Mam rozgrzebane teksty, dwa, tkwiły w pliku do dwudziestego trzeciego lutego. Ciągle wahałem się, który wybrać, skończyć, jaki opublikować. Lżejszy tematycznie, czy może jednak tym razem poważny? Ćwiczyłem wszelkie za i przeciw, a jednocześnie z niepokojem czytałem, słuchałem, oglądałem doniesienia, niepewny, co może zrobić kacapski szaleniec. Próbowałem jednocześnie nie oskarżać wszystkich Rosjan. Przecież nawet tysiące przypadków klinicznych, to jeszcze nie naród. W ilu Rosjanach trzeba zobaczyć ludzi zastraszonych, ogłupionych przez propagandę? Wypada pamiętać o protestujących, ściśniętych w aresztach i zapomnianych w dziesiątkach kolonii karnych, do których zsyła bezwzględny reżim bandyty. Oni zapewne nie chcą żadnej wojny, drżą o życie swoich synów, mężów, ojców i tęsknią do wolności stanowienia o sobie. Gdy mowa o Rosji media wrzucają nam sztandarowe oblicze psychopaty. Analizowałem za każdym razem tę mordę, kwintesencję zapiekłego zła czystej postaci. Fotografię zaciętej gęby agenta GRU, stoczonej nienawiścią, a intuicja wydzwaniała swoje larum, za nic nie przynosząc uspokojenia. Nie wierzyłem, że odpuści. Nie po to anektował Krym, żeby nic z tego nie robić. Sprawdził Zachód, przeszło niemal bezkarnie, więc pójdzie dalej. To było pewne nawet dla laika. Nie trzeba być ekspertem wojskowym, sowietologiem czy profesorem psychiatrii. Zagadkę stanowił tylko termin i miejsce uderzenia. Aż stało się.
Z dnia na dzień oddalałem powrót do napoczętych tekstów. Od czwartku wszystkie obserwacje i myśli humanisty, mniej lub bardziej uzbrojone w ironię, bladły. Stawały się śmieszne niczym reklamy środków na niestrawność, wyskakujące w trakcie poszukiwania najnowszych doniesień o wojnie. Inne tematy przybrały kształt infantylnych mrzonek, odklejonych od rzeczywistości. Głowę coraz intensywniej wypełniał niepokój, czy Ukraina powstrzyma zwyrodnialca? A jeśli wojna rozleje się na cały świat?
W piątek usiadałem obok Oleny, zawsze pogodnej, uśmiechniętej kobiety z ogromnym poczuciem humoru, teraz milczała w rozdarciu. Chciałaby wracać, bronić ojczyzny, jako kobieta przeszkolona w obchodzeniu się z bronią, co nawet wywołało mój smutny uśmiech i podziw, a z drugiej empatia kreśliła jej cierpienie i lęk o córki, wnuczęta, zięciów, którzy tam są. Niepokój o brata, zawodowego żołnierza, oficera, z którym nie ma kontaktu. W Polsce jest jej dobrze, mieszka z najmłodszym synem, którego też musi chronić i teraz ten dylemat rozdzierający serce, nie daje chwili wytchnienia. Milczałem w jedności, której nie wypełnią żadne słowa. Aż z jej ust wypłynęło: „nie będzie dobrze”. I co teraz? Miałem ją pocieszać? Wypowiadać frazesy? Że jednak może źle już było? Że cały świat jest z Wami, choć to Wy nadstawiacie za ten świat głowę, bo bolszewik znowu wziął Was na cel? Jak uwierzyć, że musi być lepiej? Mając ciągle w pamięci rok 2014, gdy wszystko skończyło się na gadaniu, naradzaniu, wyrzucaniu pustych haseł przez cały Zachód, który nie kwapił się do przyjmowania Ukrainy do UE, jako państwa niewystarczająco gotowego. Czemu nikt nie odstrzeli jednego psychola? Przecież prawo pozwala na eliminowanie potworów zagrażających światu? Ilu ludzi pomyślało w tym momencie podobnie? Chciałem wyrazić tę wściekłość, ale uszanowałem trwogę kobiety.
W buczącej ciszy przewalały się chaotyczne myśli, biegły donikąd, choć przepychały się w kolejce. Jak niewiele trzeba , żeby zburzyć spokój? Zakwestionować budowane przez całe życie cele i poczucie ich jasności. Zmieść dobre samopoczucie i przekonanie o samostanowieniu w obliczu zagrożenia, którego nie powodujemy, bo przychodzi z zewnątrz. Wdziera się całą mocą wojskowego buta, transportera, czołgu, z hukiem eksplozji rakiety i niszczy w całości wszelkie wybory, lokum na kredyt, miejsce pracy, ulubiony pokój z biurkiem, podobnie jak intelekt, świadomość, poczucie sprawczości i odpowiedzialności za jakiś kawałek rzeczywistości, pewnej do wczoraj. Milczałem obok Oleny, w której oczach pojawiły się łzy gotowe do wypłynięcia, choć powstrzymywała je ostatkiem sił. Gdy uścisnąłem jej dłoń, popłynęły i zadzwonił telefon. W twarzy błysnął niepokój i już była przy synu, który podobno wczoraj rwał się do wyjazdu w obronie ojczyzny, choć to czternastolatek.
Wstałem z ławki, gdy mijał mnie mężczyzna w maseczce. Gdzież jest twoja moc covidzie, pomyślałem. Kacapska swołocz nagle unicestwiła powagę zarazy, zdaje się, że skuteczniej niż wszystkie szczepionki świata. To jest dopiero ironia losu! Gdzie są polskie boje o LGBT? A walczące feministki? Gender kontra oblężona twierdza Jędraszewskiego? Nepotyzm i cynizm polityki krajowej, obłuda purpuratów Kościoła? Jeden maniak unieważnia nagle wszystkie ideologie, ośmiesza podskakiwanie medialnych pajaców, a łykając potwory nasze powszednie, przybiera kształt i rozmiar monstrualnej bestii.
Nie przewidział tylko, że to dopiero zjednoczy świat, przypomni czym jest solidarność, współczucie w obliczu zagrożenia wolności. Ale też spowoduje, że zamiast rozważać zasadność dalszego tworzenia tekstu, ruszę chętniej do sklepu, żeby wypełnić koszyk podstawowymi produktami pierwszej potrzeby, przekazać organizacjom pomocowym, to wszystko, czego wagi nie dostrzegamy, dopóki nam dobrze, ciepło i bezpiecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz