piątek, 12 marca 2021

Między kobiecością a kogutem

❖Kliknij, żeby posłuchać tekstu w interpretacji autora❖

Uprzedzam, tekst nie ma związku z marcowym „dniem kobiet”, którego idea od dziecka brzydzi mnie żenadą form. Najmniej bowiem kojarzy się z kobietą. Znacznie mocniej z facetem w stanie wymagającym przeglądu technicznego, z garścią uzbrojoną w wymęczony goździk albo tulipan. Godnie i na odpierdol w jednym, żeby nie było, że zapomniał, on, mąż, kolega z pracy, wdzięczny klient, ojciec i syn, ogarniający wszechświat niewieściej złożoności galopem nakazu wzdłuż przydrożnego Lidla.

Ledwie okazjonalny pretekst dzisiejszego stukania w klawisze podszyty jest lekturą dosyć odległego wywiadu z „Wysokich Obcasów”. Niemal miesiąc temu udzielił go najtwardszy przedstawiciel polskiej literatury współczesnej – Andrzej Stasiuk. Ikona czystej postaci, w nielichej pogardzie trzymająca uroki cywilizacji zachodniej, zaprawiona włóczęgą po zapyziałych kresach Karpat, wytrzęsiona na stepach Mongolii, tak ujmująco kreśli obraz mężczyzny, że nie mogłem się oprzeć. Odsłona pierwsza: Czym jest dzisiaj męskość? Z jednej strony mamy drogerie, gdzie połowa działów to działy dla mężczyzn. […] Idę wtedy do pani sprzedawczyni i robię z siebie bezradnego idiotę. Prowadzi mnie przez odmęty męskich poprawiaczy istnienia, szuka tego niby podstawowego towaru. To trwa i trwa. 
Z drugiej zaś mamy kiboli, chuliganów, prawicowców, narodowców w testosteronowych i kryptohomoseksualnych wspólnotach. Oni najchętniej wydzielaliby tylko męskie smrody i z tyłków ziali ogniem jak z rac. Na szczęście mają jakieś kobiety, które pewnie zmuszają ich do mycia, gdy przychodzą do domu. Gdzieś czytałem jakieś badania – amerykańskie – i tam stało, że jakiś wariacki procent facetów (20-30) nie myje sobie tyłków, bo im się to kojarzy z homoseksualną penetracją. Całymi latami. 

Od razu na myśl przychodzi cytat z innego mędrca: Gdyby nie kobiety, nadal żarlibyśmy z ziemi. Trudniej określić jak byśmy śmierdzieli, wyobraźni mi brak, i nie pomaga nieodzyskany w pełni węch po covidzie. Z pewnością łatwiej nam trwać bliżej troglodyty niż śledzić top listę kosmetyków szumnie zwanych męskimi. Jak mawia moja córka: „facet zawsze ma łatwiej w życiu. Umyje głowę, jajka, gębę i samochód żelem cztery w jednym i jest zrobiony”. Coś jest na rzeczy, a raczej było, skoro zanika ta forma męskości, jak głosi wieszcz Beskidu Niskiego. Oddajmy jednak sprawiedliwość: to nie samca należy winić o to, że kobietom da się wcisnąć inny krem na poranek, jeszcze inny na zmierzch i kolejne pod lewe oko i na podbródek. W końcu same się nakręcają, więc nie ma o co kruszyć kopi. 

Inny fragment wspomnianej rozmowy nie oszczędza brzydszej części ludzkości: Faceci są okropni, wie pani? Zwłaszcza w grupie. Podobno kobiety są gadatliwe, ale faceci, gdy już się spotkają i napiją się tego piwa, to po prostu strasznie pierdolą. To jest festiwal samochwalstwa, durnych mądrości i recept na zbawienie świata. Nigdy nie lubiłem za bardzo gadać z facetami, bo obecność, towarzystwo stawiały w sytuacji zagrożenia zażenowaniem. I nie ma tu jakiejś wielkiej różnicy między krakowskim czy warszawskim stolikiem, przy którym zasiadają luminarze ducha, a lokalem Antałek w moich Gorlicach. Zawsze chyba wolałem rozmawiać z kobietami. Chociażby z tego względu, że wykazują więcej poczucia humoru na nasz temat od nas samych. No więc ta stara męskość odejdzie, mam nadzieję. Już teraz jest zawstydzana na każdym kroku i wyśmiewana, co nie jest oczywiście najlepszą metodą. 

Kłaniam się nisko prawdziwemu pisarzowi. Od lat podejrzliwie przyglądam się sobie i coś jest nie tak. Nie bywam na stadnych męskich biesiadach, unikam towarzystwa piwnych ogródków, o pubach zapomniałem, na plaży i klombie pod sklepem nie dzierżę Specjala. Wreszcie zrozumiałem, że ani to poczucie wyższości, ani rodzaj pogardy dla kogucenia, napinania klat i odwiecznego tańca wojownika, co to głównie mięśniowy, a główka malutka, ale wszystkich ma za głupszych. To zwyczajna nuda, przewidywalność i lęk przed żenadą, której odpryski zawsze przykleją się na dłużej. Stąd radość obcowania z kobietami. A jeśli jeszcze czasem sprawia przyjemność pójście na piwo, to prawdziwie męskie, szczere, oko w oko z jednym ogarniętym, drugim i trzecim, byle nie ryzykować grupy i rzeczonego pierdolenia z wszystkimi naraz, bo będzie o niczym. Śmiem przypuszczać, że panie w swoim kółku mają podobnie.

Odkąd świadomie spojrzałem na świat, wolałem towarzystwo kobiet i nawet żona to zrozumiała, przynajmniej tak twierdzi. Nigdy nie kryłem, że z uroków rozmowy czerpię wartość dodaną, choćby zerkając między powabne kolanka i w kwitnące pokusą dekolty interlokutorek. Ale ten etap mam za sobą, odkąd boleśnie dotarło, że nic nowego tam nie wypatrzę. Zwyczajnie duch ochoczy zwyciężył ciało mdłe i dziś dobitniej dociera kobieca złożoność emocjonalna, wyrafinowany smak estetyczny, znacznie większe oczytanie i umiłowanie wielu aspektów kultury, ale też nadzwyczajna umiejętność usprawiedliwienia każdego absurdu, dostrzeżenia barw innych niż podstawowe cztery kolory, a przy tym dystans do siebie i świata i ten poziom tolerancji, do którego nigdy już nie doskoczę. Oczywiście uogólniać się nie da, tyle charakterów ile osób. I, dla jasności, mówimy w kontekście ludzi na podobnym poziomie umysłowym, bez względu na płeć.

Odkrywam z fascynacją obszary zupełnie nieznane męskiej psyche. Pokłady czegoś pomiędzy niezłomną wiarą w człowieka, tradycję, ład a Annapurną naiwności i przekonania o sprawczej mocy w walce z bałaganem świata, że nie wspomnę o pokrętnej logice. Spróbujcie rozjaśnić kobiecie, że nie ma sensu mycie okien w czasie deszczu ze śniegiem, gdy ona pojutrze ma święta. Albo że w dobie pandemii siadacie do stołu we troje i podczas tej wigilii trzeba darować sobie dwanaście potraw, żeby nie wyrzucać. Każda przyjmie to w dobrej wierze? W trosce o jej zbyteczny trud i ekologię? Czy raczej poczuje się zubożona w statusie opiekunki ogniska domowego? Upór to bezsensowny czy walka z chaosem o porządek, z góry skazana na porażkę? Z innej beczki: spróbujcie uczulić kobietę wychodzącą za alkoholika, hazardzistę czy maminsynka, że ściąga na siebie syndrom ofiary i służącej. W ilu przypadkach usłyszycie, że dziadyga się zmieni, bo ona przecież go kocha? Dajcie opór siedemdziesięcioletniej mamie, gdy rozbija małżeństwo synka po pięćdziesiątce codziennym wezwaniem na obiad, gdy w domu czeka nań żona i dwoje dzieci. Wyjaśnijcie poszukującej miłości, że związek z facetem, który zostawił narzeczoną w ciąży, a potem rozwiódł się dla niej z żoną, jest zbyt ryzykowny. Ile razy usłyszycie, że one go nie rozumiały? Otwórzcie oczy fankom romansów na rzeczywistość portali randkowych. Da się? Ugaście ich nadzieję na finał żywcem z „Samotności w sieci”, gdy ona mu serce na dłoni, a on kutasem po oczach w ofercie zwrotnej. Ale o czym ja tu?! Powiedzcie żonie na zakupach, że już ma dwie takie nowe sukienki w szafie, a usłyszycie: one są stare, tylko nienoszone.

Tak. Odsłaniam się na strzał feministek, manify i pań z pokolenia Y i Z . Wszak w ich ujęciu pieprzę jak potłuczony z ambony, takich kobiet już nie ma! Chyba, że stare baby (czterdzieści plus), umęczone pod kopcem patriarchatu, które nie potrafią żyć inaczej, zatęchłe w zależności! Bardzo chciałbym w to wierzyć, serio. Jestem przekonany, że świat urządzony przez kobiety byłby może zakręcony, ale raczej piękniejszy (przynajmniej na zewnątrz i bez skrobania tapety). A jednak ilekroć rozglądam się wkoło, jakoś nie umiem podzielić zdania Stasiuka, że ta stara męskość odejdzie. Co więcej, silniej tkwię w przekonaniu, że ma się coraz lepiej. Nie kibole, ale mniej medialni Janusze i Seby u boku korposzczura i leminga, to oni zasrają ostatecznie demokrację, a potem jako ostatni zgaszą światło tego świata w imię bezgranicznego zadowolenia z siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF