piątek, 25 listopada 2022

Gubiąc siebie

Dzień urlopu w środku tygodnia. Trochę głupio i bez sensu, ale co zrobić? Urząd i ja pracujemy w tych samych godzinach, bez zmowy. Nie załatwię sprawy ani przed, ani po pracy. Tak dalece mi nie po drodze, że musiałbym spóźnić się do roboty o dwie godziny albo o tyleż wcześniej wyjść. W jednym i w drugim przypadku właśnie wtedy mam najwięcej do zrobienia. Dorzućmy do tego nieprzejezdność miasta, coraz mniej przyjaznego, a okaże się, że nawet dwie godziny to wysokie ryzyko niewystarczalności. Urlop? Na pewno się wyśpię. Może poczytam, tekst napiszę do bloga, kawy bez pośpiechu się napiję.

Sama świadomość, że nie trzeba wstawać w porze barbarzyńców i nazistów, pozwoliła wieczorem paść do wyra tak wcześnie, że obudziłem się o 7.30, po trzynastu godzinach mało wysublimowanych snów. Rześki zerwałem się do ogarnięcia kuwety i chałupy z kłaków kota i tutejszych kobiet, co broją po podłogach za pięć sierściuchów w marcowej rui. Odkurzacz zrobił swoje w kwadrans, można było zabrać się za śniadanie. Cóż piękniejszego niż wyłom powszedni: jajeczniczka, przynależna niedzielnym rytuałom! Zwłaszcza, że kapo od cholesterolu poza domem i można bezkarnie rżnąć podwawelską na patelnię, aż plastry zaskwierczą i wzmocnią rozkoszny zapach wolności. 

Dźwięk messendżera przekrzyczał odgłosy smażenia. Zanim pokroiłem pomidora i docisnąłem tłok zaparzacza z kawą, zadźwięczał ponownie. Otworzyłem wiadomość: Pamiętasz, że trzeba odebrać magiel? Jak już tam będziesz wejdź do piekarni po chleb foremkowy, graham i pół polskiego. Stamtąd do optyka masz blisko, trzeba okulary odebrać starszej pani, co nie chce zniknąć. Powodzenia

Któż to, ach kto to?! Jakże by inaczej! Mój ślubny anioł powinności. Mąż w domu, żona w pracy, dlaczego mam mieć lżej?! Odebrane okulary zostawię w kuchni, odpisałem. Niech sama zaniesie starszej pani. Gdybym odniósł osobiście, seniorka z pewnością wcisnęłaby w dłoń nową listę roszczeń, grawerowaną od dwóch dni wiekopomną dłonią lat dziewięćdziesiąt i jeden oraz tępym rylcem marki Zenith, pamiętającym zmierzch Gierka Edwarda. Jak nic wyskrobała tam efekt nieposkromionej pazerności. Tradycyjne żądania zakupu dwudziestu kaszek „słodka chwila”, dziesięciu czekolad mlecznych i dwunastu budyni, zgrzewki mineralnej, sześciu butelek mleka i pięciu pączków z nadzieniem mazistym, koniecznie jasnym, z Biedry. Wszak łyka prochy na cukrzycę, a jeść coś trzeba. Podkreślę: wszystko to pochłonie seniorka w dziewięćdziesiątej wiośnie życia, bo z pewnością już zapomniała, że poprzedni identyczny stały zestaw wtargałem na czwarte pięć dni temu. A nie zna ona głodu, regularnie dokarmiana przez sąsiadów pierwszym i drugim daniem. 

No cóż. Jej prawo wieku, nasz koszt bezwiednego kupowania mieszkania z wkładką. Nigdy nie wiesz, kogo Pan podaruje ci za ścianą, byś w miłosierdziu swoim zadbał o zbawienie własne i cudzą pokutę nadmiaru życia! Oczywiście nie musimy tego robić, ale … durnowato wychowani w obowiązku dostrzegania bliźniego, poniesiemy konsekwencje. I tak do śmierci - jej albo mojej - będę tachał nadmiary słodkiego, które mojej egzystencji akurat nie dosłodzi. Któreś z nas w końcu zastygnie z odwieczną listą zakupów w garści, jest nadzieja. Dziś jeszcze się nie poddam, przełożę złe emocje na moc mieszania jajosza z podwalską i na powrót osiągnę harmonię.

Tuż po spożyciu ostatniego kęsa, zagryzionego plastrem pomidora, zerwałem się do wyjścia. W przedpokoju złapałem posegregowane śmieci, czyli miast worka jednego – cztery, choć zdecydowana mniejszość blokowiska przejmuje się losem planety. Papier, mieszane, plastiki, szkło. Ledwie to uchwyciłem, a za progiem stały jeszcze dwa worki seniorki, że zrymuję. Obrzydzenie powściągało dłoń na myśl o pomieszczonych tam pampersach i tylko ono powstrzymało przed weryfikacją prawidłowości segregacji, wszak babina niedowidzi. No i trach! Posypały mi się plastiki na drugim, bo jednak coś przecięło złośliwie worek. Puszki po kocim żarciu, pojechały w dół, na półpiętro, z hukiem zestawu ciągnionego za furą nowożeńców. Czytaj: strata kolejnych cennych minut na zbieranie odpadów, bo jedna sprawiedliwa żona z drugą córką uczciwie chcą segregować, by ocalić Gomorę. Jak wiadomo: na próżno.

Doszedłem do siebie po wykonaniu powinności nakazanych żoninym dekretem i głęboko odetchnąłem za kierownicą, widząc, że zbliża się południe. Urząd nadal stał przede mną otworem, zatem mogłem jechać z prędkością dozwoloną. I wtedy rozległ się telefon, a na ekranie błysnął napis: „potomstwo”. Czyżby zmiana planu, pomyślałem, co dziecię wkrótce potwierdziło: … możemy dziś pojechać do galerii po kurtkę dla Ciebie? Przyjedź po mnie na uczelnię i razem skoczymy do urzędu. Profesor obiecał skończyć wcześniej seminarium. W zasadzie już za chwilę możesz po mnie jechać. Na szczęście nie musiałem zawracać. Kilka przecznic pokonałem jeszcze wolniej niż ustawa przewiduje. Na próżno! Profesor zmieniał zdanie o finale zajęć częściej niż Glapiński bajki o inflacji. Ja zaś, z braku miejsca parkingowego, kręciłem się wokół budynków uczelni, niczym gówno w przeręblu, robiąc piąte kółko, w towarzystwie audiobooka. 

Nie będę zanudzał dalszymi drobiazgami dnia, bo nie w tym rzecz. Cel osiągnięty: urząd załatwiony, chleba naszego powszedniego nie braknie przed weekendem, a starsza pani dostanie nowe okulary i w spokoju zasnę w świeżo maglowanej pościeli. Choć do domu dojechaliśmy w godzinach mocno przedwieczornych, wygrzebując po drodze kolejne odkładane wcześniej powinności codzienne. Dzień urlopu rozpłynął się jak listopadowy tuman pod presją dymu, odkąd palić można wszystkim, jako rzekł przewodnik narodu. Gdy w końcu usiadłem spokojnie przy własnym biurku i odpaliłem komputer, a powieki zaczęły się sklejać, pod deklem błysnęła mądrość klasyka: dupa z pisaniem, chuj z poczytaniem, nawet sportu w gazecie nie zrozumiem. Jestem w proszku. Kompletnie rozmontowany. 

Dorosłość? Zła organizacja? Życie rodzinne i społeczne? Za mało wolnych dni, gdy praca wyrywa dziesięć najcenniejszych godzin każdej dobie? Wiem. Niejedna pani powie: „ale przynajmniej spędziłeś dzień z własnym dzieckiem”… właśnie, to jest ta różnica płci, którą ktoś mądrze dawniej zauważył: „kobiety żyją dla kogoś, a mężczyźni po coś”. Tymczasem to „coś” ważne dla nas, kształtujące niepowtarzalne „ja” umyka nieustannie w powszechnym krzątactwie po nic. Znika zderzone z chwilowo ważnymi sprawami, po których czas bardzo szybko zaciera ślady. 

W pewnym wieku nie tylko lata, dni i tygodnie stają się krótsze, ale też wracają coraz szybciej rzeczy do załatwienia, a przecież ciągle te same, którym oddawaliśmy się rok, dwanaście i dwadzieścia lat temu. To samo czyniło życie szybko umykającym i rozmienianym na coraz drobniejsze srebrniki codzienności, zakupów i troski o najbliższych, ale też o dalszych, skoro uznaliśmy kiedyś, że nikt nie jest samotną wyspą. Gubić siebie w drodze do innych? Może to i szlachetne, ale skazujące jakoś na utratę.

4 komentarze:

  1. Umykanie czasu, przemijanie odczuwamy tym dobitniej, im bardziej rutynowe i niechciane są czynności, które wykonujemy. Jednak poczucie straconego czasu odczuwamy najbolesniej, gdy wypadamy z pędzącej karuzeli codziennosci. Nic jednak nie zmieniamy. Może dlatego, że chcąc pielęgnować ducha musimy najpierw udźwignąć brzemię ciała? A to absorbuje. Może asceza bylaby rozwiazaniem? Czy mamy wybór? Może decyzja, do którego świata
    należymy została podjęta bez nas? Bo przecież otoczenie wyraźnie sygnalizuje, czego od nas oczekuje, aby pozwolić nam przetrwać...wiec instynkt przetrwania? Kobiety żyją dla innych..tak, to kolejny wymiar instynktu, który nie pozwala odwrócić się od potomstwa, tak silny, że uznajemy go za potrzebę ducha. Te i inne pytania nasuwają się po przeczytaniu tego tekstu. Dziękuję za zmuszanie do refleksji i za pomoc w moich próbach opuszczania karuzeli codziennosci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za dobre słowo. Takie komentarze sprawiają, że tu powracam z nowymi tekstami, choć rzadko, ale jednak. Przychodzi ważny komunikat zwrotny, a z nim poczucie, że warto było snuć myśli, układać je w zdania, dzielić się, co nigdy nie jest łatwe. Jeśli mój wysiłek jakoś się przydaje konkretnej osobie, jest nadzieja, że całość nie ginie w gigantycznym szumie medialnym, który nas zewsząd otacza. Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny tekst. Uważny..... życie to chwile.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tekst nadaje się na odczytanie na slamie poetyckim w trójmieście, tam też czytamy takie krótkie historie. Pana punkt widzenia codzienności z poczuciem humoru jest niebanalne. Super opisany dzień.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF