Otrzymałem podziękowanie esemesem. Oto Minister Zdrowia docenił, że przyjąłem trzecią dawkę przypominającą, co ma mnie uchronić przed omikronem. Czuję się uhonorowany w obywatelskiej postawie. Tylko co uchroni odbiorców wiadomości przed Ministrem Zdrowia? Pominę fakt, że przekonani nie potrzebują dziękczynienia i powinien raczej złożyć je wszelkiej maści indywiduom ze swojego otoczenia, szczególnie za brak odpowiedzialności, co wyniosło kraj na europejską czołówkę rankingu zachorowalności, umieralności i statystyk nieszczepionych.
Podziękowania jakoś zniosłem, ale zderzony z faktem, że w tej samej wiadomości zostałem poproszony o zachęcanie innych, poczułem pewien deficyt patriotyzmu. Czyżby Minister sam bał się zachęcać, czy też brakuje mu argumentu? Przyznaję, że zważywszy na poziom umysłowy jego partyjnych koleżanek i kolegów ma prawo zwątpić w siłę każdej deklaracji, ale przecież ciąga patelnię po tym samym, co oni bruku. Mógłby poćwiczyć, dla dobra elektoratu, zachęcając choćby krakowską kurator Nowak, nawet nie do szczepień, broń ją Panie! Jedynie, żeby nie głosiła publicznie mądrości z ducha: „szczepionka eksperymentem na ludziach”. A i prezydent tego kraju zdaje się podważa zasadność kłucia gdzie się da.
Socjologowie donoszą, że covid, poza zagrożeniem zdrowia i życia, przyniósł nam kolejny podział plemienny, z którego bezapelacyjnie skorzysta cyniczna władza, bo jak wiadomo, gdzie kucharek sześć, tam cycków dwanaście i da się precyzyjniej ogłupić suwerena. Po jednej stronie covidowcy, którzy skazują się na nieodgadnione skutki eksperymentu przeciw ludzkości, w dodatku nie wiedzą dokąd powiedzie ich Bill Gates na smyczy sprzedanego czipa. Po drugiej szury albo antyszczepy, na których nie sposób nawet eksperymentować, gdy sami skazują się na wymarcie, ale z uniesionym czołem, w wolności od koncernów farmaceutycznych, choć z rurą wciśniętą przez handlarza bronią. Wybór plemienia należy do Ciebie, rodaku, i z pewnością nie będę zachęcał do żadnej drogi, albowiem rozum masz, a jeśli zgubiłeś i tak wiesz lepiej, a nawet najlepiej, przecież znasz się na wszystkim. A ziemia płaska jest, wiadomo. Się było za rzeką i nic się tam nie zagina, jak głosi klasyk.
Jedno pewne, Polak wolności broni, choćby miał za to życiem zapłacić. Pół biedy jak własnym, ale czemu innych? Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka, to inny klasyk. A u nas, jak zwykle, musi być ograniczona z góry, nakazem. Inaczej jest polka galopka, wolna amerykanka i dziki wschód. Nie ustalimy, kto wolny, a kto wolniejszy albo najwolniejszy. Nakaz szczepień powinien przyjść od władzy, ale nikt po to nie sięgnie, bo tu życie i zdrowie narodu mniej znaczy, w cenie jest głos wyborcy. Nadwiślański lud zawsze na pierwszym miejscu postawi wymierny interes w złotówkach, we władzy, w ziemi czy ideologii, byle dało się przeliczyć.
Często jednak dramat szczepienia rozgrywa się w rodzinie. Plemienny podział to pół biedy. Uroczyście skoczą sobie do oczu przy wigilii i tyle. Gorzej, gdy nastoletnie dzieci chciałyby poczuć się bezpiecznie, móc swobodnie wejść na imprezę, do kawiarni lub chcą zwyczajnie uniknąć powikłań w chorobie, której skutki dane było im oglądać, ale są niepełnoletnie. Tymczasem ich ojcowie i matki ograniczają wolność wyboru z premedytacją. Ironia losu? Wyobraźcie sobie nastolatka, który chce uczciwie się zaszczepić, a nie może. Sięga po dowód pełnoletniego brata i się zań podaje, szuka szczepionki na czarnym rynku albo próbuje wymusić zgodę rodziców strajkiem głodowym. O takich przypadkach pisała niedawno Agata Romaniuk w „Dużym Formacie” (10.01.2022): Rodzice są niezaszczepieni. I głęboko przekonani, że cała konwencjonalna medycyna to zło. A co dopiero szczepionka na COVID. Ojciec Ali jest bioenergoterapeutą, ma gabinet, dość popularny. Stosuje metodę Silvy i reiki, medycynę chińską, hipnoterapię i – jak można wyczytać na jego stronie WWW – przywraca równowagę w biopolu pacjenta oraz oferuje ochronę energetyczną. […] Matka Ali jest homeopatką, weganką, ale rodzina żyje z udziałów w fermie kurzej, którą prowadzi jej brat. […] Trzeba być naprawdę głupim, żeby się na to świństwo nie szczepić. Nie chciałam skończyć jak babcia, na wózku – tłumaczy Ala (ich córka), żując gumę. Ma kolorowe włosy, jest pewna siebie, czasem przeklnie. – Rodzice mi zawsze mówili, że najważniejsza jest wolność, duchowość, własna droga. Ale jak przyszło co do czego, to beton. Ojciec krzyczał: „Masz szlaban na szczepienie. Na imprezy masz szlaban, na Netflixa, na wszystko masz szlaban". Kłótnie trwały kilka tygodni i w końcu Ala wymyśliła głodówkę.
Mądrą mamy młodzież, przynajmniej jakąś jej część, która świadomością przerasta rodziców. Dobrze, kiedy bunt pokoleń idzie w stronę rozsądku, odpowiedzialności za siebie i innych oraz pewnej konsekwencji. Nie będę jednak piał peanów na jej cześć, jeśli codziennie jadę kolejką w hałaśliwym towarzystwie nastolatków, którym nie przyjdzie do głowy włożyć maseczki, mimo rozbrzmiewających w wagonach komunikatów o obowiązku zakrywania ust i nosa. Tymczasem policjanci wędrują sobie po peronie, bo tam nie trzeba się zmagać z nikim. To samo widzicie zapewne w sklepie, autobusie czy tramwaju. Zwrócenie komukolwiek uwagi zakrawa na akt autodestrukcji, w najlepszym razie na oberwanie wiązanki soczystych przekleństw.
Miałem tego próbkę na żywo w trakcie przedświątecznych zakupów, gdy nagle doleciało zza pleców:
- Włóż maseczkę, kobieto, nie widzisz co tu się dzieje? Pomyśl o sobie i innych.
- A co to pana obchodzi, kto pan jest, żeby mi uwagę zwracać?!
- Myślący obywatel. Stwarza pani zagrożenie dla siebie i innych! Mam wezwać ochronę?
Przestraszyłem się obywatela, sprawdzając dłonią, czy maseczka przylega. To był chłop na schwał, barczysty, dobre metr i dziewięćdziesiąt, ale kobieta pyskowała dalej, całkiem już pewna swego, gdy dobiegał jej obrońca Waldek:
- Co jest? O co ci kurwa chodzi, koleś? - Waldek był niższy od obywatela przynajmniej o dwie głowy, ale miał pokaźny brzuch, którym z pewnością rozrabiałby jak spychaczem we mgle.
- O co chodzi?! O barany, które nie noszą maseczek i stwarzają zagrożenie, kumasz? Spojrzał na Waldka z góry i zdecydowanym krokiem naruszył jego bańkę, by wbić wzrok w jego chytre oczka.
- No uderz, uderz – zachęcał Waldek – taki jesteś twardy, to wal! Co ty, kurwa, z policji jesteś?! Nie? To spierdalaj!
I już by prasnął zawadiakę w dudniącą puszkę na mózg, ale teraz zjawiła się żona obywatela, odciągając go za rękaw kurtki, by spuścić z niego napięcie:
- Romek, zostaw! Buraka trzaśniesz, za człowieka odpowiesz! Nie zniżaj się do jego poziomu!
Poskutkowało, choć Romek jeszcze jakiś czas rzucał wiąchy bezsilności. Że zderzenie plemion w realu? A skąd! Nie to mnie poruszyło, zdaje się, że powszednieją nam takie widoki. Znacznie bardziej ukłuło ucho to: „z policji jesteś?”. Nie, że odpowiedzialność społeczna, że bezpieczeństwo, że troska o siebie i innych, że miłość bliźniego w katolickim wszak kraju z dziada pradziada, że poglądy czy ideologia. Wolność naruszona osobista! Polak musi mieć argument gumowej pały nad łbem, nakaz, zakaz i egzekucję. Tylko to przemówi, bo do troski o wspólne dobro nie dorośnie za cholerę. Musi bać się kary, mandatu, sądu, poczuć szlaban w zagarnianiu społecznej przestrzeni, ponieść ryzyko utraty, która da się przeliczyć, najlepiej na złotówki. Nie zmądrzeje od tego, ale da się wytresować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz