- Nawet nie pytaj! Zabiję durnia, niech tylko wrócę do domu!
- Mężu znowu zawinił?
- Zakupy zrobił od czapy... „żebyś nie stresowała się po pracy, Dosia”.
- Ze świecą dziś szukać empatycznego męża, a ty z siekierą w torebce? Chciał ci ulżyć i w zamian „zabiję”? Nie kumam. Źle jak nie przejawia inicjatywy, a jak się postara, jeszcze gorzej!
- Nieproszony to on akurat za bardzo się stara! Zakupił osiem udek z kurczaka, trzy golonki z indyka, cztery słoiki śledzi po wiejsku, pięć pasztetów w puszce, paczkę kiełbasy, trzy worki mrożonych pierogów i nie zapomniał o ukraińskich obwarzankach! A dumny z siebie, jakby prezesowi płatki z garniaka trzepał!
- Co się dziwisz? Usłyszał, że powódź wzbiera w alertach od kilku dni, to pomyślał. Komunikatów nie znasz? Zastępy straży ściągają z połowy kraju, wojsko sprzęt pływający tankuje, chłop wie co robi. Zasiądziesz na dachu domostwa, pociągniesz ukraińskim obwarzaniem polski pasztet, prosto z puchy i głód ci niestraszny, będziesz lśnić bezpieczna na więźbie w różowej pelerynce i w kaloszkach odblaskowych, aż przypłynie ocalenie.
- Takiś mądry? No to pytam, po kiego mi jeszcze te udka do tego? I po jakiego wała ochronnego aż osiem sztuk? Kto to będzie jadł? A ten baran na to: „no ty, bo wiesz… ja tego nie będę piekł, nie chcę ich jeść, to sama pomyślisz i coś z nich zrobisz".
- A widzisz, jaki kochający mąż. Od ust sobie odejmie, a ty warczysz!
- Nie wkurzaj mnie i ty! Skończy się tak, że trzeba będzie drugi raz pojechać, wbijać w nakręconą medialnie apokalipsę paniki powodziowej, na normalne zakupy, o ile jeszcze coś na półkach zostanie!
- Czegoś jeszcze ci zabrakło w zestawie? Makaronu?
- Choćby warzyw! Nie pomyślałeś?! Następny mądry chłop! A jajka? Owoce jakieś?
- Mówisz, że owoce kupił. Tyle że morza, zdaje się cztery słoiki śledzia po wiejsku? Zresztą, co ty, królik jakiś jesteś? Kto by zieleninę na dachu jadł? Nie po to brałaś za męża drwala we flaneli, z brodą, białkiem pasionego, żeby teraz kalarepą łeb sobie zaprzątał! No ale z drugiej strony bywa i tak, gdy starego na żywioł puszczasz, bez kartki.
- Sam się wyrwał! I to drugi raz. Tydzień temu do osiedlowego, a teraz powtórka z rozrywki, tyle że na hali.
- No widzisz, spodobało się robić niespodzianki. Doceń Dosia miast potępiać.
- W docenianiu nie dam się prześcignąć. Z osiedlowego przytargał tyle cytryn z promocji, że musiałam nalewkę pędzić, żeby niebieskim futrem nie zarosły. Buraków wystarczy mi jeszcze do wigilijnego barszczu. A z jogurtu jagodowego mogę usmażyć trzy taczki racuchów dla pułku terytorialsów, jak już zjadą nosić worki z piaskiem nad Odrę. Tak się spisał, że właściciel dał mu w gratisie dwa zielone banany. Rzecz jasna w uznaniu dla zasług i dzielności dokonania zakupu bez żoninej listy. Szkoda, że do durnego łba nie przyfastrygował mu sprawności żywiciela!
- Widzisz jak trzyma takie uniesienie? Dalej sam się puszcza. Spodobało się.
- W piątek pracuje akurat do 10.30, "po drodze" zajechał do hipermarketu.
- I udka tam kupował?
- A jak! Geniusz przecież!
- Trochę nieuświadomiony, musisz nad nim popracować. Ale może nie trafił na „siódmy żywot kurczaka”? Był kiedyś taki reportaż w „Wyborczej” na temat drobiu w marketach. Niech policzę. Zgodnie z harmonogramem sprzedaży, przedstawionym w tekście, kurczak w pierwszym życiu utraconym sprzedawany był w całości na dziale mięsnym. Później ten, który nie schodził, trafiał do kąpieli w nadmanganianie potasu i trafiał na powrót do lady chłodniczej w całości. Jeśli nie udało się go sprzedać, szedł do ponownej kąpieli i wbijano go na rożen, by następnie do klienta trafił jako świeżo pieczony. Ale to tylko część dostawy. Druga szła do porcjowania, po czym lądowała za ladą w formie skrzydełek, udek, korpusików na rosół. Dopiero pieczony niesprzedany nadawał się do krojenia i trafiał do sałatek, sprzedawanych na dziale garmażeryjnym. Jakoś tak to szło, ale coś pewnie pokręciłem, skoro nie mogę doliczyć się siedmiu bytów konsumpcyjnych. Zresztą, kurak nie kot, nie zawsze ma siedem żyć. W najgorszym razie masz do upieczenia udka przysposobione do spożycia jako żywot trzeci.
- Ale ostatni tego mojego głąba! Jak mi nerw nie przejdzie do 17.00. utłukę gada, zakopię i knieć błotną zasadzę! Już siedzę i dumam, że chyba przyjdzie galaretę robić z kuraków i sam będzie ją żarł w pracy zamiast kanapek, aż się posra, jeśli weekend przeżyje. Nie pomogłeś mi i ty. Jeszcze się pochoruje totalnie niemyślący gamoń. Po szpitalach nie myślę latać !
- Myślący to on nawet jest, przewidujący nawet, tyle że nie do końca. Start ma dobry, a potem bateria siada. Musisz mu Duracella zmienić pod deklem albo przewody skróć. Po co zaraz mordować, jesień idzie, przyda się jeszcze, żeby opony w autku zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz