Telefon tarabani... przecież nie mój, pewność absolutna, skoro teściowa wypluwa w ucho sekret oddzielania skrzydełek od kości i wypychania rozczłonkowanych zwłok mielonym z innego truchła. Coś tam zasypała Knorrem złocistym, pieprzem z solą i czymś jeszcze, czego mózg nie przyjmuje, bo tam drynda, wwierca się, nachalnieje, najdalej dwa metry ode mnie. A ten się waha, udaje, że nie jego. Jeśli nie mój tłucze Klossem po ścianach… rachunek prosty... ślubnego! Syn nie ustawiłby boomerskiej melodii.
Zerkam zza okazałej monstery, której u nas za dobrze, prowadzi bezkarnie dalszą ekspansję, czym pozwala na dwa bezpieczne kroki w kierunku podejrzanego. Przytakuję „mamusi”, akurat zeszła na przyciasne porty ze szmateksu, przeszacowała i na dupsko nie wciśnie… dramat, przepłaciła, bo za fraczek wyszło całe siedem złotych. Tymczasem borsuk, zwykle mrukliwy i bełkoczący onomatopeją spod koca, sterczy niemal na baczność i odpowiada pojedynczymi zdaniami. Jaki teraz wyszczekany! Wzruszająca wylewność i przerost wysiłku nad możliwości! Zmieszany, ale niewstrząśnięty, barbota coś po cichutku do słuchawki. Pytam, kto zacz, a ten rumieńca strzela. Kiedy widziałam go w tym odcieniu barwy buraczanej?! Szesnaście lat temu! Pierwszy prezent od niego, nawet bez okazji, i tylko w trakcie przewąchiwania coś mi nie grało. Wyszło, że dostałam męską wodę toaletową. Kupił z czułości, bo mu tak ładnie pachniała, romantyk z polibudy. Od wkurwu, ryło ciemnieje mu znacznie bardziej, nabiera głębi. Wystarczy powiedzieć, żeby sam sobie słuchał mamusi i jej cudownych recept na wszystko albo poprosić o wymianę worka w odkurzaczu, wyniesienie badyla po choince i zaraz wtopi się gębą w bordo kanapy, kameleon! Aha. Teraz zdrajca odwrócił się plecami, ale słyszę "tak, tak… żoncia już dobrze się czuje". Nie spojrzy na mnie gad jeden... łże gekon brodaty jak premier w publicznej telewizji.
Jasne! Pytać nie muszę! Koleżanka internetowa! No kurwa mać! Co ją obchodzi mój covid? I jeszcze pitoli przez telefon, ciekawe co teraz robi ten jej glonojad z wyprzedaży? Przykleił się do telewizora?! A może posłała go na spacer z wiecznie jojczącą szczotą do dywanów i leje na mnie, jakbym była tą draceną, którą nerwowo stary szczypie. Już wie jak mnie gotuje! Jestem tolerancyjna, żeby nie było! Ciche wiadomości na WhatsAppie, bardzo proszę, nawet niech mu dupę wysyła i cyc kotwiczony sutkiem za gumkę majtek, czego nie słyszę sercu nie żal, ale telefon?! Niech biedak ślini się do zdjęć, jeśli żywej kobiety w domu nie dostrzega. Nawet niech łapy pcha w dres, matołek! Pod te fotki, niech mu będzie, może co znajdzie w otchłani zapomnianej męskości, bylebym nie musiała słuchać ciurlania w słuchawkę!
Zbrodzień zakończył rozmowę cichutkim: "pa, no już pa, tak… pa". Pa…tologia jedna! A ja? Przez to zamknięcie w izolacji nawet nie mam na czym się wyżyć! W domu błysk od trzech dni, jedzenia jak dla wojska na pogranicze Białorusi! Przecież nie wysiedzę bezczynnie i nie odpowiem na dźwięk miksera jak gospodarz domu: „… ja tu chorować usiłuję". Słabinka!
Uciekam na piętro, czwarte pranie do zebrania! Na widok metrów skarpetek nerw szybko uleciał. Ale to nie to, gdzieś z tyłu głowy zakotłowało coś jeszcze: "Sama taka święta niby jesteś? Niemal codzienne tajniackie rozmowy i to nie o pogodzie, prawda? Wymiany przepisów na naleśniki też za często nie było. A ile razy wchodziłaś w coś znacznie przyjemniejszego? Skręcało cię z podniecenia i wrzucałaś uda albo bieliznę na ekran? Tak tak, ze śladem świeżej wilgoci, gdy twój rozmówca ulegał prośbie albo rozniecał z własnej potrzeby. Już nie mogłaś zdzierżyć postu i w końcu dałaś się ponieść. Czyż nie dla tych cudownych chwil zamówiłaś silikonowego przyjaciela z baterią? Ostateczny ratunek opuszczonych żon? Co to niby było? Ewakuacja niekochanej? Szacunek dla mężowskiej niechęci, znużenia i odpuszczenia sfer tak ważnych? Po co jeszcze z nim jesteś? Bezpieczeństwo? Kredyt? Dobro dziecka? Pierdolenie, co? Dobrze wiesz, że każda para kończy tak samo, prędzej czy później. Tak trudno opuścić strefę komfortu, gdy nie ma dokąd uciec? Nie ma takich ludzi, którzy w dowolnej konstelacji nie obniżają lotów, kto tego nie rozumie, może szukać do woli i tak ląduje dupą w kałuży...”.
Pewnie na tej myśli by się skończyło, nerwy ustąpiły w trakcie składania zeznań i prania, gdyby nie mąż. Empatyczny inaczej! Przypełzł na górę z nowymi pozdrowieniami od koleżanki i życzeniem jak najszybszego powrotu do pełni sił. Zacisnęłam pięści na lince z gaciami i poczułam jak nieuchronnie wraca wzrok bazyliszka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz