i obudzili się z ręką w nocniku. […] To im po prostu nie dało szczęścia. Ich dorosłe dziś dzieci to widzą. […] Nie chcą wpaść w tę samą koleinę. Obietnica szczęścia oparta na awansie materialnym, zawodowym okazała się fałszywa.

    No cóż. Należy żałować, że zwroty ku ogólnie przyjętym i historycznie usankcjonowanym wartościom humanizmu wywoływać muszą kryzysy. Żałować można, że mądrości ludziom nie przynosi sama historia, ponoć najlepsza nauczycielka życia, której nauczanie pozostaje bezowocnym. Mimo tego tsunami optymizmu, na które dziś sobie pozwoliłem, trzeba jednak zachować rozsądek i dla równowagi przywołać mądrość Jana Kochanowskiego, której wieki nie niweczą:

Cieszy mię ten rym: "Polak mądry po szkodzie";
Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

3 komentarze:

  1. Do kryzysu zdążyłam się przyzwyczaić. Urodziłam się podczas trwania kryzysu i żyję w latach, kiedy on się pogłębia. Jednak jest dobra strona - ludzie zaczynają rozumieć, że aby zaistnieć, trzeba coś osiągnąć, a nie kupić. Ważne jest "być", a nie "mieć". Cieszę się, że na to zwróciłeś uwagę. A młodzież? Jak to młodzież, jesteśmy raz gorsi, raz lepsi. Jest to kwestia indywidualna i zawsze tak było. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zacznę może od przykładu Islandzkiego. Uważam, że odwrócenie się narodu wyspiarzy od standardowego zachowania wynika z dramatu, jaki miał miejsce po upadku banków. Jednak to naturalny proces i zachowanie się ludzi w sytuacjach beznadziejnych. Wydaje mi się, że ma to umocowanie w psychologii i naturalnej obronie organizmu w ekstremalnych sytuacjach. Zachowanie polega na szukaniu metod i sposobów, które zajmą nasz umysł innych sprawami. Zapewne lekarze mogliby to uzasadnić dokładniej. Ciekawmy jednak jest fakt, że ten nieumiarkowany pociąg do kultury pozostał w Narodzie Islandzkim do tej pory. Czyżby to oznaka większej mądrości? Nie sądzę. Moim zdaniem po jakimś czasie obecne przyzwyczajenia znikną. Obecny globalny system technologiczny, wymiana informacji, Internet, telewizja czy styl życia normują czy uśredniają całe społeczeństwo światowe. Nie trzeba być futurologiem, aby przewidzieć, że w niedalekiej przyszłości styl życia, system wartości i zainteresowania kulturą i sztuką wszystkich ludzi będą zbliżone. Oczywiście mowa tutaj o przeciętnej średniej grupie w społeczeństwie. Można to doskonale potwierdzić na przykładzie międzynarodowych koncernów, które zatrudniają całą mieszankę narodowościową. Nie ma tak indywidualnych zachowań. Są natomiast standardy korporacyjne. Tak samo będzie w dłużnym wymiarze czasowym z populacją globalną – jeden standard, jedne styl, jedno „main stream’owe” spojrzenie na zagadnienia kultury i sztuki. Zawsze jednak będzie miejsce na nowe idee.
    Jest naturalną koleją rzeczy, że świat się zmienia. Jak zauważył Autor wspominając Platona, zmiany są ciągłe i istnieją od początków naszego człowieczeństwa. Zmiany dotyczą nie tylko treści, ale również form tworzenia i działania. Gdyby tego nie było nie rozwijalibyśmy się jako cywilizacja. Bunt młodzieży, nienormalne zachowanie artystów, łamanie zwyczajów i tradycji, abstrakcyjne teorie naukowe to część naturalnych i ewolucyjnych zmian gatunku ludzkiego. Uważam, że to właśnie świadczy o potędze naszego, jako gatunku, rozumu. Również wszelkiego rodzaju zmiany w sytuacji globalnej, są częścią rozwoju. Podobnie jak w ewolucji biologicznej wszelkiego rodzaju wirusy zmienią organizmy tak samo wszelkiego rodzaju „kryzysy” wzmacniają i budują nowe adaptacje, kierunki rozwoju.
    Nie za bardzo się zgadzam, że spokój sprzyja tworzeniu wielkich rzeczy. Jest wręcz odwrotnie. Niepokoje, lęki , strach czasem agresja to czynniki dużo bardziej kulturotwórcze. Wspomnę tutaj mądry tekst wykorzystany przez zespół muzyczny 123 o tym kiedy człowiek zamienia się w rzecz.
    Naturalnym jest też obecność osób, które analizują obecną sytuację i wyciągają wnioski, formułują tezy, krytykują. Zmienia się jedynie formy i sposoby wrażania myśli. I właśnie to jest zawsze przedmiotem krytyki pt: „ ta dzisiejsza młodzież”, „mam kryzys kultury”, „zapaść czytelnictwa” itd.
    Na koniec chciałbym powiedzieć, że nie przesadzałbym z tym wyraźnym określeniem w kierunku optymizmem czy pesymizmem. Cywilizacja wraz kulturą i sztuką rozwija się tak jak powinna. W dalszym ciągu powstają działa literackie, muzyczne, sztuki teatralne czy dzieła naukowe

    OdpowiedzUsuń
  3. Cytuję fragmenty Ciebie samego: "Nie musieliśmy, jako naród, długo czekać na objawy kryzysu w kulturze. [...] Publicyści, krytycy i badacze narzekają zaś, że upada zainteresowanie polskim filmem, zamyka się teatry i galerie, a wydawnictwa wypuszczają na rynek głównie atrakcje literatury zachodniej..."

    Jako obcokrajowiec mogę powiedzieć tak:
    Polacy nie szanują swojej kultury, swojego dorobku historycznego, nie interesują się własnym dziedzictwem.

    Z jednej strony to wina tego, że w Polsce robi się takie "kaszaloty" pochłaniające górę pieniędzy, a zarazem będące mizernej jakości, jak: "Bitwa Warszawska" czy "Bitwa pod Wiedniem".

    Z drugiej strony Polacy wolą zachwycać się obcą kulturą, co jest dla mnie bardzo niezrozumiałe. W innych krajach ma się większy szacunek dla własnej kultury, a Polak jadać na wakacje do Turcji, kupi sobie turecką czapeczkę, jadąc do Hiszpanii kupi sobie płytę z muzyką na hiszpańskiej gitarze, a jadąc do Chorwacji, kupi płytę z chorwackimi pieśniami ludowymi. Tymczasem Polacy nie wykazują większego zainteresowania własnymi pieśniami ludowymi, własną twórczością ludową, ale i ogólnie twórczością artystyczną. A to co się promuje to chłam, który może dobrze wygląda w telewizji czy na okładkach gazet, ale same w sobie nie stanowią większej wartości artystycznej. Jeśli nie żadnej.

    Tyle mojego wywodu, to są moje spostrzeżenia z zewnątrz, mieszkam w Polsce od wielu lat i ten kraj mnie zadziwia, zachwyca, ale i przeraża na setki sposobów.

    Pozdrawiam,
    http://ja-obcy.blog.pl

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF