Zmierzch zapadał zbyt wcześnie i z trudem dostrzegałem ruchy spławika. Gładka tafla jeziora marszczyła się delikatnie, choć nie dało się odczuć najmniejszego powiewu. Narastający chłód przypominał, że to ostatnie dni lata. Tymczasem pod wodą życie jakby ustało. Kot nie był głodny, nie czekał na kolejną płotkę. Leżał znudzony bezruchem i rzucał spojrzenia z wyrzutem, że nie wracamy.
Głośny plusk w pasie trzcin z lewej sprawił, że obaj nerwowo spojrzeliśmy w tamto miejsce. To mógł być szczupak, a może wydra? Ożywiony kot nerwowo kręcił ogonem, zapatrzony w kierunku rozchodzących się kręgów wody. Teraz z prawej usłyszałem wyraźne mokre pacnięcie o deski pomostu. Odwróciłem się i ze zdumieniem zobaczyłem spłaszczone palce, długie dłonie i chude nadgarstki w odcieniu zieleni. Cofnąłem się znacznie, niemal do próchniejącego zejścia z pomostu. Z ciekawością i narastającym lękiem patrzyłem, co wyłoni się z przedłużenia obrzydliwych badyli w kolorze gnijącej kapusty. Zza desek wysuwała się wielka głowa, jajowata, z zielonymi, ulizanymi galaretowato włosami, z oczami bez źrenic, w kolorze oliwek z Biedronki. Kot prychnął głośno, odskoczył i pognał do brzegu. Nie wiedziałem, który z moich towarzyszy przygotował stwora, ale byłem pewny, że gdzieś tu w trzcinach cała łódka trzęsie się od śmiechu. Ktoś czeka na moją ucieczkę, ale honor nakazywał pozostanie na miejscu, choć suchość w gardle narastała.
- Jest sprawa, Marcin – zielona głowa przemówiła skrzekliwie, rozglądając się wolno dookoła, jakby z obawy, że głos budzi większą sensację niż widok.
- Znamy się? – Nie poznałem swojego przerażonego głosu – Coś za glonojad?
- Wodnik Szuwarek, kurwa, nie widzisz?! Coś się rozdziawił jak klapa sedesu, to ja, Waldek.
- Waldek?
- Na uszy też padło?! Waldek Łomotny. Sąsiad z góry, tak mnie nazywałeś.
- Widzi mi się raczej Waldek Wilgotny. W zimnej wodzie nawet kaczorowi nie staje, co? Skąd to durne przebranie?
- Tylko nie przebranie! Głupio zabrzmi, ale to kara.
- Kara? Mówili, że utopiłeś się na wczasach, a ty tu glona kleisz?! W utopca bawisz się trzysta kilometrów od cmentarza?! A może ścigają cię mężowie zaliczonych kobiet z czata? Przyznaj, że to ściema z utopieniem na Mazurach!
- To dlaczego na tych Mazurach mnie znajdujesz? Brzmi dziwnie, ale wyszło takie wash and go bez piany. Z jednej strony żony przedmuchane, z drugiej śmiertelna przygoda w kajaku po pijaku, z trzeciej twoje szkody w mieszkaniu przez moje zalewanie. Zebrało się na wyrok i dupa: skazany na coś między kijanką a komiksem o wiedźminie, na wieki.
- Amen.
- No bez takich! Tu jest właśnie sprawa do ciebie.
- Jako utopiec kogoś tu załatwiłeś i alibi szukasz? Ech, ty demonie seksu i mułu!
- Zwariowałeś?! Napalony trochę byłem, nie przeczę, nieraz chałupę ci zalałem w seksualnym uniesieniu, zgoda, ale żeby zaraz mokra robota? Najwyżej pajacom żyłki poplątałem, trochę ich podtopiłem. Nie lubię ćwoków, co mierzą dno, ważą wędki, ciężarki, sonary przywożą, szum, przerost formy nad treścią, wpienia mnie to. No dobra, raz zamieniłem się w karpia hodowlanego. Dzierżawca hoduje w stawie przy domu takie po piętnaście kilo i co jakiś czas wpuszcza tutaj, żeby ściągnąć palantów z wędkami, którzy słono płacą za słitfocie. Jeden przyjechał tu z taką śniadą żonką. Co ona za cyc miała! Jako karp wciągnąłem go do wody. Bidulka na ten widok zemdlała na pomoście i miałem okazję pocieszyć się z bliska boskim darem, gdy ten jej moczykij wypełzał na brzeg po drugiej stronie. Wygłupy, ale bez topienia!
Wyszczerzył zielone zęby, nierówne i dosyć mocno nadgniłe i wtedy zacząłem obawiać się sprawy, z jaką wynurzył się kwadrans temu. Wilgotny Waldek zdaje się też sobie przypomniał z czym przypłynął, bo krzywy uśmiech nagle zgasł.
- W tobie nadzieja, Marcin. Tę oślizłość zrzucić może ze mnie, no wiesz, że darujesz mi wszystkie zalania chałupy i ….
- Już dawno zapomniałem, nie ma sprawy. Wracaj do wieczności w ludzkiej koszuli!
- Potrzebuję jeszcze małej przysługi. Tyle że od twojej żony.
- Nie przeginaj, chuju rybi! Anety w to nie mieszaj!
Zerwałem się z pomostu wściekły nie na żarty, a może bardziej przerażony. Wyobraziłem sobie szok żony na widok gluta z roztopionej plasteliny, którego będzie musiała dotknąć albo pocałować! Nie! Zacząłem składać wędkę, żeby przypominała kij, którym wybiję chore pomysły z zielonego jaja, sterczącego z szyi na patyku. W tym momencie dostrzegłem luźną deskę w pomoście, schyliłem się gwałtownie, żeby ją wyrwać i prać. Nie przejął się chyba, bo zobaczyłem ironię w krzywym uśmiechu:
- Tłukłeś kiedyś górę glonów dechą? Poza mokrym plaskaniem efektu nie będzie. Uspokój się, odczarować może mnie tylko odmowa kobiety. Musi być obojętna na każdy bajer, nawet po kielichu. Kumasz? A sam wiesz, że chłodniejszych nóżek niż twojej Anety nie ma. To święta kobieta, wierna, kochająca i odporna na seks. Nie podejmie wyzwania, bo jest niezłomna jak batalion wyklętych.
- Waldi, w co ze mną pogrywasz? Przecież przy oślizłej powierzchowności nie zaliczysz nawet nimfomanki na głodzie! Jaka to sztuka bronić cnoty wobec zleżałego skrzeku, śmierdzącego mułem?
- I tu się mylisz. Widzisz co wieczór przy ognisku szpakowate ciacho z gitarą? Słyszysz ten głęboki męski śpiew wabiący? Błysk czekoladowych oczu, gdy z imbryczka bimberek polewa?
- To ty, błotniaku?! Stąd te szanty w repertuarze!
- Z woli pana ciemności mogę zmieniać się każdej nocy, wtedy ma uciechę.
- Czekaj. Czegoś tu nie rozumiem. Po co je bajerujesz, skoro powinieneś zniechęcać?
- Słabość taka. Na tym polega diabelska sztuczka. Muszą bardzo chcieć i oprzeć się pokusie. Inaczej klątwa trwa.
- Tyle kobiet na turnusie, niejedna niezłomna pewnie?
- A co wczoraj wybudziło cię ze snu, aż usiadłeś z wytrzeszczem?
- Jęki sąsiadki! Wyła jak zarzynana! Myślałem, że pomocy potrzebuje.
- Nie potrzebowała i prosiła o więcej… najbardziej niezłomna z turnusu była… przez kwadrans.
- Co się dziwisz, letnia noc, gitara, jezioro, alkohol, to musi działać.
- To jak będzie z nami?
- Zwariowałeś?! Będziesz mi żonę głuszył, a ja niby co mam ze sobą zrobić?
- Zaprzyjaźnione rusałki, zajmą się tobą.
- Ale one mogą załaskotać na śmierć, czytałem gdzieś.
- Dorosły chłop, a w bajki wierzy? Marcin, zrobią ci takie meksykańskie sombrero, że zapomnisz jak się nazywasz, a błogość opuści cię w wigilię z teściową.
- Wiesz co, Waldi, powiem tak: spływaj gilu po badylu, a żony nie dam.
- Marcinku, grzecznie prosiłem, bo jestem ci to winny, ale miej litość, nie zmuszaj.
Zaskrzeczał i jeszcze raz odsłonił w uśmiechu zgniliznę ostrych zębów. Oczy zalśniły mu szafirem i poczułem wibrację smartfona w kieszeni bojówek. Sięgnąłem po aparat, ale nie było widocznego połączenia. Ekran zamigotał i nagle zobaczyłem Martę, asystentkę z działu sprzedaży. Siedziała lubieżnie na blacie hotelowej łazienki i oblizując górną wargę, przywoływała kogoś ruchem palca wskazującego. Po chwili zobaczyłem siebie zbliżającego się do niej z pożądaniem w oczach. To był wyjazd integracyjny, z maja. Ekran na powrót zrobił się czarny. Waldek odezwał się znowu:
- W pamięci mam sporo projektów, którymi zarządzałeś. Chyba nie chcesz, żebym sprezentował wygaszacze ekranu twojej świętej żonie?
Zsunął się do wody bez hałasu, zanim złożyłem szczenę do wypowiedzenia przekleństwa. Krzyknąłem tylko: Aneta! Anetka! I poczułem jak szarpie mnie coś od wewnątrz i na zewnątrz naraz.
- Marcin! Obudź się do cholery! Czego wrzeszczysz?! Jestem tu, spokój już, obudź się, nic się nie dzieje, słyszysz?
Ranek kiepski i ponury dzięki takim wpisom można zapomnieć o wszystkim.
OdpowiedzUsuńDziękuje.
To lubię!
OdpowiedzUsuńPrzedni wpis, od razu słoneczko wychodzi zza chmurek.
OdpowiedzUsuńW prawdzie miałem już okazję wędkowac ale jakoś ten sport nie przuypadł mi do gustu, bardziej hobby. Szczerze mówiąc to wolę grzybobranie niż wędkowanie ale jedno jak i drugie ma swoje uroki. NIe ma to jak smak ryby lub grzybów pozyskanych od Matki Natury.
OdpowiedzUsuńTo Ci Marcin :-) A już byłam pewna, że przyprowadzi żonę do Waldusia ;-)
OdpowiedzUsuń