środa, 21 grudnia 2022

Przeżyć święta i nie zab(p)ić

Tak, to ta pora. Coraz częściej, z różnych stron, dociera dźwięk dżingla z belsem podszyty lękiem: „Jak przetrwać święta?” W domyśle oczywiście: przetrwać i… nie zabić wujka Janka, nie kłócić się ze szwagrem, nie wskazywać im wyższości demokracji nad zapyziałym folwarkiem Jarunia, zdążyć z pierogami i wiadrem sałatki jarzynowej, znieść ciocię Jadzię i mamunię, która znowu zapyta: „a kiedy drugie dziecko?”. A zrobi to na pewno i to akurat wtedy, gdy wnosisz gorącego karpia. No i jak strzelić wiarygodnego banana do koszmarków spod choinki, gdy zejdzie z nich błyszczący reniferkiem papier. 

Zwykle szybko przychodzi ochota zapić sprawę na dobre, zanim dopadnie pokusa czynów karalnych, ale w wigilię mus się hamować. Każdy z nas wymieni sto powodów, dla których postny kluch stanie w gardle na długo przed koniecznością zasiadania do stołu i wielu zaswędzi zapalniczka w kieszeni do sianka pod obrusem. To rykowisko zaczyna się w okolicy zaduszek. Pierwszy gong niepokoju wybrzmi, gdy galerie handlowe wypełnią tłumy drętwych aniołków z plecionym koszykiem, trujących o datek na niedostatek, nim hipermarkety ostatecznie wymienią znicze na kiczowate krasnale, wspinające się pod sufit przy dźwiękach skocznej kolędy. Później pozostaje stopniowo oswajać dyskomfort. 

Skąd się bierze? Przecież jako dzieci czekaliśmy z utęsknieniem na ten wieczór i dwa dni, a teraz? Powodów jest sporo. Zasadniczy to dorosłość i jej konsekwencje, kolejna belka pod nogi w średnio ogarniętej codzienności: choinka, światełka, zakupy, gotowanie, prezenty, jakby mało było zabiegania w pracy, powinności i zadań po niej. Inny, to nieszczęsna rodzina, o której było wyżej i świadomość, że znowu nie będziemy asertywni, ulegając tradycji, która nijak ma się do współczesności. Nie ma już rodzin wielopokoleniowych, wspólnie zamieszkujących dom, dzielących trudy, wysiłki i radości wspólnego bycia w dzień powszedni i święta. Dziś są krewni żyjący dziesiątki i setki kilometrów od najbliższych. Rzesze słoików ożenionych z innymi słoikami, często z przeciwnych stron kraju i świata. Wzbierająca fala rodzin patchworkowych też robi swoje i jakoś trzeba rozwiązać logistyczny węzeł, żeby dzieci trafiły do tatusia i jego nowej żony, bo u mamusi i nowego partnera były rok temu albo muszą być do godziny osiemnastej. A tak się nie da, bo tatuś o tej porze będzie dziobał w rączkę nowszy model teściowej i lepiej jej nie drażnić potomstwem z innej matki. 

Okazuje się także, że media w tym okresie nie pomagają, stając się dodatkową piątą kolumną. Nie szczędzą ciepłych obrazków rodzin przy choince, zgromadzonych w zapożyczonych kulturowo sweterkach w Mikołaje, z obrzydliwie przesłodzoną atmosferą święta miłości, ciepła rodzinnego, których długo by szukać poza anteną, w dosyć zadziornej i zawistnej społeczności nadwiślańskich kmieci. Ale poczucie winy nabiera mocy w wielu. Nie dorastamy do lukrowanej laurki, znowu zawadzimy łbem o poprzeczkę zbyt wysoko zawieszoną, a stąd krok do mniej lub bardziej uświadomionej  frustracji, którą złagodzić może lekarstwo z butelki dnia pierwszego. Wcale nie wzywam do alkoholizowania się. To tylko jedna z opcji, równie dobrze można wywiesić kartkę z napisem „nikogo nie ma w domu”, pozostać w piżamie, uprzednio zamawiając dietę pudełkową ze wskazaniem. Można też wyznaczyć granice bliskim jednym telefonem: „ulegałem Wam pokornie przez trzydzieści lat, z nadzieją, że nie będziemy dłużej udawać rodziny tam, gdzie jej nie ma. Dziś zadbałem o swój komfort i tak już będzie zawsze”. Mniej odważni werbalnie mogą pojechać na narty do Włoch, Francji czy Szwajcarii na tydzień, żeby nikomu nie robić wbrew, przede wszystkim sobie samym. Pomysłów na  ocalenie 
podmiotowości  przed hipokryzją i kalejdoskopem fałszywych min jest sporo, ale wymagają jaj, niestety, nie mniejszych niż wielkanocne.

W przeżywaniu uniesień, związanych ze świętowaniem Narodzenia Pańskiego (bądź co bądź to coraz częściej zapominana pierwotna przyczyna naszych przyziemnych dyskomfortów choinkowych), nie pomaga przede wszystkim sam Kościół. Nie traktuje serio odbiorców Dobrej Nowiny, a nawet sobie z nich kpi, korzystając z przywiązania do folkloru Pasterki i żłóbka. Jednym gardłem swoich pasterzy głosi chwałę nadchodzącego Zbawiciela, narodzin miłości i pokoju, nadziei na życie wieczne, by naraz z trzewi swoich zaśniedziałych dziadków w purpurach używać mowy nienawiści wobec myślących inaczej. I to w tym samym czasie. Wołanie o miłość jednoczesne z surmami wojenki polsko-polskiej, bębnami niezgody, rytmicznie wybijającymi larum z wysokiej twierdzy pedofilii, cwaniactwa, pazerności, wygodnictwa i żądzy władzy, motającej umysły braci najmniejszych. Da się tu jeszcze szukać powodów świętowania w tej kakofonii fałszywych melodii? Myślę, że wątpię, a jedno co warto… to napić się warto i wyspać się warto i może poczytać mądrzejszych od siebie, to zawsze warto. Czego i Państwu życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF