poniedziałek, 12 listopada 2018

Polak mały

… drażni mnie potwornie to świętowanie, a w zasadzie sposób i metody. Obniżki cen, gdzie i na co się da, zwłaszcza na garderobę w kolorach białym i czerwonym. Wspólne śpiewanie hymnu, koncerty, listy przebojów, cuda na kiju, wszystko na pokaz, byle głośno i medialnie! Nie mówię, że nie trzeba tego stulecia państwa uszanować i podkreślić wagi rocznicy, ale czy w ten sposób?! Błagam! Na jeden dzień sobie przypomną, kim są, żeby patriotycznie pomachać chorągiewką? Zupełnie jak w Wigilię, kiedy wszyscy są sobie braćmi na czas strojenia choinek, prasowania obrusa i łamania opłatka, a miłość rządzi światem przez chwilę, bo wypada, ale od siódmej wieczór - choć sianko jeszcze pachnie - skoczą sobie do gardeł i obrusik splamią jadem.

Słowa bliskiej osoby wypadły z pierwszej wiadomości, tuż po włączeniu komputera i nie kryję, przeczytałem je z wielką ulgą. Potrzebowałem ich szczególnie teraz, po powrocie z kościoła, w którym wybrzmiał hymn narodowy na organy i wysoko piejącą organistkę. Pół kazania rozważałem, czy wszystko ze mną w porządku, ale odpowiedzi nie znam. Z jakiegoś powodu takie świętowanie wcale mnie nie wzrusza, a z czasem nieuchronnie wprawia w stan pewnego obrzydzenia. Przecież wypada i należy pogrążyć się w dumie i zadumie, a tymczasem, na przekór powinnościom, dopada zażenowanie i smutek płynie z nachalnej hipokryzji obchodów, gdy na ekranie telewizora, choćby przez moment przeskakiwania reklam, śmigają zakłamane gęby rozśpiewanych polityków. 

Z tego strojenia min, malowania w barwy narodowe, czerwienią wyłazi mi na policzki jedynie wstyd i nie pozostawia miejsca na biel. Tak, od dziecka i szkolnych akademii ku czci ojczyzny i wodzów rewolucji wszelkich, nie ufam zbiorowym gestom, po których nawet echo umiera z głodu następnego dnia. Nic na to nie poradzę. Raz skażony, o dziwo nawet po latach i zmianach ustroju, z takim samym niesmakiem, omijam flagi na patyku w promocji Lidla, wyłożone obok wkrętaka i gaci. Nie stroję się w szaliki i czapeczki z patriotycznej wyprzedaży, nie wypędzam rodziny na parady parodii i nie latam z racą. Bezrefleksyjna, stadna ideologia zawsze tak samo smakuje, bez względu na ustrój, jazgot tłumu i siłę komercji. Dlatego nie drę prześcieradeł pod puste hasła, z których bije żenada. Gdy naukowcy wieszczą kres Ziemi, szumne slogany wciąż tak samo konfrontują i dmuchają balony niechęci, animozji albo zwykłej nienawiści, nie wnosząc nic w świętowanie, jak nic nowego nie objawi kolejny dzień po obchodach stulecia.

Gdy z sobotniej drzemki, zasłużonej po ciężkim tygodniu, wyrwał mnie znajomy głos Maryli Rodowicz, przewracałem się na drugi bok. Jednak w ułamku chwili dotarło, że właśnie zobaczyłem pawia narodu i papugę. Niedowierzając absurdowi usiadłem z wrażenia i zaraz senność uleciała. Dziś myślę, że widok śpiewaczki z kupą plastikowych rurek na głowie i w kloszu sukni ze sztucznym kwieciem, najlepiej oddaje sens uniesień patriotycznych tego dnia. Urasta do rangi cudownego symbolu. Cóż lepiej ośmieszy odpustowo-rewiowy patriotyzm niż nadęty patosem tytuł „Koncert dla Niepodległej” w zestawieniu z kiczowatą Marylą, która zrobi wszystko, by zaistnieć memami w sieci? Dziś jednak mam dysonans poznawczy, bo może należy oddać jej hołd za odwagę? Oto jawnie wykpiła inicjatywę i sprowadziła na właściwy tor dyskurs obchodów stulecia Polski. Wyśmiała kacyków plemiennych na miarę naszych czasów, wpuszczając w jarmarczny kanał całe to puszenie pseudonarodowe.

Wczoraj niespodziewanie utknąłem w korku blokowiska. Jego przyczyny nie było widać gołym okiem. Powód wychynął po chwili, zza niewielkiego zakrętu. Oto lokalny patriota postanowił ozdobić samochód dwiema trzepoczącymi flagami. Otworzył drzwi na tyle szeroko, żeby uniemożliwić omijanie bardzo starego passata. Długo mocował chorągiewki, nie zważając na oczekujących, a następnie pieprznął plastikowe opakowania po nich za siebie, na trawnik, po czym dumny zamknął drzwi i z uśmiechem zwycięzcy wyjął telefon, żeby uwiecznić patriotyczne gesty obrotnego Polaka. Oddać potomnym narodowy powiew wolności z dachu auta z wyciętym katalizatorem. Czy można lepiej zilustrować, czym jest swojski patriotyzm? Sam bym tego nie wymyślił.

Tak, wiem, teraz powinienem wytłumaczyć, czym jest dla mnie miłość do kraju tego, gdzie kruszynę chleba..., ale wykładu nie będzie. Zbyt mocno wybrzmiewają w głowie pytania o to, co się stanie z uniesieniem niepodległej za kilka dni. Gdy umilkną hymny, znikną sztandary, a stosowne służby uprzątną wypalone znicze, pozostałości po racach, petardach i hasłach. Gdzie wówczas wyląduje przeterminowana miłość ojczyzny? Objawi się wyrzucaniem petów z okna jadącego samochodu wprost na ulicę? Błyśnie arogancją i zignoruje napisy: „szkło”, „papier”, „biodegradowalne” przy wyrzucaniu śmieci jak leci? Zaśmiardnie plastikiem spalonym w domowym piecu? Wyłączy mózgi na przejściu dla pieszych, gdy wskoczy na czerwonym? Pójdzie do lasu z siekierą i piłą do bezrozumnej wycinki drzew za kilka judaszowych srebrników? Skoczy do gardeł oponentom politycznych kłamstw? Napuści nacjonalistów na tęczowych albo lewaków na prawicowych w sprzedajnym medium? Wyrzuci stary telewizor, wersalkę, fotel i pozostałość po lodówce na brzegi rzek i jezior? Skupi się na kaleczeniu polskiego języka w sieciowych komentarzach, artykułach i rozmowach na czacie? Pogłębi analfabetyzm? Oleje stosowanie interpunkcji i polskich znaków diakrytycznych i sprowadzi wypowiedzi do obrazków z „łał” pod nimi,  czy w ramach dbałości o narodową kulturę zapłaci za licencje telewizyjnych programów o gotowaniu i śpiewających pajacach, które podskoczą w uniesieniu ku radości gawiedzi? A może jednak tym razem przekreśli moje pytania i przebudzi się do racjonalnego czynu na rzecz przyjaznej ojczyzny i jej nowego, lepszego, stulecia? Czego sobie i Wam z serca życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF