niedziela, 3 września 2017

Wspomnienia z wytchnienia

Rok w rok, z takim samym niepokojem, czekam na pytanie: gdzie spędzasz urlop? Jest równie dokuczliwe jak opryszczka przed randką albo afty tuż po niej, a przy tym niestosowne jak to o rodzaj skutecznych czopków na hemoroidy, zadane w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej. Wszak nie wypada mówić o czopkach z CV kandydata w dłoni, jak nie wypada nie pojechać na Rodos, Kretę, do Chorwacji i na Cypr, zwłaszcza, gdy dotarł tam już schabowy z kapustą i disco polo, a ja ciągle w kraju. W ostatnich latach jakoś szczególnie bolą mnie plany urlopowe. Z pewnością ma to związek z niechęcią do tłumów uprawiających parawaning na plażach Bałtyku, ale chyba też z brakiem potrzeby towarzyszenia pasjonatom rozdeptywania Tatr laczkami lub głośnego podrygiwania na wielkim bananie, łamiącym fale za motorówką. Ponadto należę do lobby głoszącego – na podstawie wieloletnich studiów nad poziomem mentalnym powracających rodaków – że podróże nijak nie kształcą, a jedynie stresuje konieczność powrotu do rytmu egzystencji nie najlepszej z możliwych.

          W tym oto duchu, z uporem godnym lepszej sprawy, utrudniam sobie wyjazdy wypoczynkowe. Na początek wyłażą demony towarzyskie i straszą koniecznością znalezienia się gdzieś tam, gdzie „polcy i polaki” wzajemnie się ignorują i szykanują swoją obecnością. Potem spuszczam owczarki lęku i osaczają pozostawioną nieruchomość w kredycie, a ja wątpię w stan techniczny pozostawionych baterii łazienkowych, zaworów gazu i gniazd elektrycznych, nawet w rok po generalnym remoncie. Dalej popadam w depresję przy pakowaniu torby, bo przecież na pewno czegoś zapomnę, a z pewnością wezmę za dużo pierdów zbytecznych. Ostatecznie demonizuję konieczność zaangażowania bliskich w opiekę nad kotem, po czym komplikuję instrukcję obsługi tegoż i panicznie chwytam się każdego pretekstu uzasadniającego pozostanie w domu. Choćby za cenę utraty wpłaconej zaliczki. Przecież urlop, to jedyny moment, żeby spokojnie napisać nową książkę, do której wcale mi nie bliżej niż do rzeczonej Grecji z Lidlem i swojskim oscypkiem. I tak za każdym razem, przynajmniej do momentu opuszczania M4.

          Gdy żona zaciska żelazo presji letniego wypoczynku wokół szyi, skamlę przynajmniej o miejsca zapomniane przez ludzi. Takie, w których Bóg w swoim dziele nie dał się przesłonić milionem bilbordów z kosiarką i proszkiem do prania, promowanym przez ogrodniczki zawieszone na cyckach. Jako odwieczny minimalista, a przy tym dziecko Warmii i Mazur, nie mam większych priorytetów niż połysk jeziora, zieleń łąk, zapadających o zmroku w kolory rdzy, może jeszcze sporo lasu i więcej ciszy. O ironio! Czyż nie brzmi to jak maksymalizm w dobie łupanek na plażach, pokrytych smrodem odmrożonego dorsza na frytkach, ale w sąsiedztwie gofra z Nutellą?          

Tego roku jednak miłosierdzie żony pokryło się z Bożym. Zgodziła się na Mazury, a Pan nasz uśmiechnął się i skierował na sieciowe łącza wrażliwą kobietę, która zdążyła poznać wszelkie moje szajby domatora i napisała krótko: wydaje mi się, że jest miejsce, w którym się odnajdziesz. Miejsce, skąd trudniej będzie wrócić niż tam pojechać. Gdy zaraz potem przesłała link z napisem Siedlisko Szwałk, ujrzałem brak popularnych miejsc w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, a potem spory dom z czerwonej cegły, z zielonymi drzwiami. Ściany uśmiechały się obiecująco kwiatami na leciwych drewnianych półkach z łańcuchem, a jakaś nutka ulgi zagrała w głowie potrzebą znalezienia się tam i to zaraz. Potem dołączyła migawka z zapomnianego serialowego Siedliska Majewskiego, z Anną Dymną w planie głównym, i wszystko to wyrysowało uśmiech zgody. Gdy miejsce urlopu pokazałem żonie, wykazała ciekawość, ale też ulgę, że jakby coś jednak w Szwałku szwankowało, zawsze wybór może zwalić na moje dziwaczne pomysły.        

 I już za Giżyckiem, gdy minęliśmy Wydminy i kolejne mazurskie zakręty prowadziły wśród rozjaśnionych słońcem pól, łąk, nieużytków, bez drogowskazów, byłem gotów docenić nawigację. Tuż przed samym Szwałkiem, jako kompletny idiota kartograficzny, zrozumiałem, że bez głosu mówiącego, gdzie mam skręcić i za ile, zwyczajnie nie miałbym szans na odnalezienie zagubionego siedliska. Im bliżej celu, tym węższa i bardziej kręta droga przez las z balsamicznym cieniem, choć z gładkim asfaltem, który nagle się skończył, tuż przed bramą wjazdową na niewidoczną z dróg posesję. Tam zaś powietrze zatrzymane w czasie i przestrzeni, rozpromienione słońcem późnego popołudnia, a wzmocnione serdecznym uśmiechem Agnieszki, gospodyni witającej z tak bezpretensjonalnym urokiem, że natychmiast znika obawa i podejrzenie, czy i w tym miejscu aby na wyrost nie działa sieciowy marketing, a oferowane usługi raz jeszcze nie dorosną do obietnic strony internetowej.         

Zapach domowego obiadu i radosne rozmowy gości, które pobrzmiewały gdzieś za rogiem, pomiędzy psami równie przyjaznymi jak ludzie, upewniał powoli, że nie ma pomyłki. A mimo to nie umiałem wyłączyć czujności, przynajmniej do końca dnia, w którym ujrzeliśmy Siedlisko Szwałk. Nie jest łatwo uwierzyć, że ludzie, którzy wysiedli ze swoich aut przed nami, rzeczywiście są z różnych stron kraju, nie tworzą tu wspólnoty od lat hermetycznej dla obcych, skoro zwracają się do siebie po imieniu. Czy w kraju konfrontacji suwerena z mordą zdradziecką, możliwa jest wspólnota urlopu bez podziału? Dla zdrowia psychicznego od dawna nie oglądam telewizji, nie czytam gazet, ale przyjąć za naturalny uśmiech siedzących obok i nie doszukiwać się wymuszonej grzeczności, to sztuka, do której Szwałk mnie wyzwolił i przypomniał smak życzliwości bezinteresownej i zjednoczonej w jednym celu: wspólnego odpoczynku, nawet gdybyśmy mieli więcej się nie spotkać.

  Dzięki domowej atmosferze, wyczarowanej przez gospodarzy, spadło na nas wiele nagłości wytchnienia. Nagle okazało się, że są miejsca, w systematycznie wyludnianej Polce B, a może i C, gdzie pływanie kajakiem to coś więcej niż machanie wiosłem, a mieszanie wody w jeziorze, to nie tylko kraul i żabka między trzcinami, w których swoje szlaki przemierza zaskroniec. Gdzie w łowieniu płotek z pomostu, koniecznie w towarzystwie wiecznie sennego kota – nomen omen – Rudego, wędkowanie niewiele ma sensu bez mruczenia tegoż, bez orła nad głową i głosu żurawi w tle. Nagle wszystko to jakoś bliżej nieba i ziemi się zrobiło z całkowitym wyłączeniem pędu współczesności, jakby ktoś na niej zasłonę zaciągnął. Nagle cisza wydobyła swój dźwięk, dawno zagłuszony pędem spraw, powinności, terminów niekoniecznie najważniejszych. Nagle ukazały się miliony gwiazd na nocnym niebie, do którego bliżej, gdy za horyzontem zostały światła miast i ich mrowienie, a ciemność zagęszcza mrok pozbawiony wątpliwego blasku cywilizacji. Nagle stopniały i spłynęły zegary jak w obrazie Salvadora Dali, gdy spokój rozwlekł godziny między lekturę, rozmowy, przyjemność wspólnych posiłków ze smakiem zapiekanej owsianki, domowych ciast i powideł, sera i kakao jak z dzieciństwa. Nagle wieczorne dźwięki gitary, zapach ogniska, śpiew i rozmowy polewane miejscowym trunkiem z czajniczka, pokazały, że istnieje Polska bez podziałów, w której nikogo nie interesuje politykowanie.               

W głowie wirowało nie tylko od tych nagłości przyrody i mocy lokalnego alkoholu, ale też od radości wtrącenia między ludzi tak samo spragnionych ciszy i wolności od nieustannego napinania karku i łokci, tu, gdzie jezioro pachnie jeziorem, rozmowa staje się przyjemnością, a uśmiech nie kryje nic pod uśmiechem.



8 komentarzy:

  1. W Polsce jest mnóstwo niesamowitych miejsc mających swój urok, czar i klimat. Wieś i malutkie mieściny są tego przykładem, miejsce usytuowane tuż pod lasem lub tuż obok jeziora, rzeki i zalewu. Doskonałe miejsca na wiosenno- letnią rekreację i aktywny tryb wypoczynku na łódce, w kajaku z wędką w ręku. Pozazdrościć możliwości spędzenia urlopu w zaciszu.

    OdpowiedzUsuń
  2. ajjjj :) aż się rozmarzyłam

    OdpowiedzUsuń
  3. W takich miejscach wczesno poranne śniadanie smakuje bardziej niż na balkonie w mieście przy pierwszych promieniach słonecznych. Jakoś ciągnie mnie na wieś. Zacisze, własny ogródek i ta niezmącona niczym sielanka, to jest to co chciałbym mieć i czuć na starość.

    OdpowiedzUsuń
  4. ciii, nie rozgadywujcie sie za bardzo o Szwalku, niech tam jezdza tylko poleceni przez poleconych

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF