Miłość pomimo
W Święto Niepodległości zabierałem się do rozważań w duchu: dlaczego nie umiem patriotycznie świętować? W zasadzie jedyne skojarzenie z obchodami, jakie od lat powraca na myśl o tym dniu, wiąże się z błogosławieństwem bezkarnego wysypiania. Poranny ból głowy jest pierwszym i najważniejszym skojarzeniem z 11 listopada, chociaż nigdy nie zawdzięczałem go nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu dnia poprzedniego. A jednak z jakiegoś powodu nie szukam gęsi do pieczenia, flagi nie wywieszam, wzorem dwóch sąsiadów wyłamujących się z obojętności mieszkańców wielkiej płyty. Nawet defilady w telewizji nie chce mi się oglądać, więc i tym razem tak się zbierałem do opisania patriotyzmu neutralnego, że ostatecznie wymiękłem pozostając w milczeniu.
Temat wydał się tak oczywisty, a jego ujęcie dla większości rodaków jak mniemam na tyle zwyczajne, potoczne i mało odkrywcze, że skasowałem co napisane i wyrzuciłem z głowy pomysł tekstu, przynajmniej na kilka dni. Ale spokoju nie dawał i może darowałbym sobie dalej, gdyby nie stary odcinek serialu Ranczo, który włączyłem do przedwieczornej drzemki regeneracyjnej. Gdy tak balansowałem na granicy jawy i snu, dotarły szczątki dialogu kobiet trzymających władzę: … ja nie wiem za co kocham ten kraj… rzekła jedna z nich. Druga zaś szybko skwitowała: z miłością tak już jest. Czasem nie kocha się za coś, ale pomimo czegoś. Oczywiście przy takim stanie świadomości, poszukującej raczej Morfeusza niż miłości ojczyzny, mogłem przekręcić słowa, ale sens wpił się kleszczem olśnienia i nakazał zrezygnować z drzemki.
Zdaje się, że rzeczywiście o wiele łatwiej dziś uzasadnić, pomimo czego da się kochać nasze państwo niż wyśpiewać pean miłości bezwzględnej, która mniej boli w dowolnym wymiarze niż miłość krecika do jeża, albowiem ślepa nie zawsze znaczy bezbolesna. Zacznijmy od rzeczy najprostszych: kocham pomimo podziałów narodowych i politycznych, które wybrzmiewają w stwierdzeniu, że gdzie Polaków dwóch, tam trzy opinie, koniecznie krzykliwie konfrontowane, coraz częściej z użyciem narzędzi ostrych, benzyny i podpałki, niekoniecznie do grilla. Coraz trudniej odróżnić, szczególnie podczas zabaw narodowych, gdzie kończy się wymiana zdań a eksploduje frustracja lub lęk i poczucie niższości, które dwa lata temu – też z okazji tego święta – trafnie ujął ks. Adam Boniecki słowami: Człowiek pewny swojej ojczyzny nie będzie szalał na jej punkcie. Człowiek pewny swojej wiary nie będzie wszędzie węszył jej prześladowań. I odwrotnie. To niepewność własnych przekonań budzi agresję obronną u wszystkich stworzeń, które atakują, nie widząc innego ratunku. Tymczasem z upływem kolejnych lat jeszcze mniej w narodzie ochoty na wspólną zabawę, o wiele zaś więcej potrzeby konfrontacji, konfliktu i niszczenia wspólnotowych fundamentów. Chciałoby się powiedzieć rymem częstochowskim: coraz mniej radości z tej niepodległości.
Coraz trudniej kochać państwo, w którym agresorzy nawołują do nienawiści, a bezkarni wandale ze sprejem w garści nie odpuszczą najładniejszej elewacji albo figurce sympatycznego Plastusia, ewentualnie urąbią łapkę Misia Uszatka z taką samą lekkością jak odetną powyżej łokcia lewicę Reganowi, by zademonstrować… no właśnie co? Powrót do jaskini? Wstręt do wszystkiego, co sympatyczne, estetyczne, mądre i miłe? To moc barbaryzacji, czy tylko akt niewymuszonego rozstania z własnym mózgiem, radośnie i głośno wypróżnianym za stodołą? Ale może trzeba odmalować na nowo Plastusia, poddać renowacji Uszatka i ignorować resztę za wszelką cenę, by ocalić nieco miłości do państwa? Nawet na przekór trwałemu przypisaniu do klubu frajera chodzącego na wybory, płacącego uczciwie z ciężko ciułanego grosza na trójkąt bermudzki o wierzchołkach: NFZ, ZUS i PKB.
Niełatwa jest miłość, gdy trzeba bezradnie przyglądać się młodym, bezpowrotnie przekraczającym granice zachodniego świata. Gdy w milczeniu pozostaje godzić się na rozstanie z generacją zdolną, wykształconą i odrzuconą przez krótkowzrocznych rządzących. Trudno silić się na miłość do państwa, które zamyka oczy na pokolenie pozostawione sobie i skompromitowanym politykom. Zwłaszcza, gdy bezsilni rodzice i dziadkowie tkwią skazani na pułapkę niedołężnienia w otoczeniu wszechpotężnych i wpływowych korporacji, które będą wciągać ostatnie ich złotówki. Ale też będą urabiać pozostałe tu dzieci na tanią siłę roboczą, szarą masę posłuszną nakazom konsumpcji, spełnioną w trawieniu chipsów i telenowel albo telewizyjnych show.
Czy zatem, pomimo trudów miłości, są jakieś jej blaski? Może da się kochać to państwo także za coś? Niewykluczone, że to jedynie sprawa obiektu, na jaki kierujemy wzrok, decyduje o sile miłości. Wszak wciąż jest tyle miejsc pięknych: rzek, lasów, jezior, morskich plaż i gór, łąk i pól nieskalanych przez cywilizację i pęd gospodarki rabunkowej, a to przecież ciągle to samo państwo. W ludzkiej społeczności tyle jeszcze ocalało wysp nieodkrytych, niemedialnych krain bezinteresownej pomocy i życzliwości, o których nie doniesie prasa, telewizja i radio, bo co dobre jest ciche i nie chce przylegać do sensacji. Sporo jest jeszcze wież, wysokich i niskich, w których pomieszkują Polacy wrażliwi, uśmiechnięci, wyciszeni, przerzucający wirtualne butelki z listami pisanymi orograficznie, po polsku. Trwają tam skłonni do rozmowy nie tylko z sąsiadem, do spotkania, szanujący rzeczywiste autorytety. W ciszy swoich mieszkań pracują nad poprawą czytelnictwa, rozwijają intelekt wbrew modzie na bezmyślność i lęk przed własnym zdaniem. Wymieniają opinie, chodzą na pouczające wykłady, organizują festyny i festiwale polskiego filmu, teatru i ojczystej prozy. Spotykają się by fotografować, zaśpiewać, zatańczyć, pomni na tradycję, której nie chcą negować. Potrzebują zapomnieć na moment o tym, co bolesne, co odstrasza od miłości nadwiślańskiego skrawka ziemi. Czy to jeszcze jest państwo do kochania, czy już tylko ponadnarodowe społeczeństwo, wspólnota wrażliwych ludzi dobrej woli, którzy odnajdują się z coraz większą trudnością w świecie wyższych wartości? Narodowo czy nie, jednak nie potrzebują flagi, zamieszek, darcia koszul w imię świętowania niepodległości, bo tę budują w mrówczym trudzie tworzenia relacji ponad podziałem, w ciekawości innego, w otwartości na propozycję niebanalnych form ekspresji. Chwała im za to, dopóki obywają się bez odcieni czarnych, brunatnych, czerwonych i nie pielęgnują lęków przed innym. Żeby istnieć w pełni nie potrzebują się różnić i tylko dlatego nie mają szans na słyszalność. I ze względu na nich nie wywieszę flagi, ale podniosę kufel zimnego piwa. Obym zawsze pamiętał, że to ich dzień, który zaczyna się ilekroć mija mój ból głowy, związany z przesypianiem obchodów Święta Niepodległości w tle.
U mnie ten dzień wygląda podobnie. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię się cieszyć, nie wiem z czego, może mam zbyt małą wiedzę, żeby pojąć ten cały klimat związany z tym świętem. Niewiem...
OdpowiedzUsuńBardzo dobry tekst i myślę, że wiele osób ma podobne odczucia.
OdpowiedzUsuńCałkiem nieźle, też tak to odbieram.
OdpowiedzUsuńZabrzmi to dziwnie ale ja też to tak odbieram :)
OdpowiedzUsuńTekst bardzo mi się podoba.
Tekst bardzo ciekawy. Myślę, że każdy z nas ma podobne odczucia.
OdpowiedzUsuńJa się cieszyłem świętami ale jak byłem mały rzeczywistość okazała się mniej kolorowa, bardziej brutalna i wszystko prysło cały ten czar świąt..
OdpowiedzUsuńja kocham naszą Polskę można powiedzieć bezgranicznie, wszyscy moi znajomi wyjeżdżają za chlebem do Norwegi, Angli, Szkocjii, Irlandii, a ja w sumie nie wiem dlaczego pracuje nadal w Polsce i nie mam problemu z pracą, aczkolwiek można byłoby zarabiać więcej, czasami się zastanawiam czy nie jestem za wielkim patriotą :)
OdpowiedzUsuńCała prawda o naszym kraju. Niestety tak to już jest, że Polacy jednoczą się tylko w chwilach zagrożenia, a po jego minięciu wracają kłótnie i spory.
OdpowiedzUsuńdobry tekst! sam nieraz zadaję sobie podobne pytania, ale wnioski wyciągam o wiele mniej konstruktywne...
OdpowiedzUsuńja byłem, jestem i będę patriotą, może nie jakimś skrajnym ale takim normalnym wywieszającym flagi w święta narodowe etc
OdpowiedzUsuńTo tak chyba jak wiekszosc ludzi w tym kraju
OdpowiedzUsuńOgolnie dni wolne sklaniaja tylko i wylacznie do wiekszej liczby godzin tzw. odsypiania lub tez moniotrowania sytuacji w TV jesli w ogole kogos ta sytuacja obchodzi i raczy ja sledzic
Tekst jest świetny. Oddaje prawdę o Polakach.
OdpowiedzUsuńEch kilka momentami gorzkich słów o nas samych, cóż. Jak śpiewał Muniek Ojczyznę kochać i nie pluć na godło ...
OdpowiedzUsuńZainspirował mnie Twój artykuł. Naprawdę dobry!
OdpowiedzUsuńArtykuł na prawdę bardzo dobry.
OdpowiedzUsuń