wtorek, 9 stycznia 2024

Tato

❖Posłuchaj w interpretacji autora❖

Mam na imię… w zasadzie to bez znaczenia. Mógłbym wpisać każde, nie sądzę, żebyś dociekał. Nie napiszę nic odkrywczego, nie zaszokuję na pewno, no może kilka osób, które zbyt różowo widzą świat. Jeśli będziesz chciał to wykorzystać, zrób to, opisz po swojemu dziwnego faceta, który nie umie poukładać się ze sobą. 

Była wiosna. Lubiłem siadać przy oknie w Różowej Mgiełce, taka kawiarenka na rogu. Pracowała jako kelnerka. Zawsze pogodna, ciepła, a jej migdałowe oczy błyszczały niesamowitym blaskiem czarnych źrenic, gdy uśmiechała się patrząc w twarz. Zerkała czasem w moją stronę obsługując innych klientów, a ja zapominałem o czym aktualnie czytam, kolejny raz przejeżdżając wzrokiem ten sam akapit nad zimną już kawą. To nie trwało długo. Wkrótce poszliśmy na pierwszą randkę, kino, spacery, tak się zaczęło. Dużo fotografowałem, uwielbiałem to, choć już wiedziałem, że fotografią nie zajmę się zawodowo. Nie miałem kasy na start, a sprzęt kosztuje. Zresztą, dziś każdy ma aparat w telefonie i zaśmieca sieć obrazkami. Trudno zaistnieć, a ja nigdy nie byłem przebojowy, ale pasja została. Ona studiowała etnografię, czyli w zasadzie też bez wielkich perspektyw finansowych i było jej raczej wszystko jedno, co zrobi dla pieniędzy, byle zachować odrobinę godności. Nasze zamiłowania wróżyły wiele podróży bliższych i dalszych. No i poszybowaliśmy w tę sielankę. 

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie bałem się stałego związku. A strach czaił się wewnątrz i stopniowo rozrastał, jak ten potworek z „Obcego”. Czekałem, aż wyskoczy i wszystko zniszczy. Nika jest piękna, mądra, wrażliwa, czasem zwariowana, ale zawsze odpowiedzialna i bardzo kobieca. Temat dziecka musiał się pojawić, czułem to i bałem jak ognia. Wiedziałem, że moja miłość nie wystarczy. Większość kobiet marzy o byciu mamą, o rodzinie. Szczególnie, gdy zyskuje pewność w związku z mężczyzną, który jest gotów nosić ją na rękach. Czemu miałoby być inaczej w jej przypadku? Tak, rozmawialiśmy wcześniej. Próbowałem wyjaśnić dlaczego nie chcę mieć dzieci. Nawet wyglądało, że rozumie, godzi się, byle być razem. 

Zacząłem filozoficznie, może nawet za bardzo, ale ja w to coraz mocniej wierzę. Na świecie jest za dużo ludzi, zostawiają po sobie rozległe zgliszcza. Planeta nie udźwignie ciężaru zniszczenia, a pazerność człowieka narasta, funkcjonujemy jako nieważne trybiki, pracujące na jakieś magiczne PKB, kupując, żrąc, wydalając, wyrzucając tony zepsutego jedzenia, miliony ton plastiku, czyniąc piekło bardzo złych relacji, sami sobie. Czy warto skazywać na to kolejne istnienie? W imię czego?
Ulegamy mniej lub bardziej manipulatorom, rewanżystom, malwersantom, owinięci ciasnym kokonem sieci wytwarzanych przez populistów, dyktatorów kolejnych mód. Z dnia na dzień biegniemy szybciej, pogubieni w poczuciu przynależności, niepewni, gdzie jeszcze jesteśmy sobą, a gdzie już tylko podrzędną maszynką w realizacji cudzego chciejstwa. Daleko mi do spiskowych teorii, ale zbyt często czuję się marionetką pociąganą za sznurki powinności, a jaką kukłą ten świat uczyni moje własne dziecko? Niechęć do posiadania potomstwa potęguje medialna wrzawa o in vitro - cudowny ratunek dla tych, którzy nie mogą mieć dzieci! Ale nikt nie pyta: czemu nie mogą?! Do cholery! Może mają nie móc?! Bo będą nędznymi rodzicami, którzy wychowają beznadziejnych ludzi, niszczących innych i otoczenie, bezwolnych nierobów, mentalną degrengoladę, choćby i ustawioną materialnie przez starych! Może ich potomkowie pomnożą marazm, frustrację i depresję, a na koniec staną się niewolnikami sztucznej inteligencji?! Wpłyną na ilość samobójstw albo dopuszczą się ludobójstwa! I na nic wołanie o ratowanie demografii, jeśli ten naród ma wyginąć, skoro przekazuje w genach pustkę i nienawiść. A może te dzieci czeka ogrom cierpienia z powodu kataklizmów czy mnogości zjebów i kretynów różnej maści, którzy dorwą się do koryta wzorem Putina i innych psychopatów? Ale człowiek w swoim egoizmie ma jedynie perspektywę: ja chcę dzieci, a na nich niech spadnie choćby i lawa płonąca.

Nie chciałem ze strachu, że będę marnym ojcem. Niewiele mam do zaoferowania. Nie wiem, co przekazać i co robić. Dziś nasz Łukasz ma 12 lat. Gdy był niemowlakiem wszystko było proste, wykąpać, nakarmić, przewinąć, wyjść na spacer, okryć, poprawić czapeczkę, wystarczyło być odpowiedzialnym. Zajmowałem się nim jak trzeba i zupełnie paradoksalnie stałem się wzorem ojca w oczach cioci, babci i teściowej. Organizowałem zabawy i uczestniczyłem w nich. To było proste jak czytanie książek przed snem. Dziś nie wiem, czy umiem odpowiednio przytulić nastolatka. Robię to czasem spontanicznie i być może ktoś przypadkiem zobaczy w tym „zły dotyk”, bo jednak nie kocham, a udaję. Znacznie lepiej czuję się na zapleczu rodziny. Nika z nim rozmawia, kwitnie patrząc na syna, tłumaczy mu świat. Wozi we wszystkie kierunki: angielski, szkoła karate, gitara, bo sam sobie wybrał. Może to i lepiej, przynajmniej nie siedzi wiecznie w telefonie i nie widzi moich wątpliwości w gestach, minach, dystansie. 

Tak, wiem, taka teoria nikogo nie przekonuje. Sam zacząłem pracę w korporacji, żeby było nas stać na wakacje przynajmniej dwa razy w roku. Zabierałem Nikę tam, gdzie sobie aktualnie wymarzyła, bez egzotycznego szaleństwa oczywiście, ale jednak zgodnie z potrzebą. Nika jest empatyczna, nie podejmowała tematu dziecka. Nigdy nie robiła wyrzutów, nie spinała się i nie kręciła afer i za to też bardzo ją kocham. Ale nogi mi miękły, gdy widziałem, jak zerka na dzieci w czasie spacerów, na zakupach, gdy mija sklepy czy działy z dziecięcymi ubraniami. Nie mogłem tego nie widzieć. Czy można kochać i kierować się własnym widzimisię? Jak długo? Czy kochać, to nie znaczy rezygnować z siebie dla kogoś? Żeby kochana osoba mogła spełnić się w każdym wymiarze? Wszystko to piękna prawda, ale na papierze. Przecież gdzieś w końcu krzyknie nasze własne „ja”! Ono się upomni i powie: ale dlaczego ona nie robi tego samego dla ciebie? Czemu nie uszanuje wyboru, skoro od początku ostrzegałeś, że nie chcesz dzieci? 

Oddalam się? Staję się nieważny? Jestem z boku? Tak, czasem i to niepokoi, stanowię jakieś wsparcie logistyczne z własnego wyboru, ku jej spełnieniu w macierzyństwie. Miłość mojego życia ma w sobie ten sam blask, który nosiła kilkanaście lat temu, gdy szliśmy za rękę przy zachodzie słońca. Niczego jej nie brakuje. Nie zszarzała jak nasze codzienne obowiązki. Zrobiłem swoje, mógłbym być z siebie dumny, a jednak powołałem do życia istnienie wrzucone w coraz bardziej nieobliczalny świat, w którym nie ma autorytetów, zanika elementarne człowieczeństwo i nie jest mi z tym dobrze. 

Czasem odpala się pod czapką ten banał o sadzeniu drzewa (które wytnie ktoś na bazie ignorancji), o budowaniu domu (choć teren może zabrać państwo pod autostradę albo inną elektrownię), o płodzeniu syna (którego jakiś samozwańczy świr wyśle na śmierć pod kule urojonego wroga). Wówczas myślę, że poszedłem w to wszystko, żeby mieć wymówkę, bo nie spełniłem siebie.  Nie zostałem fotografem światowej klasy. Prawda jak szlachetnie brzmi takie poświęcenie? Zawsze mogę zwalić na miłość… miłość życia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF