Obserwuję jej hipnotyzujący ruch, gdy tylko staje przy krajalnicy. Czym to jest? Pantomima śniona po grillu u szwagra? Ślimak, który wczoraj osiągał czwarte piętro elewacji na kacu albo przez pomyłkę? Co za magia wolności od kultury zapierdolu! Bezstresowa kula miękiszona kroi kolejną wędlinę, testując cierpliwość czekających w coraz dłuższym ogonku, w rytm gniewnego ich posapywania. Ilekroć klient rzuca “piętnaście deka krakowskiej”, w odpowiedzi pada niezmącone refleksją pytanie: “ale plastrów czy deka”? Przenikliwość godna dynamiki tutejszej Glorii, rozbraja ostatecznie gniew stojących i wkręca ich w tryby bezradności. Zbieżność imion z bohaterką Magadaskaru całkowicie nieprzypadkowa, przynajmniej w kwestii kubatury osobniczej, choć błyskotliwością tutejsza zupełnie uwłacza bohaterce słynnej animacji. Tymczasem wsparcia znikąd. Dyskont cierpi na niedobór kadry. Cóż począć? Strach pomyśleć, co by było, gdyby Ukraińcy nagle wyjechali. “Przepraszam” pada gdzieś z boku i wiekowy człowieczek koszem toruje sobie drogę przez kolejkę do półki z chlebem.
- Tylko nie grzeb pan za długo w pieczywie, bo klapa opadnie i łapkę przytnie. - Czapka z daszkiem i plecaczkiem rzuca kwestię z sobie tylko znanych powodów. Tak na oko typ lat czterdzieści z okładem teraz niechętnie ustępuje miejsca.
- Tak jest! - Dodaje stojący za nim stróż w spodniach szarych, ze śladem po kancie niknącym chyba trzecią już dekadę. Zerkam w dół, jego lakierki utraciły blask dawnej świetności dużo wcześniej niż nogawki fason, ale rezonuje tonem filozofa - Takie półki, to z automatu powinny się zamykać, panie. Ludność grzebie dziś w pieczywie jak dzik w buczynie i jeszcze bez rękawicy. Bierzesz i koniec albo cyk po łapach klapą. Czym jeden bochen od drugiego się różni? Automat mieszał ten polepszacz z drożdżamy, maszynka kroiła, inna pakowała. A tu grzebie jeden z drugim, złota kurcze panie szuka!
- A powinna, żeby pan wiedział, jak te kible w Anglii. Tam wszystko na automat. Ja tam od lat pracuję, pół życia, wie pan. Tam jest prosta sprawa: załatwia się klient, czas mija, koniec. Drzwi się otwierają, automaty wszystko myją, dezynfekują. Nie zmieści się w czasie, to stoi z fiutem w garści na wierzchu albo baba z gaciami na kostkach siedzi i nie ma. Sranie albo gapienie w telefon. - Czapka z daszkiem ma minę wolności wiodącej lud ku cywilizacji. - To wszystko w Wielkiej Brytanii z powodu bezdomnych głównie. Masowo ciągną latem do miast i koczują wszędzie. Śmierdzą w tych kabinach publicznych, a tu kamery, automaty, jedyna broń na wszelkie paskudztwo.
- I tutaj tego śmiecia nie brakuje. Latem z całej Polski zjeżdżają. Wie pan, ja to byłem długo w ochronie, na molo w Sopocie, normalnie. Co tam się działo?! To jak muchy do gówna, za przeproszeniem, zjeżdżali z kraju i koczowali. Taki jeden Tomuś, to przecież co drugą dobę na dołku, jak pogody nie było, wiesz pan. Pójdzie do spożywczaka, zakosi to i tamto, radiowóz, dołek i śmierdzi jak panisko pod dachem. A jak pogoda, to miał swojego jasieczka, od mamusi, jak to mówił i pach pod molo spać. Komendant to wiecznie go pytał: “Tomuś, kiedy ty w końcu stąd wyjedziesz?”. A on tam w dupie miał komendanta, on miał wolność, a innym niewola od jego dziadostwa fundowana. A ilu takich jak on: kopniętych, agresywnych, straszących turystę. Nie do policzenia, panie, nie do wykurzenia z kibli w lokalach, pensjonatach, wszędzie wlezie, jak ten szczur, panie, nie ma ochrony.
- Ale i tak nie zmieniłbym miejsca, wie pan, ja przepracowałem w Anglii ponad dwadzieścia lat, dalej pracuję, a nie ma jak w Gdańsku, ciągle wracam i tęsknię - Czapka z daszkiem spojrzał na zegarek, na Glorię za ladą i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Nie ma lepiej jak tu. Nie zamieniłbym tej części świata na inną - Spojrzał na stróża z uśmiechem, jakby wróciła mu cierpliwość.
- Wiem, kiedyś byłem w górach, wie pan. Kupiliśmy tam kawał łąki, z chałupą, przenieść się chciałem, w kotlinie takiej. A gdzie tam, panie, dookoła góry, oddychać nie ma czym, powietrze stoi, kurcze, kroić można, ani powiewu, ani życia, myślałem, że padnę. Tu jest wszystko: morze, łąki, jeziora, rzeki, lasy, góry prawie jak w Bieszczadach, latem chłodniej, zimą cieplej, czego chcieć więcej? Tu masz panie i fale i promy i samoloty i wszystko.
- A ja tam wolę ten Gdańsk sprzed dziesięciu laty, może piętnastu, kiedyś było tu luźniej. Teraz tak napaćkane tych bloków, ciągnie ta wieś ze wszystkich stron. Z walizkami pieniądza i wykupuje na pniu mieszkania, za krowy i świnie się nachapią i będą teraz miastowych udawać naszym kosztem.
- Prawda - stróż uniósł kaszkiet i skrobnął linię graniczną pożyczki i włosa głównego - bo deweloper wciśnie się w każdą dziurę, taki sam gad jak ten bezdomny, kurcze. Jeszcze chcą całe Brzeźno zabudować, kurort zrobić, żeby podatki większe, nie? No. Przecież ja mam działkę w Brzeźnie. To protestujemy, wie pan, bo zaraz nam zabiorą, wszędzie w Polsce są protesty. Nie uda się wyrwać nam tej ziemi, teraz coraz trudniej. A tak, to wie pan. Walizka kasy i wio! Developer może wszystko i Dulkiewicz podpisuje. Stary numer, kurcze. U nas niewiele się zmieni, a powinno być jak w takich Stanach. Wchodzi na stołek, sprawdzają stan konta i jak schodzi, to go rozliczają i wtenczas: skąd ta kasa?
- Ale, panie co to da, jak sędziowie sądzą w sądach? - Z nagła jak pięścią uderzył czapka z daszkiem - W Anglii jest tak, że jest ława przysięgłych, a jak się adwokaci nie dogadają, to jest sprawa sądowa. Dwudziestu ławników i sądzi. Dostaje się etat ławnika, pensję normalnie jak w pracy i nie ma, że tego. Temat zamknięty. Nie ma takiego…
- Dziadostwa, ta…
- Że oni sami coś sobie ustalają, jak bogowie normalnie, między sobą, kasta. Dwadzieścia osób, z zewnątrz, niepowiązani, winny - niewinny, on tylko wyrok daje.
- No - stróż zawiesił tęsknie wzrok na Glorii piłującej komuś pasztetową zupełnie tępym nożem.
- Wtedy by się bali wszyscy winni dookoła, a tak to dziadostwo tylko i zaraz będziemy dno pod murzynami. - Sentencjonalnie zakończył czapka z daszkiem.
- Jeszcze jednej ustawy u nas brakuje… - stróż patetycznie zawiesił głos i uniósł czoło z dumą wybawiciela narodu - o sabotaż! To by, kurcze, nawet się bał zbliżyć do nieswoich pieniędzy! A nie tak pieniądze… na lewo i na prawo… i na konto… i to nie swoje, tylko rodzinki, kurcze.
Czapka z daszkiem spojrzał na stróża z lekkim pomieszaniem. Na twarz wdarło mu się coś pomiędzy kpiną, a obawą z odrobiną niepewności. Zawahał się, czy rozmówca nie sięgnie po ukryte narzędzie rewolucji i sam wydobył telefon. Nie spuszczał stróża z oczu, ale chyba nie dzwonił na sto dwanaście, bo po chwili usłyszałem:
- Co ty chciałaś, Baśka? Karkówkę, tak? Na grilla? To ile jej kupić? Tak… już dochodzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz