Od jakiegoś czasu zaczyna mi przeszkadzać ucieczka w robienie kilku rzeczy naraz. W pracy to normalne, każdy telefon, mejl, osoba stająca w drzwiach, wymaga przekierowania uwagi, momentalnie traci znaczenie to, co robiłem jeszcze przed chwilą. Poddaję się funkcji usługodawcy, ze świadomością, że dla każdego ważne jest tylko to, z czym wszedł. Liczy się on, jego potrzeba, sprawa do załatwienia. W domu zmagania o dobrą atmosferę i mir, budowanie wsparcia i poczucia bezpieczeństwa, rytm czynności tygodnia, pomoc i rozmowa przy posiłkach, wsłuchiwanie w potrzeby najbliższych. Rola ojca, który ulega konieczności bycia potrzebnym akurat w tym momencie, gdy jest niezbędny, choćby miał inne plany, wykute po drodze z pracy. Do tego senność, zmęczenie, pora roku, ciągła szarość za oknem, wysysająca resztki energii i bez trudu odpalam autopilota.
Gdzieś między tym wszystkim umyka życie, a z upływem lat miało dawać więcej spokoju, czasu na wybór działania z pasji, potrzeby serca, ducha, umysłu, czy z innych pobudek passe w świecie pośpiechu i zawłaszczania przestrzeni. Tylko czy dziś jeszcze, w tym rozproszeniu, jest miejsce na wyższą potrzebę, na pasję angażującą umysł do stwarzania od nowa, gwarantującą impuls działania niepowtarzalnego, silny imperatyw dający moc do walki z pustką do wypełnienia? Poza rolami społecznymi, w zderzeniu z samym sobą? Czy nie zostały zabite przez chaos, nieustający szum informacyjny i powiększony zestaw napierających z zewnątrz konieczności?
Dawniej rytm doby, oddzielania tego, co boskie od cesarskiego, wyznaczało poczucie sensu pisania tekstów, spotkanie w ciszy ze sobą, czytanie książek autorstwa ludzi mądrzejszych od siebie. Nad ładem zdań unosił się duch wiary w moc pisanego, skoro Słowo ciałem się stało. Nie było nic ważniejszego niż oswajanie świata przy jego pomocy, pozycjonowanie własnego miejsca w społeczeństwie, w nurtach myślenia, w uciecze od chwilowych strumieni mody, zanurzenie w głębszych wodach życia, poznanie na wskroś mentalności naszych czasów, zakotwiczenie w treści wyrażonej frazą, dzielenie się słowem, w opowiadaniach, powieści, choćby tu, na łamach bloga.
Dziś sam boję się słowa, coraz częściej uciekam od najmniejszej próby kontaktu z nim, odkąd przeszło na ciemną stronę mocy albo skryło się na strychach uniwersyteckich. Sponiewierane przez hejt, pogardę wobec intelektu czy choćby poprawności językowej, powszechne i ogólnodostępne masowo służy nieustającemu kłamstwu polityków, wspiera manipulację opinią w dziesiątkach mediów, bo interes tego wymaga. Tworzy fejk newsy, umożliwia miliony nijakich publikacji sieciowych, a na koniec wypuszcza ebooki analfabetów i oszołomów, publikacje książkowe pozostawiając swojakom i wybrańcom salonów, bez względu na poziom ich talentu i tego, czy mają coś do powiedzenia, co warte jest zmaganie o słowo? O znaczącą treść? Dlatego tak łatwo dziś jechać na autopilocie, pośród utartych czynności, żeby nie myśleć i uciekać pomiędzy działania pozorne. Filmiki z kotkami na FB, wymieszane z odgrzewaniem starych polskich fabuł, proszę bardzo. Tetris odpalony do prozy gatunkowej, prosto ze Storytel? Czemu nie! Rozmowy o niczym w sieci, też nie zaszkodzi, pomiędzy lekturą newsa i artykułu z Wyborczej, który jutro straci ważność.
A propos, przecież to określenie o jeździe na autopilocie też nie jest moje, zaczerpnięte z większej całości. Tekst psychologa Łukasza Łapińskiego, a w nim taki fragment: XXI wiek to czas nadmiaru bodźców. Łatwo ulec rozproszeniu. Łatwo pozostać w tym stanie na dłużej. Komfort, wygoda, łatwość dostępu, powszechność dóbr, rozrywek i różnorodnych mediów to warunki, w których ulegamy bezczynności, fiksacji na taniej rozrywce, natychmiastowej gratyfikacji i trywialnych dylematach. Nasze umysły stają się ospałe i coraz bardziej nieobecne. […] Wyczerpani po całym dniu, wieczorem padamy na łóżko, aby przespać się parę godzin, tylko po to, aby nazajutrz ponownie wpaść w kołowrót automatycznego działania. Mkniemy przez życie na autopilocie, ledwie pamiętając, co się wydarzyło poprzedniego dnia. […] Włączamy „tryb domyślny" i w nawykowy sposób funkcjonujemy. Jednocześnie wydaje nam się, że doskonale wiemy, co się z nami dzieje, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy.
Pamiętam, że gdy przeczytałem ten fragment tekstu, zupełnie podświadomie powrócił do mnie z pamięci oderwany obrazek z ostatniej wyprawy nad rzekę. Wracaliśmy z kolegą przez oszronione łąki do auta, mijając przy drodze wiatę wypełnioną sianem. Połowa stycznia za nami, a tu, na chłodzie i w słocie, mleczne krowy. Nędzny daszek na kilku słupach, z rzadkimi deskami zamiast ścian, miejsce wypełnione dosyć szczelnie szarym sianem. Nie miało dawać schronienia zwierzętom, one miały tam się żywić. Bezwolne, odgrodzone, z dostępem do zimnej wody z rzeki, pozostawione na styczniowym chłodzie. Z ciężkimi, ogromnymi wymionami do wykorzystania i smutnym wzrokiem. Krowy szarej maści, stojące po kolana w błocie z deszczu, roztopów i własnych odchodów, żyjące jakby z przyzwyczajenia, niedążące do niczego, nawet nie zbuntowane, bo tu bunt nie ma sensu, nie znają innego losu, wpisanego w ogromne smutne i piękne oczy. Powtarzające dzień po dniu, całkiem jak my, ludzie przy wiacie kolejnych rządów, poniewierających godnością, pośród prostactwa i cwaniactwa organizującego nam życie poniżej norm cywilizacyjnych, pogrążeni w stałych czynnościach do wykonania, do odhaczenia, nawet chyba nie czekając już na cokolwiek, co może odmienić nam los, bo już się nie chce go odmieniać, już nie bardzo jest na co i z pomocą kogo, choć trwanie trzeba doprowadzić do końca.
Czasem jazda na autopilocie wywołuje stupor, zawieszenie systemu. Reset wymaga przebudzenia. Kilka dni temu, w ramach buntu orwellowskiego prola, szukałem odskoczni, chciałem zaszaleć. Wrąbałem omleta z dżemem, poprawiłem dobrym łykiem wiśniówki domowej roboty, wsparłem dużymi garściami mini biszkopcików, które znalazłem w zapomnianym kartonie na słodycze. Wszystko to dobiłem kilkoma truflami w czekoladzie. Teraz należało sięgnąć po pigułę na obniżenie cukru. Wiadomo. Tymczasem w słuchawkach leciał audiobook Piotra C. „Brud”. Streming nie proponuje pozycji nazbyt ambitnych, żeby nie odstraszyć abonentów, ale i te czasem lukrują czynności do odhaczenia. Mocno zasłuchany w barwną frazę i niezłe bon moty, wstałem, żeby sięgnąć po tabletkę. Wycisnąłem jedną z blistera, ale upadła na podłogę. Schyliłem się i słuchawka wypadła z lewego ucha. Podniosłem tabletkę, wsadziłem ją do ucha i zawahałem się, co miałem teraz zrobić z uniesioną słuchawką… w porę przyszło opamiętanie. A ile razy nie przyszło? Zdarzyło się wyrzucić kubek do kosza, choć chciałem włożyć do zmywarki. Wstawić śmieci do lodówki, choć zmierzałem do kosza. Zalać kawę w puszce, zamiast w stojącym obok zaparzaczu. Oddać kotu kotleta, a kromkę smarować kocią karmą.
Literatura z audiobooka, to jednak cudowny wynalazek naszej epoki, szczególnie w uzupełnieniu lektury papierowej, na którą nie byłoby czasu. A jednak w czasie jazdy na autopilocie niesie zagrożenie zdrowia i to niekoniecznie związane z głuchotą. Nie rezygnujmy jednak z obcowania ze światami możliwymi, bo wyciągają tęsknoty i pozwalają zapomnieć o monotonii trwania. A czasem przypomną, że ciągle jesteśmy gotowi na przebudzenie, we własnych kątach, bo i tu może zaczaić się nieprzewidziane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz