niedziela, 14 lutego 2016

Przychodzi Y do lekarza

   
Tomasz kręcił głową i zerkał z niedowierzaniem w rejestr:

 – Za długo wypoczywałem, teraz mam za swoje, a było tak pięknie! Słońce, narty, góry! A teraz u drzwi dzieci matki korporacji i planu sprzedaży. Dżizas, ależ tego jest: pani Andżelika rocznik 1987, Dawid 1988… pan Aleks 1987, niech będzie i Noemi 1990. Administrator, sprzedawca, opiekun klienta bezradnego, doradca zagubionego i wciskacz kitu bez ramy okiennej… znowu generation Y i zero litości dla starego doktora. Lidka, błagam, jeszcze jeden dzień wolnego!

- Dasz radę, doktor, zaprawiony w boju od wigilii. Pamiętasz doroczny ewenement? Takiego nawet w recepcji nie widziałam – Lidka uśmiechnęła się szelmowsko dotykając klamki – Przyczajony zwierz komputerowy, co on tam miał?

-  Tu go bolało – doktor Tomasz wbił palec wskazujący w swój brzuch, którego wielkość nie zrobiła sobie wiele z tygodniowego szusowania w Alpach.

- A przyczyna? – Recepcjonistka nie dała za wygraną.

- Wigilia, moja droga, poważna choroba zawodowa naszych czasów. Tu go boli raz w roku, to przyszedł, bo już za cholerę nie chce tu boleć w rezurekcję. Na Wielkanoc jajka maluje i szczęśliwy, a w wigilię ból bolesny dopada i mus doktora odwiedzić. Tak to działa, gdy trzeba przełamać się z dyrektorem regionalnym, opłatek bardziej niestrawny niż śledź po kaszubsku na Mazurach. Przez okrągły rok chłopak zdrowy jak byk na wyjeździe integracyjnym i tylko wigilia mu corridą. A ja miałem być ten cudotwórca, co dotknięciem pięty wszystkie wigilie świata zamieni mu w klub go go, żeby bólu we flaku nie zaznał po kres dni, jego lub moich. Niestety, trafił na konowała. Za rok powróci niczym gwiazda wskazująca Betlejem!

    Ledwie doktor Tomasz puścił oko do Lidki, w drzwi wbiła się ostrzyżona krótko główka o ptasiej twarzy. Dziewczyna bez słowa usiadła przed biurkiem i patrzyła w oczy bez powitania. Tomasz spoważniał i czekał. Za długo, cisza wzmocniła odgłos ściennego zegara, a sekundnik groźnie odliczał regulaminowe dziesięć minut. Doświadczenie podpowiadało, że coś złego zawisło w powietrzu, będzie mało przyjemnie i starcie nie wyłoni zwycięzcy. Mimo narastającej suchości w gardle Tomasz przemówił:

- Z czym pani przychodzi? Co pani dolega?

Ptasia twarz przechyliła się w lewą stronę, jakby z niedowierzaniem, czy ma przed sobą lekarza czy wór słonecznika do skarmienia.

- Skąd mam wiedzieć?! To pan jest lekarzem, chyba. Z naciskiem na „chyba”, co?!

- Jak pani słusznie zauważyła, lekarzem, nie jasnowidzem, nie czarnoksiężnikiem z krainy Oz, dlatego pytam, gdzie panią boli – z trudem powstrzymał się przed dodaniem: oprócz głowy.

- A! Pan o tym! Ja nie wiem, czy boli, jakoś tak mnie mdli i w głowie się kręci. Mam taką bezsiłę ogólnie. Wstaję z rana i jestem taka wiotka. Przelewam się tak sama w sobie, jakby nic od środka nie trzymało. Niby nic nie boli, a padam. Przeczytałam w internecie, że to może być objaw czegoś poważnego. Wstaję i wracam do łóżka, żadnej energii. Od roku pracuję, te tabelki, segregatory, te kolumny excela, ja nie umiem tak żyć, pod linijkę nie umiem jeść, wyjść, wrócić, zawsze tak samo. I w kółko: dziewiąta – siedemnasta, czasem dziewiętnasta! Trochę kaszlę, trochę mam wysypkę na przedramionach, trochę głowa mnie boli. Pan tego nie zrozumie, prawda?

- Mam dobrą wolę, spróbuję przynajmniej panią osłuchać i wysłuchać. Od dawna pani to ma?

- Trzeci raz, ale pierwszy w tym roku.

- Taka pora roku. Wszyscy to mamy, przednówek, brak słońca, podłe ciśnienie. Powinna pani wysypiać się, przynajmniej siedem godzin, magnez, trochę witamin i trzy dni zwolnienia, co? Podziała lepiej niż antydepresant, prawda?

- Cztery.

- Ale za trzy dni weekend przecież, odpocznie pani.

- Ale mnie od wczoraj w pracy nie ma.

- Przykro mi, ale na to nie poradzę. Nie mogę wystawić zwolnienia z wczorajszą datą, też mam segregatory, kolumny, tabelki, przełożonych i kontrole.

          Ptasia twarz zastygła z dzióbkiem gotowym do trelu, ale pokraśniała nagle i nie było już zadatku na taniec godowy. Wyrzuciła litanię żalu i dodała coś o ignorancie, który zajmuje miejsce lekarzom z powołania. W słowotoku zapowietrzyła się nagle i dodatkowo poczerwieniała. Bezdech uniemożliwił zamiar wypowiedzenia czegoś istotnego i wystrzeliła z krzesła jak z procy. Zdało się na moment, że podmuch zatrzaskiwanych drzwi oddał ją zapomnieniu. I tu nastąpił kres pobożnego życzenia doktora. Drzwi otworzyły się ponownie:

- … i niech pan sobie nie myśli, idę napisać skargę na pańską ignorancję i niekompetencję! Pan lekceważy pacjenta i od niego oczekuje diagnozy. Ale to tak się nie skończy, nie zamierzam tolerować braku profesjonalizmu!

          Tomasz nie zdążył przejąć się groźbą, bo następny pacjent był szerszy i ptasia twarz ustąpiła pod naporem wielkiej masy z iphonem w garści. Skuteczny sprzedawca nie odrywał wzroku od ekranu, na którym palce podrygiwały jak pod napięciem. Usiadł i nie zważając na lekarza, wydobył z torby kolejne urządzenie, a jego wzrok biegał już po nowym ekranie. Tomasz wpatrywał się w przyciężki kwiat tego sekretu i zastanawiał się jak długo pozwolić pacjentowi ignorować czas i miejsce akcji. Chrząknął znacząco i powitał, ale nie spotkał się z żądaną reakcją.

- Czy mogę dowiedzieć się, czemu zawdzięczam wizytę? – Nie wytrzymał dłużej, ale skutkiem tego padło słowo „chwila”, wyrzucone z przegrody zębów tegoż. Tomasz patrzył w okno, a za drzwiami kolejni pacjenci patrzyli na zegar, więc nie wytrzymał – Zabiera pan czas innym, nie rozumie pan tego?

- Chwila, powiedziałem! Jeszcze nie skończyłem. To pan jest dla mnie, a nie ja dla pana, prawda? Ta wizyta jest w moim abonamencie i pan jest w nim także, doktorze! To ja będę decydował o tym, kiedy zabiorę głos, moja firma za to płaci.

          Tomasz spojrzał na zegarek i obficie występujący pot na czole grubasa. Uznał, że wytrzyma jeszcze pięć minut i ryzykując kontrakt pozbędzie się pacjenta. Przeglądał dokumentację, ale nie było nic do wglądu, pacjent najwyraźniej z pierwszą wizytą i w końcu jednak raczył oderwać wzrok od iphona.

- Pan mi da skierowanie, doktorze.

- Tak, a do kogo?

- Nie do kogo, tylko na co. Na tomograf, muszę badanie sobie zrobić.

- To może najpierw ustalmy, co panu dolega, może najpierw podstawowy zakres badań zlecę? Ten tomograf…

- Nic mi nie dolega, ale może mam coś, co nie boli, a o czym chcę się dowiedzieć, muszę sprawdzić! Nie chcę żadnych badań. Tomograf powie wszystko, a ja nie mam czasu na latanie po laboratoriach. Plan sprzedaży mi się wali! Ale w ogóle, po co ta dyskusja?! Pan daje skierowanie i już mnie nie ma.

- Nie mogę dać skierowania bez powodu, ja też mam swoje procedury, chyba pan to rozumie?

- Panu się coś pomyliło, doktorze. Płacę, firma płaci, a ja wymagam. Mam to w abonamencie i nie interesują mnie pana instrukcje obsługi pacjenta. Ale jak tego pan nie rozumie, to przejdę się wyżej. Szkoda czasu na niekumatego gościa w kitlu. Założy się pan, że dostanę to skierowanie? Daje pan?

- Nie daję.

- No to tymczasem żegnam. 
   

„Sprawnie dziś idzie to leczenie”, Tomasz uśmiechnął się gorzko do myśli i nagle poczuł, że praca nie wymaga wielkiej kompetencji. To pokolenie będzie przychodzić wyłącznie z żądaniami, samo wie, czego chce. Abonament i doktor Google sprowadzi go do roli upierdliwego urzędnika, od którego egzekwuje się usługę albo trzeba dostarczyć skargę na nieuprzejmość i arogancję. Nie uśmiechnął się drugi raz, bo cicho wśliznęła się postać z czymś na kształt przerzedzonego pióropusza na głowie, w obcisłych rurkach na anorektycznych nóżkach i w sweterku sięgającym kolan. Chyba mężczyzna, ale Tomasz nie miał pewności. Równie dobrze mogła być to dziewczyna w drodze do krągłości bioder i w oczekiwaniu na biust. Lekarz włożył okulary i teraz dostrzegł szczątkowy zarost na gładziutkim liczku. Pacjent usiadł i spojrzał na doktora wzrokiem proszącym o odwagę.      

- Co dolega? – Doktor na wszelki wypadek powstrzymał w ostatniej chwili to „panu”, bo płeć gościa nadal stała pod znakiem zapytania.

- Boli mnie tak dziwnie, to przyszedłem.

- Ale gdzie konkretnie boli?

- Trochę gardło. Trochę drapie mnie podniebienie, ale najdziwniej to tu mnie boli, tak wie pan... – Pacjent popukał się palcem wskazującym centralnie między oczy, ale nic nie utracił z nieśmiałości i powagi. – Tak dziwnie panie doktorze.

- Tu?! – Tomasz naśladował pukanie w czoło i dało mu to ulgę, że prostym gestem naraz ujął stan umysłu wszystkich dziś zarejestrowanych.

- Tak, ale jak patrzę w ekran laptopa, dotkliwy ból między oczami się pojawia, punktowy. I nie mam tego jak gram w domu, nie mam tego na tablecie i na czacie, na forum. Nawet w smartfonie nie mam tego bólu, a jak otwieram laptopa, to mam od razu, aż oczy zamykam z ciśnienia.

- Rozumiem, to może ja pana zbadam, proszę się rozebrać.

- A to konieczne?

- Nigdy nie był pan u lekarza? Przecież nie osłucham pana przez ubranie. W czym problem?

- Wolałbym się nie rozbierać…

- Krępuje to pana?

- Nie, ale fryzurę zepsuję, pół godziny układałem.

- W takim razie proszę przynajmniej wysunąć ręce z rękawów i podnieść koszulę do szyi.

    Dokładnie zbadał, co się dało, byle już nie myśleć o fryzurze pacjenta i powstrzymać śmiech bezradności. Pacjent osłuchowo czysty i bez znaków chorobowych, ale wymagał jakiejś diagnozy i w tym momencie lekarza przeszyła jasność:

- A ten ból – Tomasz znacząco popukał się wskazującym między oczy – to panu dokucza w zetknięciu ze służbowym laptopem, tak?

- Wyłącznie, niestety…

- No właśnie, sam pan widzi, może trzeba z tym coś zrobić. Może pracy poszukać?

- Też tak myślę czasami. Że to nie wystarczy wniosek o nowy laptop. To ja powiem mamie, że pan tak powiedział, że dla mojego dobra i jej spokoju, muszę się zwolnić. I to jak najszybciej! Przecież nie chce mnie w szpitalu oglądać albo w jakimś wariatkowie, prawda? Dziękuję, panie doktorze! No wreszcie jakiś normalny specjalista. Bardzo dziękuję i miłego dnia życzę.

- Ale może chociaż skierowanie panu wypiszę? … do neurologa?

    Pacjenta już nie było. Tomasz ukrył twarz w dłoniach i zobaczył siebie na pustej plaży, niemal usłyszał szum odwiecznych fal, gdy do gabinetu wbił się stukot szpilek. Rozchylił palce i lewej dłoni i między nimi dostrzegł blond platynę. Wymuskane włosy przybliżały się nieuchronnie, a potem wbiła się w oko ostra czerwień pomadki na ustach wypełnionych botoksem tak boleśnie, że gotów był zatkać uszy w obawie przed eksplozją warg. Właścicielka ładunku z opóźnionym zapłonem usiadła naprzeciwko i zarzuciła nogę na nogę tak gwałtownie, że karminowa szpileczka zagroziła nieplanowanym odlotem:

- Dzień dobry panu. Ja mam tu umówioną wizytę podobno. Ja jestem z Warszawy.

- Tak? A poza tym, co pani dolega?

- No właśnie, pan jest tu psychiatrą, tak?

- Tak? No właśnie, czemu nie jestem psychiatrą, wszystko byłoby jasne. Minąłem się z powołaniem, a pani z gabinetem. Pokój siedemnaście, serdecznie żegnam panią, bardzo serdecznie…

5 komentarzy:

  1. Świetny tekst, jak każdy zresztą .
    Twoja strona od dawna wisi w moich ulubionych i
    nigdy to się nie zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobry skecz:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Chcialbym wierzyc, ze ta historia to tylko fantazja literacka. Niestety ze swoich obserwacji widze cos podobnego, choc w innej branzy. Znak czasow i niedojrzalosci naszego spoleczenstwa? Czy moze cecha wschodniego, slowianskiego temperamentu -brak kultury, chamstwo, brak wspolpracy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytując tego bloga odnoszę nastepujące wrażenie: marnuje się tutaj wielki talent autopra tekstów. DObrym pomysłem byłoby wydanie książki autorskierj z rozmówkami takimi jak w tym poście. Warto wędrować dezkresem internetu w poszukiwaniu przystanków na których warto wysiąść przycupnąc i zaczytac sie. świetny tekst. Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  5. Serdecznie dziękuję za miłe słowa. Zamienić te teksty w książkę, to jest piękne życzenie. Jednak próby znalezienia wydawców moich dotychczasowych książek nauczyły mnie, że to sfera pobożnych życzeń. Szczególnie dla kogoś, kto nie gotuje na ekranie, nie zasiada w telewizjach śniadaniowych, no i generalnie nie jest znany z tego, że jest znany. Ewentualny talent w tej materii jest sprawą trzeciorzędną jak się okazuje.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF