Działanie dobre jak każde, które zwraca uwagę na problem wiary lub niewiary. O tyle dobre, że odrywa na moment od powszednich spraw, każe ustosunkować się do ważnych kwestii, niechby i po cichu, na pożytek własnej świadomości. W ten sposób nikt nie rozliczy i oceny nie wystawi, a można sobie od nowa przemyśleć wartości życia.
Treść hasła niczym nie zaskoczy, ani zdeklarowanego ateisty, ani tym bardziej człowieka wiary. I jeden i drugi już wybrał. Trzymają się swojej decyzji podpartej tradycją kulturową, w jakiej wyrastali. Swoje stanowisko w powyższej kwestii zdołali dawno przetrawić, dołożyć do niego rozwój intelektualny, doświadczenie, przekonanie czy wreszcie łaskę idącą od Boga. Wiele czynników zadecydowało, że nie potrzebują plakatów. Najzwyczajniej w świecie słuchają głosu własnego rozumu albo sumienia.
Gdyby jednak hasłu przyglądał się człowiek pomiędzy? Co prawda wychował się w tradycji płynącej z wiary, ale nie jest do niej przekonany. Nie ma też do końca powodów, żeby nie wierzyć i żyje na wzór wahadła? Albo ateista, wychowany w rodzinie bez tradycji religijnej, który przeszedł już kawał życia i nie dość, że przeczytał Biblię, a może nawet żywoty świętych, zdarzyło się, że poczuł wyższą siłę sprawczą, która coś zdziałała w obszarze jego doświadczenia. Stał się zatem ateistą wątpiącym albo przynajmniej poszukującym. Co daje mu autobusowa kampania? Ma pewne przeczucia metafizyczne i nie wie, co do końca z nimi zrobić. Zatem jakie wnioski może podsunąć brytyjskie hasło ludziom niezdecydowanym?
Podejrzewam, że człowiek balansujący między ateizmem i wiarą zacznie analizować konstrukcję hasła. Pierwsze zdanie zawiera ledwie przypuszczenie: „Boga prawdopodobnie nie ma.”. Cóż to za ateizm, który się waha? Że nie ma pewności, to normalne, bo mieć jej nie może. Skąd ma wziąć pewność, że Boga nie ma? Nie pomoże tu nawet wyznanie radzieckich kosmonautów, którzy byli w niebie i zobaczyli, że Boga tam nie ma. Czym zatem może przekonywać do własnej racji? Odwróćmy tę prawdę i przypiszmy początek autobusowego hasła człowiekowi wierzącemu. Wypowie on wówczas następujące zdanie: „Bóg prawdopodobnie jest”. Jakie świadectwo zabrzmi z ust kogoś deklarującego swoją wiarę w ten sposób? Prawdopodobnie mierne i wątpię by przekonało, by zadziałało jak zachęta do nawrócenia. Zdaje się, że takie wyznanie kwestionuje tak samo sens ateizmu i wiary. W obie strony jest marnej jakości, bo to, co niesprawdzalne empirycznie staje się kwestią indywidualnego przyjęcia lub odrzucenia. Tak formułowane zdanie może skierować balansującego na granicy wiary i ateizmu w stronę wyrachowania: Ponieważ nie mam pewności, że Boga nie ma, lepiej będę żył jak Biblia uczy. Jeśli się okaże, że jest Bóg i jego zbawienie – wygrałem i po śmierci mam radość wiekuistą. Gdy się okaże, że go jednak nie ma? Wówczas zapadam w nicość i nawet nie poczuję, że żyłem, wierzyłem i miałem wątpliwości. Skoro nie żyłem przed urodzeniem, gdy na Ziemi ludzkość się rozwijała, i nie było mi niczego żal, to i po śmierci nie poczuję żalu, zatem przyjmuję dziś wiarę na wszelki wypadek. Ten rodzaj wyrachowania ciągnie za sobą przynajmniej nadzieję, że hipokryta podejmie staranie bycia prawym człowiekiem. Ludzkość raczej na tym nie straci.
Drugi człon hasła: „Przestań się zamartwiać i ciesz się życiem” zakłada, że Bóg albo nakazuje wyłącznie umartwienie w życiu człowieka, albo jest tyranem, który nieustannie wyżywa się na człowieku. Trzecia opcja: jest narcystycznym demiurgiem, utrzymującym przy życiu człowieczka-marionetkę. Pociąga za sznureczki, by stworzony przez niego pajacyk podrygiwał jak demiurg mu zagra i jeszcze oczekuje uwielbienia od bezwolnego biedaka. Myślę, że gdyby taka wizja Boga miała coś wspólnego z prawdą wiary, dawno wszyscy bylibyśmy ateistami, a brytyjskie autobusy reklamowałyby tylko pastę do zębów i podpaski. Tymczasem słowa Chrystusa oddają obraz Boga miłosiernego i kochającego, Boga, który jest miłością. Czy zatem miłością trzeba się zamartwiać?
Dlaczego na potrzeby tego tekstu ograniczam obraz Boga do Jego wizerunku w tradycji judeochrześcijańskiej? W doniesieniach prasowych czytamy bowiem, że brytyjska kampania reklamowa jest odpowiedzią na inne, które reklamują zbawienie dzięki Jezusowi albo grożą wiecznym potępieniem. Wiemy, że Jezus przeszedł przez życie wyłącznie dobrze czyniąc, obcując z tymi, których społeczność odrzuciła, miłując nieprzyjaciół, aż ostatecznie odniósł zwycięstwo miłości nad grzechem i śmiercią. Czy jest to powód, żeby się zamartwiać i nie cieszyć życiem? Coś chyba jednak stoi na głowie w haśle ateistów. Nie bardzo wiadomo, czemu człowiek wierzący miałby się zamartwiać i nie cieszyć się życiem? Jedyna opcja, w jakiej hasło się broni, to lęk przed wiecznym potępieniem. Komu jednak ono grozi? Gdyby autorzy plakatowej mądrości trochę nad tym pomyśleli, mogłoby się okazać, że nie ma gorszego potępienia niż to, które ludzie sami sobie organizują pod pretekstem radości życia i spełnienia w wolności. Często bowiem wolność wyboru prowadzi do piekła zawiści, egoizmu, nałogu, pustki, samotności, depresji czy nienawiści. Wówczas nie można zdefiniować powodu, dla którego wolny człowiek nie umie znaleźć lekarstwa na własne cierpienie, choć posiada rozum i wolną wolę, a do tego wybrał wolność bez Boga i nie obowiązują go przykazania z kamiennych tablic. Gdyby jednak ateiści, unicestwiający Boga w swojej kampanii, podjęli trud odczytania Biblii i dekalogu jako ostrzeżenie przed autodestrukcyjną wiarą we własne możliwości człowieka, jako receptę na życie bez zmartwień, będących najczęściej skutkiem ulegania pokusom życia, być może hasło w autobusie im samym wydałoby się dość niepewne.
Może jednak Bóg nie na darmo ogłosił, że najważniejsze przykazanie, to przykazanie miłości? Przecież kto kocha - nie rani. Ani siebie, ani tym bardziej innych. Gdyby w ten sposób ateiści podeszli do swojego hasła, śledząc koleje życia przynajmniej kilku osób wyniesionych na ołtarze świętości, mogłoby się okazać, że ciężko jest spotkać człowieka, który przeżył życie według swojej wiary i nie jest ani specjalnie smutny, ani zmartwiony życiem.
Oczywiście, że istnienie Boga nie koliduje z radością życia.
OdpowiedzUsuńJacku, w tym przypadku zgadzam sie akurat z Michałkiewiczem, że autorzy tej kampanii to frustraci, którzy z zagadkowych przyczyn chcą upowszechnić swoje psychiczne mankamenty.
Żadne z przykazań nie sprzeciwia się radości życia.
Tekst jak zwykle bardzo dobrze się czyta, wciąż nie wiem czy dlatego, że tak dobry, czy dlatego, że Ty napisałeś;)
Co można jeszcze tododać?? Tak trzymać
OdpowiedzUsuńNO tak to się ma do tego :)
OdpowiedzUsuń