Nie szukałem dalej, postanowiłem jeszcze raz obejrzeć ten fenomen wizji, który tyle razy, zawsze jednakowo, ilustruje stereotyp katolika i nic go nie zwalczy; ani status gościa, ani jego wykształcenie, zajmowane stanowisko czy poziom kultury. Kandydat zapraszany do odegrania roli obrońcy świętej wiary czy kościoła, zarówno w mediach publicznych jak komercyjnych, ale niekatolickich musi być oszołomem, inaczej się nie liczy. Wchodzi najeżony i najeżonym pozostaje do końca. Niezależnie od tematu rozmowy, od pokojowej atmosfery w studio, nawet nie atakowany musi się bronić, apelować, walczyć, zmagać o swoją prawdę, jakby mu ją kto chciał wyrwać i przerobić na jesienne wdzianko z kokardką dla yorka. Ledwie pytany o zdanie przyjmuje pozę osaczonego i na starcie nadyma się gotowy boksować pięć rund na bezdechu. Nawet nie musi być ultrakatolem, nawet gdy się uśmiecha, gdy nie krzyczy, nie macha łapami, zrobi wszystko, żeby nie dać dojść do słowa innym, na wypadek, gdyby ich racja chciała być „bardziej ichnia” niż jego.
Tym razem było podobnie. W studio trzech facetów, bliskich sobie wiekiem: seksuolog, inwestor od automatów i wspomniany dziennikarz katolicki, a przedmiot rozmowy błahy: automaty do sprzedaży prezerwatyw. Temat banalny, ale medialnie nośny i mocny dzięki katolickiemu protestowi rzecz jasna. Seksuolog wypowiada się swobodnie i rzeczowo, że dobrze, gdy takie automaty są, dają nadzieję na poprawę stanu świadomości seksualnej, niosą szanse zabezpieczenia przed przypadkową ciążą i przed roznoszeniem chorób drogą płciową, zarówno w kontaktach planowanych i tych zdarzeniowych. Inwestor mówi, że skoro są automaty do biletów, papierosów i batoników, to zakup prezerwatyw może być tak samo sensowny i opłacalny, a poza tym niektórzy ludzie w pewnym wieku są skrępowani kupowaniem ich w sklepie czy aptece, w świetle dnia, pośród innych kupujących. Dzięki automatom mogą robić to częściej i swobodniej.


Można mnożyć pytania i pogrążać się w absurdzie postępowania tych, którzy zapomnieli, że wyznawany przez nich Chrystus niósł mądrość o miłości przebaczającej, która nie szuka swego, pochylona nad ludzką słabością. Uczył kochać nie podług postępków i uczynków, ale podług mocy miłosierdzia i dlatego zasiadał do wieczerzy z celnikami i nierządnicami. A i wówczas nie zyskał uznania tych, którzy pławili się w swoim świetnym samopoczuciu jedynie mądrych, pobożnych i wybranych.
Czemu w zasadzie nie przełączyłem na inny program? Każdy kolejny gest zadęcia coraz bardziej żenował katolika we mnie. Wstyd budował bezsilny żal, że współwyznawcy pokroju tego dziennikarza najskuteczniej niszczą siłę każdego wyznania wiary. Oto kolejna marionetka, szarpana bezrefleksyjnie zakodowanymi sloganami, udowadnia, że to nie komunizm, nie konsumeryzm, nie pornografia, nie swoboda obyczajów zniszczy siłę katolicyzmu. Najskuteczniej zrobią to coraz liczniejsi bracia w wierze, którzy chętnie przyoblekają szatki pierwszych chrześcijan rzuconych przed głodne lwy. Szkoda tylko, że nie widzą siebie z boku. Nie dostrzegają w sobie groteskowej postaci, która wytacza czołgi z ostrą amunicją przeciw plastikowym mieczykom pulsującym diodami.
Ha, w istocie - podobnie jest z powtarzanymi jak mantra zarzutami wobec Miłosza, że antypolski (tak mi się skojarzyło, bo właśnie o tym czytałem). Zero refleksji, za to nieustanne pragnienie inkwizycyjnej władzy sumień. Trafne słowa - katolik we mnie coraz bardziej zażenowany.
OdpowiedzUsuń"nawet nie atakowany musi się bronić, apelować, walczyć, zmagać o swoją prawdę, jakby mu ją kto chciał wyrwać i przerobić na jesienne wdzianko z kokardką dla yorka"
OdpowiedzUsuń"Może nie pójdą w świat gumowej ułudy szczęścia, dopóki w postawie własnego ojca nie znajdą więcej lateksu niż wiarygodnego człowieczeństwa."
Piękne... Pierwsze zaraz włączam do osobistego słownika frazeologizmów...
Co do przemyśleń, mogę się tylko ze smutkiem zgodzić, ilu skądinąd nienajgorszych znajomych straciłam przez to wieczne zacietrzewienie i pieniactwo...