poniedziałek, 22 lipca 2024

Stary na wakacjach

Wpadł mi w oko mem: trzy pary… raczej hetero (wypada dodać, odkąd nie jest to tak oczywiste), a obok nich facet z lodówką turystyczną u stóp, właśnie opróżnia flaszkę na hejnalistę. Napis pod nimi wymowny, co widać obok. Gdy uśmiech znikł mi już z gęby, uznałem, że akurat niekoniecznie za sprawą butelki taki on happy. Że alkohol szczęścia nie daje wiedzą nawet spełnieni faceci, szczególnie dnia drugiego. Ale brak kobiety u boku? To już kwestia dyskusyjna. 

Demokracja i waleczna frakcja feministek mają swoje zdanie na ten temat, mnie jednak zainspirowało tło obrazka: natura, cisza spokój… szczęśliwi mężczyźni, których wybranki to uszanują i pozostają uśmiechnięte. Poza planem zdjęcia pewnie krowa, koń, sarna, woda, ryby, czapla, nic się nie dzieje. Nuda - nawiązując do klasyka - jak w polskim filmie. Współczesne polskie wybranki, żony, partnerki wymagają działania, akcji, atrakcji, z dodatkiem penetracji. Muszą być tu i tam, skosztować, zobaczyć, uszczknąć, nasycić oko nieosiągalnym na co dzień. Wyrywają z korpo dla wrażeń godnych odnotowania. Po materiał na słitfocie, niezbędny do licytacji na fejsbuniu insta czy innych iksach. Musi być tło relacji z najbardziej egzotycznych zakątków świata. Trzeba pokonać konkurencję w galopie na Bali, odkąd Teneryfa i Egipt w zasięgu osiemsetplusów, na tyle przejąć inicjatywę, żeby zazdrosnej Madzi, Gosi, Kasi i Moni pampers przepuścił. A polski las? Jezioro? I te komary, bąki jakieś, muchy końskie, wszystkie te zwierzęta letnie paskudne, z czym do ludu? Krzaka na insta wstawi, belę słomy pod kalosze sołtysa? 

Tyle pierwsze skojarzenie. Podzieliłem się memem z koleżanką, bo akurat kilka dni wcześniej dyskutowaliśmy, co dla faceta znaczy być szczęśliwym i czy w ogóle potrzebuje takiego pojęcia. Nadal jestem przekonany, że stanowi ono azymut dwudziestolatek i nadzieję ocalenia pań lekko przechodzonych, choć nadal wodzących wzrokiem za życiem gwiazd. Ale koleżanka tematu nie podjęła, uderzyła w nowy dialog: 

- Gotowy jesteś na wakacyjny wyjazd? 

- Na takie wypady nigdy nie jestem wystarczająco gotowy - odrzekłem. Ilość morderców na polskich drogach hamuje każdą próbę przygotowań. W głowie mam ciągle nabąblowanych idiotów, rozbite karoserie, naćpanych kretynów i tych po amatorskiej lobotomii lub z mózgiem wysranym za stodołą, leczących kompleksy za kółkiem dwudziestoletniego passata. To tylko stres i nic więcej. Pozostaje modlitwa za wstawiennictwem św. Krzysztofa i nadzieja na Boskie miłosierdzie. To jak wyjazd na front popaprańców. Nie wiesz z której strony przywalą, czy wrócisz i w ilu kawałkach. 

- Prawda, ale akurat o pakowanie pytam. Tego faceci nienawidzą. Żona cię pakuje? 

- Nie. Pakowanie przesuwam na koniec, na ostatnią chwilę i całkiem dobrze na tym wychodzę. Czegoś zapomnę, a szybko przekonam się, że było zbędne. Zaczynam od ładowarek, laptopa, czytnika ebooków, atrybutów wakacyjnej równowagi. Niezbędne, gdy już uda się złapać chwilę pomiędzy parciem małżonki na zwiedzanie, oglądanie i inne aktywności fizyczne. Wówczas łapię ciszę i radość urlopu, a bez akcesoriów pisania i czytania, nie poczuję, że był wypoczynek. Już na starcie nie mogę się doczekać, kiedy hotelowe jacuzzi ją ogarnie, a na mnie spłynie błogość kontaktu z drukowanym, przy relaksującym jazzie w słuchawkach. Reszta jest milczeniem, zwyczajnie przeliczam ciuchy na dni i ładuję z lekkim zapasem, potem zwalam z kanapy do rozwartej skrzyni, po uprzednim wyproszeniu z niej kota. Odkąd cały kraj opasła sieć globalnego handlu, wszędzie kupisz dokładnie to samo, czego nie wzięłaś, więc bez sraki z tym pakowaniem. Lokówek i prostownic nie używam.

- A na jak długo jedziecie tym razem? 

- Nie wiem jeszcze, nie sprawdzałem. 

- Ale przecież jutro jedziecie! 

- No i? Co za różnica na jak długo? Żonka powie wracamy, przestawiam nawigację na dom i po kłopocie.

- Jaki ty posłuszny jesteś! Mało chyba jest takich mężów. Bo nie zobojętniałeś, to nie wypalenie? 

- Strzelasz ślepakami, w dodatku za wysoko. Za dużo pojęć, za mało logiki. To czyste wygodnictwo. Skuteczna metoda na unikanie babskiego jebania po uszach, gdy kochasz... choć tak do końca już nie masz pewności: bardziej żonę czy może jednak święty spokój? Kobieta organizująca wypad ma wszystko, czego pragnie i nie ma powodów do awantur. Facet większość spraw urlopowych nosi w dużym poważaniu. Ważne, że z roboty wyszedł na dwie niedziele. Przy okazji jej zachcianek też przecież jakieś cele realizuje: coś zwiedzi, coś usłyszy, coś zobaczy, zje lepiej albo gorzej, ale michy myć nie musi! Wykona więcej ruchów z pożytkiem dla renowacji daszka znad ptaszka, bo sam przecież nie garnie się ani do zwiedzenia, ani do konsumowania modowych powinności aktywności fizycznej, a przysięgi dotrzyma, na dobre i na złe. 

- A jak sam zaplanowałbyś urlop, tak od deski do deski i zabrał żonę? Myślisz, że byłyby pretensje? 

- Tłumacz kobiecie! I tak tego nie pojmiesz. Ona pewnie nawet by chciała, nawet na starcie mogłoby to dodać jej skrzydeł. Ale na tym koniec. Potem wkracza życie: „trasę wybrałeś jakoś tak dookoła, basen był za krótki, inny pokazywałeś na zdjęciu, marchewka w zupie za grubo pokrojona i nie potrafią dogotować, a ryż? Taki twardy, jakbym za karę miała jeść. Hotel za wysoko, w taki upał ten urlop, jakoś tak pod górę z wszystkich stron. Ten ekspres do kawy, zabytek, chyba z czasów Gierka. Kapcie za szerokie, ręczniki jakieś szare, a w ten szlafrok z matką bym weszła i jeszcze paska wystarczy na uwiązanie kucyka w ogrodzie. Tu jakieś zamki do zwiedzania, tam tylko kościoły, tłumy tych straganiarzy". I teraz wyobraź sobie, że do tego wyjmuję jeszcze ebooka i nie patrzę jak ona w tym basenie się tapla. Pięciolinia powodów do pozwu, a w najlepszym razie: „ty już mnie w ogóle nie kochasz”. 

Koleżanka wymiękła, a mnie przyszło do głowy, że może jednak zniechęciłem ją stereotypowym myśleniem? Chętnie sprawdziłbym to na podstawie wakacyjnych badań socjologicznych, prowadzonych w grupie docelowej, powiedzmy, „małżeństwo ze stażem 15 plus”. Zbyt optymistycznie? Ludzie teraz tyle ze sobą nie żyją, fakt, inaczej by się zagdakali. Dziś małżonków wymienia się raczej jak zepsutą zmywarkę. „Coś nie działa? Nową z promki proszę, po co się męczyć?”. Ale pozostańmy przy optymistycznym stażu. W ilu przypadkach mąż ma dziś większe parcie na wspólne wakacje niż żona? Mąż w wieku, kiedy już nie trzeba się napinać, uzasadniać, trzaskać godowych hołubców, a najlepsze zostało za nami. W dodatku nie ma poczucia winy, że poświęca jej niewiele uwagi i czasu w ciągu roku. No i mąż własnej żony, nie cudzej, podkreślmy. Ilu facetów godzi się na jej wakacyjne pomysły, choć nie ma na to ochoty, byle nie drażnić? Ile kobiet wolałoby zostać w domu, gdy mąż wytycza trasy i pozostałe atrakcje? A ilu z nas dałoby wiele, żeby jednak stara ruszyła na wywczas z psiapsiółą i niech nawet lodówka pustą będzie? Albo niech sobie stary z Kaziem na ryby jedzie, byle ich nie przywoził? Czy higiena związku nie wymaga, by czasem odpocząć do siebie, wbrew pierdoleniu stada terapeutów z poradników typu "jak żyć szczęśliwie z czerstwym małżonkiem"? Szczególnie, gdy po dekadach związku, samych siebie coraz trudniej znosimy w lustrzanym odbiciu w niespokojnym czasie gonitwy i ruskich rakiet nad głową.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF