Nie chciałem pisać o Walentynkach, a jednak piszę? Cóż za perfidia losu! Zwłaszcza, że 14 lutego uznałem, że nie będę pisał o czymś, co jest w odbiorze społecznym dosyć proste: dzieli ludzi na zwolenników dawania bliskim oznak sympatii i na tych, którzy mają głęboko w poważaniu komercyjne święto, choć, przynajmniej w dobie kryzysu, może ono ratować gospodarkę. Nie chciałem pisać, bo wiadomo: nie powiem nic, co Walentynki unieważni i odwoła świętowanie. Nie napiszę również niczego, co uwzniośli banał tego świętowania. I nie napisałbym pewnie, gdyby los się nie wyzłośliwiał. Los bowiem wyrzucił mnie tego dnia na dworzec i kazał stanąć na peronie. I co na tym peronie? Ano los pokazał mi taką oto scenkę, w której odbija się pięknie zderzenie idei dnia św. Walentego z kulturą kraju nad Wisłą. A było to tak:
Stoi Walenty na peronie, na oko ma jakieś 23-26 lat. Czeka z łapami w kieszeniach spodni, chowa uszy w kołnierz, bo lodowaty wiatr wieje wzdłuż peronu. Zatrzymuje się pociąg, Walenty nie rwie się i nie zmienia pozycji. Z pociągu wysiadają dosłownie trzy osoby. Jedna z nich, dziewczyna, przyjechała pewnie z daleka, bo ciężko objuczona i jakoś intuicyjnie bardzo pasuje posturą do Walentego: jest przy kości, w białych kozaczkach i czarnych leginsach, pod krótką dżinsową spódnicą. Uda i łydki masywne, mocno zbudowane, dobrze komponują się z ciężarem, jakim ją obarczono. Idzie ciężko, stawiając stopy na zewnątrz, sunie od jednego z ostatnich wagonów. Walenty nadal stoi nieporuszony, z łapami w kieszeniach, czeka. W końcu zimno jest, a Walentynka porusza się ciągle zbyt wolno i jeszcze dźwiga w obu rękach ciężkie podróżne torby. W końcu doczłapała się do Walentego, a wtedy on przystępuje do akcji. Nie ruszył się z miejsca, widać mocno się koncentrował i przetrzymał gorące emocje, dopóki ona nie znalazła się na jego wysokości. Teraz dopiero, nie wyjmując rąk z kieszeni, zaczyna ją całować, gdy ona dalej trzyma te torbiszcza ciężkie. Prześwit między ich brodami i wypukłymi mocno brzuchami układa się w nieco zdeformowane serduszko, a wzdłuż ciał zostały proste ramiona, choć każde z innego powodu. Nagle Walenty nasycił się i przepełniony rozkoszą przestał całować swoją Walentynkę. Cofnął się pół kroku i wyciąga łapę z kieszeni, a w łapie czerwone pudełeczko. Z pewnością wiele warte w zestawieniu z całym jego gorącym oczekiwaniem i jakże namiętnym powitaniem. Walentynka ogląda pudełko, uśmiecha się rozkosznie i chowa je do kieszeni krótkiej kurteczki. Podnosi wcześniej pozostawioną torbę. On chowa łapy do kieszeni i już idą do podziemnego przejścia, na schody, może tam nie wiało? Może chociaż te torby od niej wziął?
panie jacku,
OdpowiedzUsuńprzyznam że od pewnego czasu śledzę uważnie prowadzony przez pana blog. czytam z uwagą kolejne posty, w których komentuje pan wybrane przez siebie fragmenty rzeczywistości, w której funkjonujemy z mniejszym lub większym powodzeniem. im dłużej oddaje się temu zajęciu tym bardziej buzuje we mnie pytanie. coż jest u pana nie tak panie jacku?
pod wpisem walentynkowym pojawią się wkrótce komentarze z cylku "świetnie zaobserwowane", "doskonale pan to opisał", "jak zwykle trafił pan w sedno". proszę się na mnie nie gniewać za te słowa. nie kieruje mną chęć sprawienia panu przykrości ani wchodzenia z paniem w spór. jednak mam nieodparte wrażenie, że idzie pan na łatwiznę tak właśnie opisując scenki rodzajowe z marketów i peronów. dużo w tym uproszczeń i wybiórczości. pisze pan pod tezę.pomijająć również pewną oczywistość pańskich obserwacji ponieważ nikt przy zdrowych zmysłach nie traktuje poważnie walentynek, nikt z odrobiną wyczucia kiczu i tandety nie będzie bronił tego "święta". opisana przez pana scena działa się tego dnia na tysiącach peronów w tym kraju, takich dziewcząt i chłopców spotkały się tego dnia tysiące. i cóż z tego. najgorsze mam wrażenie w pańskim "świata widzeniu" jest to że (przepraszam za ten sąd ale nie mogę się oprzeć) występuje pan często z pozycji lepszego, wrażliwszego, głębiej przeżywającego, rozsmakowanego w czymś więcej niż "komercyjne święta, boże narodzenie w markecie, w żonach na zakupach". i wszystko byłoby do zniesienia gdyby nie jad który pojawia sie w tych zapisach, który z nich się sączy. obawiam się że nie przepada pan za ludźmi - poprostu - nie lubi ich, do czego ma pan prawo. tracą na tym jednak pańskie obserwacje, traci ich wartość publicystyczna. mnie osobiście to przeszkadza. i jeszcze jedno. dziwię się że pisze to prozaik, ktoś kto powinien rozumieć, że świat tak poprosu wygląda, że jest taki, że banał i tandeta to standard i trzeba sobie z tym poradzić, że wieczne roszczenie staje się nudne i przepraszam ale jednak dość naiwne.
raz jeszcze podkreślam że nie mam złych intencji względem pana. jednak jako czytelnik tego bloga jestem w pełni uprawniony do powyższych spostrzeżeń. pozdrawiam.
Powiem tak! Daleko w tyle mam, a może miałam Walentynki aż do ubiegłego piątku, kiedy moja dziewięcioletnia córka wróciła ze szkoły do domu zalana łzami, bo nie dostała Walentynki. Od nikogo. A jej koleżanki dostały po kilka. Była rozżalona, dostała gorączki i wmówiła sobie, ze nikt jej nie lubi i nie kocha. Serce mi pękało, gdy widziałam w jakim jest stanie, nakręcona reklamami, wystawami sklepowymi, tekstami itd. Byłam wściekła.
OdpowiedzUsuńOkazało się, że niektóre mamy powpychały walentynki swoim dzieciom po kryjomu do tornistrów, bo to taka tradycja!!!! Bo tak trzeba!!! Drugoklasistom!!!!
Wiwat Walentynki, które wpędzają w deprechę nawet dzieci.
Znam dziewczynę, która dostała w sobotę flakonik markowych perfum!!!! Na Walentynki. W trzy dni wcześniej wpierdziel dyscyplinujący od kochającego męża.
Panie Marcinie,
OdpowiedzUsuńDziękuję przede wszystkim, że fatyguje się Pan i zniża do lektury tekstów, w których idę na taką łatwiznę. A skoro to łatwizna aż taka, to dziwi mnie, że chce Pan tracić swój cenny czas na czytanie „uproszczeń i tekstów z tezą”. Teraz to ja nie do końca wiem, czy to u mnie coś nie tak, czy jednak u Pana?
Stawia mnie Pan w dosyć niezręcznej sytuacji. Z jednej strony chciałbym odpowiedzieć jakoś człowiekowi na poziomie, redaktorowi i poecie, a z drugiej wszystko, cokolwiek powiem, zabrzmi jak tłumaczenie się z tego, „co autor miał na myśli”. Pomijam już, że odsłonię intencje, jakie mi tu przyświecają, a ich odsłanianie wolałbym zostawić czytelnikom. Waham się, czy nie uznać, że to mój blog i wara komu do tego, co i jak piszę, to moje podwórko i nikogo tu nie zapraszam, ani zatrzymuję. Wrodzone umiłowanie do dyskusji nie pozwala mi jakoś tak właśnie postawić sprawy.
Mam kłopot z Pana zarzutami w kwestii formalnej. Z jednej strony wytyka mi Pan uproszczenia i wybiórczość, a z drugiej jako dowód trzyma się Pan wybiórczo tekstu o Walentynkach, jednego z blogu liczącego kilkadziesiąt tekstów. Czy to nie jest uproszczenie dla zbudowania zdania o całości? Jako stały czytelnik mógł Pan swoje opinie wyrazić choćby pod poprzednim tekstem, który dotyczył spraw światopoglądowych, zatem ani banalnych, ani komercyjnych.
Zasmucę może Pana, ale nie czuję się ani kimś lepszym, ani gorszym, ani bardziej wrażliwym. Czuję się za to zdystansowanym obserwatorem i prześmiewcą wszelkiej postaci społecznej głupoty, bezmyślności, egoizmu i absurdów płynących z mód i trendów, które nas otaczają. Już jako siedemnastolatek, zaczynający zabawy z pisaniem literatury, zrozumiałem, że nie wymyślę nowych tematów dla literatury, a jedyne, co mogę, to próbować być „zwierciadłem poruszającym się po gościńcach” swojego czasu. Zmodyfikowałem na potrzeby tego bloga zwierciadło i bardzo je wykrzywiłem, bo groteska ma, w moim odczuciu, większą siłę rażenia. Świadomy faktu, że zawitają tu czytelnicy mniej i bardziej wykształceni, że będą mnie czytać różni ludzie, w pełni szacunku i sympatii dla nich wszystkich, ostro i z premedytacją przerysowuję rzeczywistość i wylewam narracyjny jad, bynajmniej nie po, by „nie lubić ludzi”, tylko po to, by piętnować określone cechy, a nie ich nosicieli. Może to moja taka idealistyczna zabawa? Jako lidzbarszczanin z urodzenia darzę miłością biskupa Krasickiego i, z oświeceniową nadzieją w tle, obśmiewam absurd naszej codzienności, wierząc, że tak da się budzić poważną refleksję i ludzi przerabiać w anioły, z czystej do nich miłości i pragnienia życia w lepszym czasie marnym. Może zechce Pan zauważyć, także w innych tekstach, że nie posługuję się ani imionami, ani nazwiskami ludzi, interesują mnie bowiem ich wady, bezimienne słabości, mentalność i bezkrytyczne oddawanie się konsumpcji szeroko rozumianej.
Sam Pan widzi, jednak się tłumaczę, a nie powinienem. Kończę zatem, dodam tylko, że może w ten sposób właśnie radzę sobie „ze standardem banału i tandety”, bo chyba nie odmawia Pan mi prawa do bycia „głębiej przeżywającym, rozsmakowanym w czymś więcej niż komercyjne święta”? Choć kto wie, może Pan jednak odmawia, skoro tak wprost mówi Pan, że nie lubię ludzi, choć nigdy w życiu Pan mnie nie widział i nie rozmawiał ze mną, nawet drinka nie postawił.
-->wangin
OdpowiedzUsuńpanie jacku,
może rzeczywiście potraktowałem pana niesprawiedliwie zbyt szybko oceniając pański stosunek do ludzi i do świata.proszę wybaczyć mi uogólnienie którego nie udało mi się uniknąć. mój wpis znalazł się pod tekstem walentynkowym niefortunnie ponieważ odnosił sie równiez do innych tekstów dotyczących m.in. świat bożego narodzenia, zakupów w supermarkecie. ma pan rację że to pański blog, nikogo pan nie zaprasza i nikogo nie zatrzymuje - jak pan to określił. co do drinka - mam nadzieję że kiedyś pozwoli sie pan na niego zaprosić. proszę nie brać do siebie moich uwag.