poniedziałek, 7 września 2015

Wybór obciachu albo obciach wyboru

    Tak, nadszedł ten dzień. Wstałem z krzesła i nic już nie mogło mnie zatrzymać w drodze do lustra. Zobaczyłem to raz jeszcze, więc spokojnie mogłem ogolić twarz i głośno wyznać. Powiedzmy sobie jasno: przez całe życie byłem wyznawcą obciachu i żadnej idei nie byłem tak wierny. Początkowo i to przez dłuższy czas na skutek nędzy PRL-u, potem chyba z lenistwa, ale zawsze z lęku przed śmiesznością. Dlaczego nie miałem pojęcia o modach, trendach i zajobach stadnych? Przecież nie z wyboru, z pragnienia bycia ponad, wywyższania się i kroczenia własną drogą, ja tak zwyczajnie, bez politycznego nacisku i ideologii. Samo wyszło, bezrefleksyjnie i bez powodu do dumy, zwykle lecieć musiałem, czasu nie było.

    Co stadu dziś miłe, za pół roku stado nazwie szczytem obciachu. Z tęsknoty do trwałości bezpieczniej sięgać po obciach jako niezmienny element trwania. W konsekwencji tego wyboru omijałem marki znane z tego, że stanowią markę, a sklepy z konfekcją odwiedzałem w sytuacjach kryzysowych, gdy krok spodni przypominał radziecką firankę po ewakuacji bazaru, a długość nogawki mylnie wskazywać mogła na pasję połowu planktonu w pobliskiej sadzawce. Obuwniczy? Nawiedzałem, a jakże, gdy podeszwy sugerowały już lekceważenie wizyt u ortopedy w dzieciństwie. Odkąd pamiętam zakupy motywowałem koniecznością nabycia tego, co optycznie pozwala zniknąć w tłumie, a krojem i kolorem nie wzbudza porannego wybuchu śmiechu w tramwaju i względnie pasuje do stosownej pory dnia, miejsca i okazji.

   

Niestety, nawet totalny modowy ignorant nie pozostaje wolny od zmagań z aktualnym trendem i inną drogą pozna, co aktualnie stadu miłe. Jeśli modne są spodnie z krokiem na wysokości kolan i tylną kieszenią uciskającą pięty, wyznawca trendu obciachowego (w pewnych intelektualnych kręgach zwanego klasycznym), ma kłopot z kupieniem czegoś niemodnego. Jeśli aktualna szajba urawniłowki mierzy w kurteczkę pikowaną w kołderkę, spróbuj dostać w sieciówce gładką bawełnianą kurtkę do dżinsów i na procesję. Gdy przyszło żyć w epoce ortalionowych rycerzy i zamyśliłeś kupić bluzę bez kultowego kapturka, chroniącego prywatność nosicieli kołczanu prawilności, czeka cię niemal mityczna wyprawa po złote runo. Najwyraźniej ignorancja, podobnie jak wierność sobie w czasie małpim, sporo zachodu musi kosztować.

    Od jakiegoś czasu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przeróżne trendy działają chyba odwrotnie proporcjonalnie do postury nosicieli produktów mód wszelakich i wyzbywają oporu przed kompromitacją. Po raz pierwszy przyszło mi to do głowy podczas wszechogarniającej mody na leginsy, kiedy to niektóre panie wbijały tak intensywnie swoje nadwagi w modny ciuch, że nie tylko przypominały ciasno związany baleron przed wizytą w wędzarni, ale ich nieszczęsne leginsy nabierały przezroczystości rajstop 20 den i ujawniały publiczności dwuznaczną barwę nici w rzyci. Teraz jednak, gdy obserwuję z niepokojem, jak chwilowe mody dopadają facetów, mam inny dylemat: czy dzieje się tak dlatego, że panowie niewieścieją do tego stopnia, że byle głupota ma świadczyć o ich atrakcyjności, czy jednak są na tyle mizerni we własnych oczach, że muszą potwierdzać męskość w spojrzeniu swoich samiczek, nawet za cenę żenady? Czy chodzi o przypodobanie się wybrance, czy jednak o lęk przed piętnującym stadem? Chyba uciekam w pytania bez odpowiedzi, więc odwołam się do przykładu.

    Jest upalny dzień, poniedziałek, popołudnie. Otwierają się drzwi szybkiej kolejki, a do wagonu z impetem wskakuje krasnolud nieuzbrojony. Wiek na oko: dwadzieścia lat z niewielkim okładem. Wzrost siedzącego owczarka, a w garści tekturowy kubełek od Chińczyka. Za syndrom męskości robią mu rude kłaki, pulsujące w rytm żującej szczęki. Broda z gatunku tych, co mojej mamie kojarzą się z mniej szlachetną częścią kozy, dorodna, sięga połowy klaty. Przy mikrym wzroście posiadacza zdaje się żadna to zasługa. Ale zamiast uroków drwala zachowana pamięć weekendowego menu. Z wyraźnym śladem porannej sałatki między kłakami i całkiem świeżym wspomnieniem azjatyckiego makaronu, a i tak całkiem sporo miejsca na deser zostało. Niektórzy wybierają jednak selfie na pamiątkę jadłodajni i może jest to nie tyle higieniczne, co bardziej przyswajalne dla otoczenia. Ten rodzaj krasnoluda tak dalece oddaje się konieczności posiadania brody, że na codzienną jej pielęgnację fantazji już nie wystarczy. Stado mówi, że brodę mieć trzeba, ale wyraźnie nie wspomina o jej estetyce. Ilu takich mijacie na co dzień?

    Jednak ten troll wywołał we mnie refleksję nad przewrotnością mody i szlachetnością trwałego obciachu. Czasem jakoś tak się układa, że niemodne staje się modnym bez zaangażowania człowieka. Pomyślcie dziś, u schyłku mody na brody, czy drwal w głuchej puszczy analizuje w jakim stopniu jest modny? On jest brodaty z założenia, inaczej nie byłoby „mody na drwala”. Kto dałby jej miano i prapoczątek, gdyby nie mit chłopa na schwał, z ramieniem na miarę uda enerdowskiej pływaczki? Czy w zderzeniu z nagłym olśnieniem hipstersa, ten mityczny robotnik lasu powinien dziś z rozpaczy zgolić brodę, bo znalazł się pod presją stada zapuszczonych chłopców u boku żurnalowej dziewczynki? A może nie takie głupie te dziewczynki? Może chodzi o to, żeby na ulicy nie było wątpliwości, które w związku jest kobietą? Bo czyja to zasługa, że posłuszni chłopcy zatroszczyli się o wizerunek, który drwalom bynajmniej chluby nie przynosi?

    Od jakiegoś czasu rozglądam się w tramwaju, pubie, w pociągu, na ulicy i mam wrażenie, że im więcej wokół „drwali”, tym dalej do lasu. Moda zadziałała wyraźnie na opak. Chyba, że mam wyjątkowego pecha, bo gdzie się nie ruszę, spotykam coś pomiędzy hipsterem, krasnalem ogrodowym a fanem Conchity Wurst. Gdzie się nie ruszę kroczy kpina zarośnięta, co z piły łańcuchowej uniosłaby najwyżej osłonę łańcucha, a i to z trudem i w znoju, prawdopodobnie łamiąc sobie przy tym najnowsze tipsy męskości.

    Ale mimo wszystko rąk nie załamuję. Z nadzieją poczekam na kolejną zmianę mód, która dla odmiany, chłopca zbliży do kobiety. Może przemieni ulicznego drwala w peerelowską bufetową? Szkoda, że nie znam żadnego hiper stresa, podsunąłbym mu lansowanie trwałej ondulacji, koniecznie ukrytej pod czepkiem z plastikowej koronki i przy niezbędnym zaniechaniu depilacji nóg, obnoszonych w śnieżnobiałych rajstopach 20 den. Mam nadzieję, że panie z przyjemnością i ulgą przejmą modę, a ich skudlone łydki pod bladym nylonem, pomogą pokonać smutek poniedziałków, których i tak nie polubimy. Bez względu na nietrwałość mód.

1 komentarz:

Print Friendly and PDF