piątek, 1 sierpnia 2014

Diabelskie wyzwania

   
Wieczór docierał do wsi miłym wiatrem, który nie wnosił chłodu, a w gęstym powietrzu ostatnie motyle latały znacznie wolniej niż zwykle. Stary Dmyter ciągnął nogi za sobą, jakby nie nadążały za właścicielem, który nieuchronnie podążał w stronę chałupy. Kosmacz leżał w cieniu starej lipy i nie zamierzał otwierać czarciej powieki. Długość kroków Dmytera, ich rytm, odgłos szurania i durne chrząkanie po trzecim, wszystko to na pół kilometra niosło pewność postaci. Chyba tylko z nudów pomiot liczył jego ciężkie stąpnięcia i czekał na nagrodę za rozpoznanie. Tą nagrodą było oczywiście obfite pruknięcie idącego, tuż po siódmym kroku, zbliżone suchym dźwiękiem do darcia sparciałych kalesonów. I tym razem wybrzmiało takim echem, że diabeł westchnął z zazdrością. Dmyter szedł wystarczająco nawalony spod sklepu, żeby przylać starej, bo nie ma już nic z obiadu, ale jutro, przed nowym obiadem, pójdzie z krawatem pod kościół, bo tak chłopu wypada.

   
Teraz kobiecy głos doleciał Kosmacza zza płotu. Żabotkowa obrabiała dupę synowej, bo znowu zaszyła kieszenie w fartuchu, żeby stara nie wynosiła z domu ruskich papierosów na handel. Nie dość, że bimber pijakom opylała na krechę, to jeszcze własne dzieci do bankructwa chciała doprowadzić fajkami. Nic z tego nie robiła sobie Żabotkowa, wyspowiada się przecie z kradzieży, o obmowie też nie zapomni i nawet da proboszczowi większą „co łaskę”, a na drugi dzień charknie synówce w zacierki, bo jak takiej suce przebaczyć?! Napluje, bo co innego może stary, spracowany człowiek, którego lafirynda nie uszanuje? Dla zdrowotności mus jest odrzucić niemoc, żeby żółć serca nie zalała.

    „Ludziska umoczone jak szczęki w nocnych kubkach”, ucieszył się Kosmacz, pogryzając błogo suche źdźbło i zarzucił dla odmiany lewą łydkę na prawe kolano, gdy z korony lipy ostatnie pszczoły zbierały się do ula. Tymczasem Dzbanik też czarta nie zawodził. Dobry kwadrans czaił się koło obory. Kosmacz usłyszał oznajmujące ryczenie jałówki i jeszcze raz uśmiechnął się do siebie. W tym mechanizmie wszystko pięknie zgrzytało jak w starym młynie, gdzie jeszcze trzysta lat temu rogaty dobrze się musiał urobić. A teraz Dzbanik bez zachęty szedł podglądać córkę Jaźwików, która właśnie doiła Mećkę i siedziała w zadartej kiecce pod krowim brzuchem, z wiadrem między kolanami. Ten widok staremu chłopu niezmiennie dodawał skrzydeł. Gorące wspomnienie nabitych i gorących ud strącało go obuchem niespełnienia wprost na wysokość zadu jałówki, pod którą podstawiał ten sam stołeczek, jeszcze ciepły od pośladków wesołej dojarki, podśpiewującej coś o majteczkach w kropeczki. Dzbanik nigdy krzywdy bydlęciu nie zrobił, ale młodej krówce umizgi widać nie przynosiły zaszczytu, bo zawsze tak samo ryczała z wyrzutem. Wyrzuty miał i Dzbanik. Jeszcze tego wieczoru, jak w zeszłym tygodniu i wcześniej, będzie zalewał się łzami i może na chwilę przebłaga Ucieczkę Grzesznych, przebierając paciorki różańca. Ale zło tu powróci szybciej niż Kosmacz spije ciepłe wieczorne mleko z innej krowy Jaźwików.

    Błogość rogatego miała tym razem granice. Nagle wstrząsnął nim niemiły dreszcz. Zerwał się z ziemi ze złym przeczuciem i stanął wyprostowany, a kłaki na karku wyprężyły się niemal boleśnie. W głębi kieszeni rozległa się ostrzegawcza pieśń „Kiedy ranne wstają zorze”. Najgorsza możliwa melodia wróżyła bolesny powrót do innego wymiaru. To Radca Boruta przypomniał sobie o podwładnym. Wkrótce rozległ się znajomy, rozciągnięty nadmiernie bulgot starego sekretarza:

- Wy tam, Kosmacz, spoczęliście na laurach, coś nam się tu, wicie, tak wydaje. 
Trawkę sobie skubiecie jak nie przymierzając cap po rui! A my tu w rogi zachodzimy z wątpliwości, czy wy podołacie jeszcze na powierzonym wam odcinku! Macie co prawda zasługi, ale samopoczucie stanowczo za dobre! Tymczasem wypalenie piekielne na was przyszło, a może straciliście kontakt z rzeczywistością, e? Nie przerywać! Słuchać! Skoro wam tam na tym wysrajewie za dobrze, to my wam tu taką delegację skroimy, że o miłosierdzie śpiewać będziecie jak w anielskim chórze. Słuchać! Nie przerywać! Macie dwa miesiące i jak ten klecha na waszym terenie dalej w glorii świętości chodzić będzie, szykujcie się na zmianę placówki. Nie przerywać! Wykonać!

    Tyle że diabłu przerywanie nie mogło przecisnąć się między rogami ani przez gardło. Zdziwienie odebrało mu głos na moment. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie tego, że temat proboszcza na egzekutywie stanie, że choćby ostatni diabeł omiataczem go trąci! Przecież Kosmacz wszystkich parafian przeciągnął już na swoją stronę, na wszystkie sposoby wykazał bezradność katabasa, więc o co zamieszanie? Jednak jego samego nie mógł na nic skusić, co prawda to prawda! To była stara szkoła i sumienna modlitwa za nim stała. Dojścia nie było! Kobiety go nie interesowały, chyba jaki impotent. Ministrantów otaczał opieką jak ojciec i nigdy żadnego nie dotknął. Wódką brzydził się jak polityką, jeździł rowerem, miał dwie sutanny i nawet koszuli nie kupił inaczej jak w lumpeksie. Wszystkie pieniądze z tacy szły tylko na zbożne cele. Z żadnej strony Kosmacz gamonia ugryźć nie mógł. A teraz jeszcze na co dzień słuchał Radyja! Tak wzmocnił twierdzę własnej duszy, że wszystkie feministki i lewacy razem wzięci połamaliby zęby na progu plebanii, a manifesty mogliby najwyżej wbić na ostatnie gwoździe tutejszych wychodków. Tylko że oni żyli równie daleko stąd jak od rozumu, a Kosmacz musiał działać natychmiast. I nie miałby pewnie pomysłu, gdyby nie napatoczyła się Luba. Zamknięciem sklepu wieńczyła koniec dnia, a smutkiem mizerny utarg, ale też narodziny idei świtającej między kosmatymi uszami. Przecież jutro niedziela i ta baba otworzy sklep! Może uratuje rodzinę, ale proboszcza pogrąży! Z radości diablisko wskoczył na lipę i ujrzał wieś w całej okazałości. Po chałupach się rozejrzał i wziął się do szkicowania listu z kurii, którym musiał zmotywować księdza Pietruszkę do wzmożonej troski o rozpaskudzoną i leniwą owczarnię, podążającą prostą drogą ku piekielnym bramom.

Proboszcz Pietruszka chodził po ogrodzie wzdłuż płotu w tę i z powrotem niczym żbik uwięziony w parku pokazowym. Zaplótł dłonie za plecami, niby przesuwał paciorki różańca, ale zamiast rozważań męki Pańskiej wybrzmiewały w głowie zdania kurialnego listu: „Z pasterską troską i niepokojem przyglądamy się jak grzech wiernych pleni się księdzu w parafii, a proboszcz zdaje się go nie zauważać! Tak wygodniej, bezpieczniej, prościej? Wierni należą bardziej do świata niż do kościoła, a ksiądz chyba już wypalony, może trzeba coś z tym zrobić? Upraszamy zatem wielebnego księdza o więcej inicjatywy albo w trosce o księdza powołanie pomyślimy o zmianie owczarni”.

    Ale co on ma zrobić? Może rzeczywiście nie był wymagający i surowy? Pytanie nie wybrzmiało do końca, gdy przy furtce stanęły dwie kobiety. Proboszcz przypomniał sobie o chrzcie wnuka Choćków. Schował różaniec do kieszeni i przywitał Sabinkę, ale drugiej kobiety nie rozpoznał. Gdy usłyszał, że ma być matką chrzestną, gniewnie chrząknął i zapytał wprost, czemu nie kojarzy jej twarzy z Kościoła? Dziewczyna spłonęła i zawstydzona przyznała, że to przez naukę. Najpierw mieszkała w internacie i rzadko przyjeżdżała do rodziców, ale chodziła do kościoła w mieście. Teraz studiuje zaocznie i w weekendy ma zjazdy. Proboszcz poczuł jak krew wypełnia mu twarz i pulsuje w skroniach: „Studia? Zaoczne? W niedzielę?! No to niech Sabina szuka innej chrzestnej matki! Ta wspiera dzieło szatana, a pomiotu nam nie trzeba, i bez obłudnych chrzestnych ludzie na zatracenie idą! Jak ona wspomoże w katolickim wychowaniu? Jaki przykład da?!”. I już został po nim szelest sutanny. Sabina stała z rozdziawioną paszczą, gdy niedoszłą chrzestną wstrząsnęły spazmy.

    Dochodziło południe, gdy Luba zdziwiła się nieco, bo w drzwiach stanął proboszcz Pietruszka. Tym razem nie uśmiechał się życzliwie, nie powitał radośnie, tylko zapytał jak długo ma zamiar sklep otwierać w niedziele? Kobieta rozpłakała się i wyznała jeszcze raz, że ona nie z chciwości to robi przecież, nie z braku szacunku dla dnia świętego, ale bez tego nie utrzyma rodziny. Kapłan przerwał wzniesionym palcem: „Uważaj grzesznico! Z ambony wyklnę i pochówku  rodzinie odmówię! Chyba że część niedzielnych zysków na kościół przekażesz!”. I cień sutanny nie postał w drzwiach, gdy Luba usiadła ze łzami w oczach na jedynym za ladą taborecie.

   
Minęły dwa miesiące nowej ewangelizacji proboszcza Pietruszki, zysk z niej był taki, że bardzo przerzedziły się szeregi wiernych w kościele, a do spowiedzi przystępowały nieliczne gospodynie, które od zawsze miały tę samą wyliczankę win niepopełnionych. W zasadzie było im wszystko jedno, bo z racji wieku i tak nie słyszały pokuty. Kapłan zaś coraz częściej jadał ziemniaki ze zsiadłym mlekiem i nawet zaczął tęsknić do wątróbki drobiowej z jabłuszkiem, na którą nie było go stać nawet w niedzielę. Tymczasem Kosmacz gryzł trawkę pod lipą i cieszył się myślą, że Radca Boruta posyła inną delegację do Łagiewnik, Torunia, a może do samej Częstochowy, gdzie jakiś czarci nieudacznik tupta teraz w walecznych szeregach Prezesa, czego Kosmacz nawet aniołom nie życzył.

14 komentarzy:

  1. Tacy są niektórzy kapłani- co zrobić

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyszedl momement na refleksje. jedzac ziemniaki ze zsiadlym mlekiem Ksiadz Pietruszka zaczal przypominac sobie slowa swoich duchowych nauczycieli, swojej matki i tego co wyczytal w madrych ksiazkach - "cierpliwoscia i wyrozumialiscia zdobywaj dusze". Zaczal sie zastanawiac, jak doszlo do tego obecnej sytuacji I co zrobic zeby bylo lepiej, zeby wierni wrocili do Kosciola. Wiedzial dobrze ze telewizyjna retoryka filozofa z Bilgoraja I jego sejmowej swity trafia na podatny grunt, kiedy Kosciol jest pasywny I nie dostosowuje sie do warunkow zycia swoich wiernych. Probosz swoj rozum mial. Zaczal wiec kimbinowac I kojarzyc fakty. Myslal - wszystko bylo dobrze w parafii, do czasu listu jaki otrzymal jakis czas temu. Wiedzial ze list nie jest do konca zgodny z myslami Przewodnika watykanskiego. Pietruszka zaczal wiec dzialac. W niedzielnym kazaniu odczytal list i uzasadnil swoje ostatnie postepowanie. Chcial pozyskac zrozumienie I znalezc wspolnie z wiernymi najlepsze rizwiazanie. Zdawal sobie sprawe ze ludziska sa biedni i trzeba im pomoc. Namowil ich do robienia wiekszych zakupow w sobote, ba dal im dyspense na dodatkowe piwo. Wylumaczy, ze studia zaoczne nie kloca sie z przykazaniami koscielnymi, a na msze mozna chodzic wieczorami. W duzych miastach, tam gdzie sa uniwersytety, zawsze mozna znalezc Kosciol gdzie takowe sa odprawiane. Kazania byly coraz madrzejsze a ludzie zaczeli wiecej czasu poswiecac na myslenie. nie traktowali juz mszy jak kieratu, obowiazku, ale z niecierpliwoscia oczekiwali Niedzielnego kazania. Wszystko zaczelo sie zmieniac. Ludzie stawali sie madrzejsi i nie szli na latwizne. Ksiadz tez jakby sie zmienil. Wykombinowal, ze na gruntach parafialnych wybuduje elektrownie wiatrowa, a przychod poswieci wspolnym celom.
    Zycie mieszkancow stawalo sie pelniejsze, duchowe.
    Temu wszystkiemu przygadal sie Kosmacz i za nic juz nie wierzyl w sukces swojej misji. Zlozyl wiec podanie o rezygnacje ze stanowiska I wstapienie do bilgorajskiej parti.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde. Obawiam się, że niedługo Kosmacze nie będą mieli u nas co robić... Niewielu księży do przekabacenia zostało!
    Pozdrawiam Jacku!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniałe, naprawdę. Świetnie się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluję i zazdroszczę talentu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Marnujesz się! Takie pisanie powinno zobaczyć szersze grono odbiorców. Świetny tekst! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki za komplement, ale może trzeba go skierować do wydawców, którym szczególną przyjemność sprawia przemilczanie moich tekstów :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Te teksty zdecydowanie powinny trafic do jakiegoś dobrego wydawnictwa by ujrzał jej świat! Czyta się świetnie - w te zimowe wieczory niewątpliwie będzie to moja ulubiona rozrywka.

    OdpowiedzUsuń
  9. Miło mi bardzo, chciałbym dostarczać tych tekstów odpowiednio dużo na zimowe wieczory, ale rzeczywistość nam skrzeczy banałem, więc coraz trudniej o inspiracje. Niemniej będę próbował nie zawieść

    OdpowiedzUsuń
  10. szkoda że tacy są, widać że oni potrzebują szkoleń jak mówić, jak słuchać. Grunt to zmiany zacząć od siebie

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny teks. Zazdroszczę talentu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. trzeba próbować, albo samemu spróbować wydać, na przykład w formie ebooka

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF