niedziela, 29 grudnia 2013

Smutni pasterze dusz

    Mielenie tych samych filmów, w różnych kanałach o każdej porze, ma swoje plusy. Pozwala ułożyć puzzle fabuły w całość. Za którymś z kolei razem można wyłapać sensy dotąd przepuszczone mimo oczu i uszu. Taki mechanizm dobrze sprawdza się w serialach komediowych. Pewnie niejedna rodzina z przyjemnością nurza się w kolejnych powtórkach serialu Ranczo, którego ostatnio wszędzie pełno. Nie zważamy już specjalnie, która to akurat seria leci, ani jaki odcinek, bo z każdego dialogu da się wyłapać mądrość ludową albo rubaszny humor, a jeszcze bardziej cieszy ironiczne ujęcie w nawias polskiej mentalności.

    Tym razem trafiłem na scenę, w której serialowy ksiądz proboszcz, świetnie grany przez Cezarego Żaka, usiłuje modlić się w pokoju, ale skutecznie przeszkadza mu w tym gospodyni. Michałowa wjeżdża z odkurzaczem, a gdy ksiądz zwraca jej uwagę, że się modli, słyszy, że taka jest rola księdza, ma się modlić! Niech sobie to robi i innym nie przeszkadza w pracy. Bo przecież ona musi sprzątać, gotować, zakupy robić, koszule poprasować, żeby ten mógł być w spokoju księdzem. Gdy proboszcz ustępuje i idzie modlić się do kościoła, tam przeszkadza mu kościelny, który akurat głośno myje podłogę, przestawia ławki, a po chwili jakieś kobiety trują głowę, że dostarczono zwiędłe kwiaty na ołtarz. Zrozpaczony ksiądz postanawia wreszcie uciec na modlitwę do lasu, gdzie oczywiście przeszkadzają mu mrówki, szyszki, komary i gałęzie. Cały świat jest przeciw jego świętemu powołaniu. 



Dlaczego ten obraz został mi w głowie? Pięknie pokazuje postawę wielu księży, którym dobrzy ludzie z ich wielkim zaangażowaniem w codzienne funkcjonowanie parafii, przesłaniają bycie księdzem. Rozliczni duszpasterze już nie pytają człowieka o jego zaangażowanie, troski i problemy, nie pochylają się nad nędzą nawet w konfesjonale, gdzie wypuszczają jak z kałasznikowa formułkę pokuty i odpuszczenia grzechów. W najbliższym otoczeniu nie widzą ludzi dobrej i nieprzymuszonej woli, którzy pracują na ich codzienną wygodę bycia duchownym, bo ludzie są tam od zawsze, więc nic w tym szczególnego. Na dobre usankcjonowali wygodnictwo roszczeniowe, w którym brak miejsca na realną jego ocenę w odniesieniu do życia toczącego wody poza duszpasterstwem, parafią, diecezją.

    Jakby na poparcie tych słów, właśnie przy wigilijnym stole, przy którym po raz kolejny zasiadła z nami samotna starsza kobieta, usłyszałem, że nawiedził ją znajomy ksiądz. Nie wiedział, co jej przynieść w wigilię, więc przyniósł siatkę ziemniaków. A trzeba dodać, że jego wizyty są rzadkością. I śmieszne to i straszne jakoś, bo ziemniaków kobiecie nigdy nie brakowało. Czyż nie jest to wymowny znak duszpasterskiego odklejenia od rzeczywistości? Pewnie niejeden wierzący wolałby raczej przełamać się w tym dniu z kapłanem opłatkiem niż rozważać, czy ma strugać z nim kartofla. Ten sam duszpasterz, młodszy od gospodyni o dobre trzydzieści lat, przy poprzedniej wizycie, poczęstowany przez nią posiłkiem, zwrócił uwagę, że powinna przysunąć mu bliżej ławę, na której stał talerz. I to ostatecznie spuentowało kapłańską postawę wobec Chrystusowego: Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich (Mk 9,35). Rzeczy, które zdawałoby się są najprostsze do wcielenia w życie, stają się kpiną z naśladowania Mistrza, ironią wcieloną przez tych, którzy mienią się być przez Niego powołanymi . Oczywiście można by mnożyć przykłady tego typu, każdy z nas ma swoje obrazki z księgi duszpasterskiej niechęci do bezinteresownej służby podczas chrztu, ślubu czy pochówku. Każdy może odnieść się do wszechobecnego życzenia przewiezienia księdza samochodem na uroczystości pogrzebowe, bo przecież swojego nie użyje. Można cytować wiele historii, które zaprzeczą nauce Ewangelii. Nie chodzi tu jednak o akcenty antyklerykalne. Rzecz dotyczy raczej wiarygodności pasterskiego powołania.

    W tym duchu pozwolę sobie zacytować felieton Andrzeja Stasiuka z listopadowego „Tygodnika Powszechnego”: Czasami wyobrażam sobie różne rzeczy. Na przykład wczoraj przyszło mi do głowy, że z gazet, z telewizji, z internetu znikają starzy mężczyźni. Konkretnie chodziło mi o biskupów Kościoła katolickiego, których wyraźną nadobecność medialną da się ostatnio zauważyć. Wszyscy są starzy i zazwyczaj miny mają poważne, czyli w gruncie rzeczy ponure. Przemawiają dostojnie i nudno. Zazwyczaj mają do kogoś pretensję. Zazwyczaj do innych, nigdy do siebie. Rzadko w ich słowach można znaleźć afirmację: życia, świata, uczuć, człowieczeństwa, no w ogóle Bożego stworzenia. Są skwaszeni. Są zgorzkniali. Starzy mężczyźni, których opuszczają siły.
   

Gdy czytam powyższe słowa, próbuję wyobrazić sobie, czy i jaką stratę odniósłby Kościół katolicki, gdyby tych starych mężczyzn raz a dobrze opuściła siła i wola wystąpień medialnych. Może wówczas przestaliby przesłaniać Ewangelię? Może jednak byłby w tym wyłącznie zysk Kościoła, może wówczas dostrzeglibyśmy jeszcze kilkunastu duchownych młodszego pokolenia? Sprawnych, pogodnych, oddanych służbie Bogu i człowiekowi na wielu frontach codziennego życia, bo dotąd chyba nadmiernie przesłaniają ich bardzo ponurzy hierarchowie z krzyżami ze złota .
Pewnego dnia, tak się akurat złożyło, zobaczyłem kilku z nich na stronie jednej z gazet, gdy obok było zdjęcie afgańskich talibów. W mgnieniu oka zanikły różnice kulturowe i religijne, nie było miejsca na dogmaty, bo o wszystkim przemówiły zgorzkniałe miny jednych i drugich. Twarze zaciśnięte, zastygłe w wyrazie lęku przed innością, w zatwardziałości pychy i poczucia zagrożenia. Miny bez szansy na uśmiech pokoju, miłości i ludzkiej radości życia. W takim kontekście nie pozostaje nic innego, jak po raz drugi oddać głos Stasiukowi: Czy stary samotny mężczyzna zamknięty w pustym pałacu jest w stanie tchnąć życie w kogokolwiek, o wspólnocie wiernych nawet nie wspominając. Słuchając przemów hierarchów, słowa „miłość”, „życie”, „duch” raczej nie przychodzą nam do głowy. Po prawdzie, gdy ich słuchamy, do głowy nie przychodzi nam nic poza pragnieniem, by już skończyli i przestali się zmagać z językiem polskim.

    Czasem odnoszę wrażenie, że choć ustami głoszą Jezusa w tymże języku, zupełnie wyrzucili z pamięci obraz Zbawiciela szukającego z miłością ludzi zastygłych w rytuałach, w prawach tradycji, pogubionych i ułomnych, Jezusa przebaczającego jawnogrzesznicy. W głowach hierarchów nie zatrzyma się na moment postać Mistrza zasiadającego do stołu z celnikami, a ostatecznie z Judaszem, który za chwilę ma go zdradzić. Gdy już wystarczająco wstyd mi za zadufanie polskich biskupów, za ich wyręczanie Pana Boga w łatwym dzieleniu bliźnich na swoich i wrogów, gdy wystarczająco zaczerwienię się z zażenowania ich bogactwem materialnym i poczuciem wyższości, dociera do mnie po raz kolejny, że to nie gender zniszczy Kościół, nie rozpad rodziny i tradycyjnych wartości, nie zagrożą mu nawet parady równości, ani chora prawica z lewicą. To hierarchowie i ich postawa są największym zagrożeniem, także dla ożywczej idei materialnego ubóstwa duchownych, jaką usiłuje wprowadzić papież Franciszek. Wypasieni w wygodzie i przepychu, stoczeni żądzą uległości wiernych i ślepego ich posłuszeństwa już niedługo zniechęcą do własnej instytucji najwierniejszych z wiernych, a wówczas chętnie odstąpią kościoły pod galerie handlowe i restauracje, byle nie zejść z wygodnej i dożywotniej grzędy.

8 komentarzy:

  1. Biedy ten kościół, co za mistrzów, ma osoby wywyższające się.
    Ale jeszcze biedniejszy ten, w którym uczniowie odwracają się od niego i wrogów złym słowem wspomagają.
    Zajmij się może przesłaniem biskupów, a nie krytyką ludzkich wad, czy też znajdowaniem przykładów „biedaków duchowych” od siatki z ziemniakami.
    Jak już chcesz pisać o kościele, to sugerowałbym wcześniej poczytać trochę o wojnie jak jest teraz prowadzona przeciwko wyznawcom religii katolickiej. Zamachach na kościół i zbiorowych mordach w świątyniach na świecie, o pseudoartystach kpiących z wiary, braku tolerancji, czy obrażających wiernych w naszym kraju. Tymi tematami się może zajmij

    OdpowiedzUsuń
  2. Sławek, masz sporo racji. Kościół jest atakowany, ale niestety nie bez powodu. Jego "przedstawiciele" niestety psują obraz tego co się krystalizowało setki lat

    OdpowiedzUsuń
  3. zazwyczaj jest tak, że jeżeli grupa jest duża to i trafią się tam też tacy, którzy szkodzą świadomie lub nieświadomie swojej grupie, tutaj trzeba sobie postawić pytanie czy trzeba ich piętnować czy nauczać?

    OdpowiedzUsuń
  4. KK często się kompromituje... szczególnie biskupi, kapłani na "wyższych" stanowiskach....

    OdpowiedzUsuń
  5. Spory religijne zawsze były, są i będą występować na świecie. Z mojej perspektywy w żadnej innej religii nie mówi się o tylu aferach i przekrętach, jak w religii katolickiej. Przykre to, ale niestety instytucja kościoła wymaga ogromnej modernizacji.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Takie spory w kościele to już norma. Jak widać nawet tam nie można się dogadać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie potrafią się dogadać, bo każdy jest święcie przekonany o swojej racji.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF