poniedziałek, 30 października 2017

Galerniczka retro

Niedziela, a w galerii tumult. Może jedna z ostatnich niedziel handlowych, a może nie, ale ludzi pełno, jakby mieli wykorzystać na zapas, do następnej kadencji. Wpadłem na siku, po drodze było, ale zasada wzajemności zobowiązuje. Oni mnie sikalnię, ja im przegląd okazji. Jesień w końcu, zima zaraz, a mnie buty ciekną i w tej samej kurtce szósty rok. Zobaczyłem logo sieciówki, której dawniej tu nie było. Mam od nich dżinsy i koszulę, może i kurtka nie zawiedzie? Prostej potrzebuję, dwa warunki: czarna i ze stójką. Żadnych pikowanek i kapturków dla żelowanych transików w rurkach.

          Zerknąłem na rozmiar pierwszego wdzianka i kątem oka dostrzegłem ruch kotary przy kasie. Wyłoniła się stamtąd głowa uzbrojona w wielkie okulary i odwieczne loki niezniszczalne. Kobieta zza kotary była w wieku mocno poprodukcyjnym, z pewnością jakiś czas po średnim. Sprytnie wychynęła cała jej postać, której zmęczona szczęka coś jeszcze przeżuwała. W przeciwieństwie do firmowych trendów sprzedawczyń odziana była w sweterek dawno temu ściągany z drutów domowych, w porteczki a la „pepita dresik pani domu” i papućki koloru brudny róż niewymuszony. Lekko cofnąłem się przed sklep, zerknąłem na logo, ale dalej tkwiło nad głową to samo, całkiem współczesne, znanej dosyć marki. Pomyślałem, że królowa lady PRL-u sprząta tu, a tylko chwilowo zastępuje właściwą galerniczkę, która korzysta akurat z toalety, żeby podreperować służbowy uśmiech z nadrukiem: w czym pomóc? Ale w tym momencie potencjalna sprzątająca przemówiła:

- Ta kurteczka jak dla pana, taki Norweg był, ale nie wziął, bo gotówką chciałam, a on do bankomatu przecież nie pójdzie. Takie to cywilizowane, a jak co do czego, nie wie, gdzie kartę wsadzić proszę pana, takie czasy.

- Nie jestem pewien, czy to mój styl. Taka trochę przykrótka ta kurtka i szeleści, dosyć chamski ten ortalion. Może jeszcze poszukam. – Odruchowo spojrzałem za siebie ku wyjściu. Przeczucie podpowiadało, że ewakuacja z wnęki nachalnej Tekli nie będzie łatwa. Ta pajęczyca szczękoczułki na handlu tępiła.

- Tu mam dłuższą trochę, nie? Gdzie pan będzie chodził i szukał? Tam mają powyżej tysiaka, szmaty takie chińskie! A tu: prawdziwy dederon! Kiedyś się tak mówiło, pan chyba pamięta?

- Dederon? – Zaraz stanęły mi przed oczyma fartuchy obsługi wszystkich barów mlecznych zgniłego ustroju - A przypadkiem nie zwykły ortalion z wierzchu? – Prowokowałem sam nie wiem po co.

- Jak ortalion? Ta obok to ortalion, tu dederon, co pan będzie chodził po innych sklepach jak zaczadzony? Jak tylko ten tu wyjdzie upust jakiś dam. Teraz to muszę mieć oko… panie, jak oni kradną! Sumienia naród nie ma! Czego pan szuka, podać coś?

          Mrugnęła do mnie czarnym okiem, powiększonym przez szkło grube jak upust, którego spodziewałem się sprawdzając już ochoczo pracę suwaków wszytych w zachwalony dederon. Teraz zza pleców dotarł niemal życzliwy głos carycy handlu, ale mocno przepojony podejrzliwością wobec nowego klienta:

- Ooo pan chyba z Ukrainy, pasek chce? Niech będzie pasek… grzeczny chłopiec, taki to nie ukradnie, to niech mierzy pasek w pasie. – Caryca zrobiła zwrot na pięcie i znowu zwróciła się do mnie:

- Pan nie ukradnie, ten pan, co dżinsy ogląda nie ukradnie – dodała tak głośno, żeby nacisnąć sumienie gościa, który przerzucał pary spodni na półce. – Różni przychodzą, niejedna łachudra tu zajrzy… pan sobie zmierzy kurtkę, przed lustrem stanie, upust dam. Nie ma mowy, żeby pan z niczym wyszedł, bo ona na pana szyta. Ja się znam, spojrzę i widzę… a tobie jak chłopiec, też pewno pasek dobry! To drugi też bierz, za pięćdziesiąt dam dwa, dobry uczynek zrobię. A co! Wy macie tam biedę, wojna na tej Ukrainie, bieda, a chłopak uśmiechnięty! Wszyscy oni tacy weseli, dam za pięćdziesiąt pasek, jak drugi weźmiesz. Na co dwa? To jedne spodnie masz, biedniutki? Pewno masz więcej spodni, a nie masz, dorobisz się tu u nas. Naród nieciekawy nasz, bywa podły, ponury bywa i zawistny, ale tobie na drugie spodnie da zarobić, nie bój. I na trzecie da, to paski dwa się przydadzą. Dwa paski na zmianę dobra rzecz, z inną klamerką weźmiesz. Przymierzaj paski, chłopiec z Ukrainy, nie bój się, ciebie ja nie skrzywdzę.

- To jaki dostanę upust za tę uczciwość? – Przerwałem tyradę zażenowany.

- Pięć złotych dam, dobrze będzie?

- Żart taki?

- No dobra, dziesięć dam… ale teraz cicho – pokazała na mężczyznę obok – pan tam te dżinsy weźmie do przymierzalni, nawet cztery pary… pan sobie pomierzy, ja tu pana skasuję…

Leciwa sprzedawczyni puszcza do mnie oko i mówi szeptem teatralnym:

- … jak zniknie w przymierzalni, to spokój, nic mnie nie wyniesie zanim z panem zahandluję. Dziesięć złotych opuszczę na kurteczce, co? Płaci kartą, gotówką? Kartą? Nie ma pan gotówki? Na pewno? Ten z Danii, to kurtki nie kupił, nie chciał do bankomatu.

- Norweg, mówiła pani.

- Jeden grom panie, ale połasił się i ma pan dowód jakości tej kurteczki, bo te renifery stadami tu się kręcą, byle czego nie kupią, panie, od dobrobytu w dupie im się przewraca, a kurtkę chciał! To może znajdzie pan te cztery stówki, bo jak w niedziele pan zakupy robi, jak nic pan ma własny biznesik.

- Co też pani, ja etatowy jestem, z budżetówki, to może więcej tego upustu?

- Co znaczy etatowy? Etatowy, to był ten bidulek z Ukrainy i jeszcze pewnie na czarno robi, a pan dwa razy taki jak on, a paseczka panu nie trzeba? Będzie upust, dla pana za osiemdziesiąt pasek dam?

- To nie za pięćdziesiąt, skoro już kurtkę kupuję?

- Nie, no panu to ja bym takiego dziadostwa nie sprzedała, pan ma klasę, to taki jeden za stówkę trzeba, chce pan przymierzyć?

               Byłem twardy dziękując za pasek, za kurtkę zapłaciłem kartą. Serce zapałało sentymentem do szkoły handlu, przy której bladziutko wypadają zmęczone i kamerą ugrzecznione dziewczyny, sprzedające za szybami znanych marek. Tkwią tam jak za karę, a i tak pozostają ledwie cieniem carycy handlu w przydeptanych papuciach. Kurtka może się sprawdzi, choć okazała się granatowa, a co tam! Sentymentem ociepli serce w tygodniach zimy i mrozu… wszak dederonowa, swojska, na resentymencie nabyta .

5 komentarzy:

  1. Wspomnienia z dzieciństwa które nie mają nic wspólnego z Niedzielą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pełna podziwu i uznania dla właścicieli stoiska, że dali szansę Pani w takim wieku!

    OdpowiedzUsuń
  3. W nawiązaniu do fartuszków z dederonu, proponuję obejrzenie fragmentu spektaklu komediowego Teatr Nasz z Michałowic.https://www.youtube.com/watch?v=T_I6jdluHqU

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawne ekspedientki w sklepach wydaje mie się były nieco bardziej przyjazne klientowi, chociaż nie ujmujmy niczego obecnym. Pamietam jeszcze mleko w kankach i butelach litrowych z kapslami. Nic tak nie smakowało jak oranżada w proszku lub hałwa. W dzisiejszych sklepach jest wszystko ale nie ma tego ducha co w czasach przeszłych. Doba marketów i supermarketów zgładziła lokalnych sklepikarzy a szkoda.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF