poniedziałek, 22 października 2018

Jak nie wytrzymać i zostać w związku

❖Kliknij, żeby posłuchać tekstu w interpretacji autora❖

W trakcie przeglądu prasy, nieaktualnej przynajmniej od trzech tygodni, trafiłem na cytat, który wydał się efektowny: bo kobiety żyją dla kogoś, a mężczyźni po coś i kobiecie do szczęścia potrzebna jest druga istota, dla której będzie się poświęcać, mężczyzna musi mieć coś konkretnego, by do tego dążyć.

O tak, już słyszę feministyczne oburzenie, że przytaczam kazania spod toruńskiej wieży, gdzie w rytm disco polo wywija demon patriarchatu, z dnia na dzień skraca łańcuch łączący zlewozmywak i panią domu, by zepchnąć ją w żar ognia pod saganem bigosu, ku uciesze czarnego luda rzecz jasna.

  Zanim jednak oberwę za konserwę i porządek Boży, przyznam, że nieco rozbawił mnie ten cytat. Niesie chamskie uproszczenie, prawda? Sugeruje ponure uogólnienie, tak? Płaski jest jak intelekt aktualnego wodza, a jednak podkreśla niemożność porozumienia między kobietą a mężczyzną… i za to mu chwała. Choć ci dwoje akurat – z uporem godnym starego capa w rui – zmagają się ze sobą, ładując kapitał nadziei w układ z góry skazany na porażkę. I tak od czasu Adama i Ewy, mniej lub bardziej dokuczliwie, krzywdzą się i od nowa wierzą w sens, nawet wielokrotnie w związek popadając.

  Na początek zastanówmy się, co może oznaczać, że kobiecie do szczęścia potrzebna jest druga istota? Czy potrzebna oznacza jeszcze niezbędna? Dziś kobieta jest w polityce, zarządzie firmy, prowadzi biznes, szkołę tańca, reżyseruje film i niekoniecznie musi poświęcać się konkretnej osobie, by zaznać szczęścia, które i tak definiuje zwykle na chwilę. Ważność drugiej istoty w odniesieniu do jej egzystencji, to coraz częściej coś jak orbita, po której kręci się kobita, że z częstochowska pociągnę. Im dłużej żyję, tym mocniej przekonuję się, że nie musi wcale chodzić o tak zwany Boży ład, czyli posiadanie męża, dzieci, wnuków itp., bo jej spełnienie bywa już gdzie indziej. Rodzinna forma szczęścia staje się dla kobiet męcząca i niektóre mamusie tylko czekają, żeby spakować dzieciom walizki, zaś mężowi odpłacić brakiem uwagi za nieuwagę lat dwudziestu. Świat stoi otworem fitnessu, podróży, biznesu, pasji wielokierunkowych, salonu piękności, biegów ulicznych, rozrywek przelicznych, pokus, przed którymi mąż i dzieci raczej muszą się kryć, by nie towarzyszyć opiekunce ogniska domowego.

  Obecność bliższych i dalszych osób zakorzenia je w istocie kobiecości i motywuje wielokierunkowo do działania oraz tak zwanego dbania o siebie. Raz z przekory, to znów z powodu konkurencji albo czystej zawiści, muszą istnieć w odniesieniu do innych kobiet i to daje się odczuć. Zapewne boleśniej niż mężczyźni  przechodzą syndrom opuszczonego gniazda, przynajmniej niektóre. Gdy dorosłe dzieci zaczynają żyć po swojemu i wybywają z domu, wiele z matek dopada poczucie pustki, jakby ktoś zabrał kawałek sensu. Może dlatego większość z nich zabezpiecza się przed dramatem nadmierną czułością i troską o dzieci. Zwyczajnie nie pozwalają im dorosnąć i zwalniają z odpowiedzialności za siebie. Takie matki przesuwają czas rozstania, czyniąc z własnego potomstwa gniazdowniki, niechętne do opuszczenia opiekunki. Mamusia co prawda odkleiła się w mniemaniu dziecka od rzeczywistości, ale nadal skutecznie sprząta i gotuje, gwarantując wolność od ciężaru życia. I tu nie zawodzi cytat, o który kruszę tępą dzidę. 

Przejdźmy do męża, partnera. Jeśli jeszcze wytrzymał i nadal jest w domu, tak dalece wrósł w grafik troskliwej żony, że stracił sporo męskości. Bywa, że trwa w czymś porównywalnym do statusu domowego kota, którego trzeba oporządzić, by uniknąć miauków żalu. A jednak, choć bywa uroczy, pożytku niewiele wnosi. Dlaczego? Bo jak mówi mądrość cytatu: mężczyzna musi mieć coś konkretnego, by do tego dążyć. Dążył do założenia rodziny? Założył. Dążył do zdobycia i uwiedzenia żony. Posiadł. O co jeszcze kaman? Teraz ma inne cele, bo jego karma to gonienie króliczka. Dogoniony, nawet jeśli nie odrzuca wonią rozkładu, przestaje zajmować odkąd utknął w bezruchu. Dla jasności czytelników: mówię o mężczyznach odpowiedzialnych, z pominięciem podgatunku, który dojrzewał do siódmego roku życia, a potem już tylko rósł, aż przyrósł do kanapy, pilota i podkoszulka do bicia żony.

  Odpowiedzialny facet zapewnia kobiecie wsparcie nawet kosztem własnej woli, łamanej co weekend do przyjaźni z wózkiem w markecie, z odkurzaczem, mopem i do romansu z pralką. Inny daje małżonce poczucie komfortu w byciu zaradną i samodzielną. Niechby i niechcący, manipulacją, sprytem albo lenistwem, ale buduje jej przekonanie, że zginąłby bez swojej żabusi. Żona musi wiedzieć, że on nie pamięta o rocznicy ślubu, że skarpet sparować nie umie, slipy nosiłby brązowym do tyłu, gdyby nie jej miłość, a kwiaty kupiłby dopiero na pogrzeb. Nawet wypad na Teneryfę oleje i biedaczka zorganizuje sama, choć dla dwojga. I to ona restaurację zarezerwuje mu na urodziny, bo sam nie wpadnie, że w ogóle obchodzi. Całe szczęście, że w bloku centralnie grzeją, bo i drew musiałaby urąbać dla dopełnienia wizerunku kobiety spełnionej.

  A dlaczego on taki truteń? Dążenia nieustająco wyrzucają go jak bumerang poza związek. Od czasu synów Noego musiał opuszczać znane i bezpieczne arki, by podjąć trud na zewnątrz. Zmagać się z wrogiem, dopaść jelenia, utłuc niedźwiedzia, gdy dzieciom zagrażał, potem sprostać wodzowi, pułkownikowi, prezesowi, wykiwać konkurencję, wykosić politycznego oponenta, odtańczyć taniec deszczu, wynaleźć to i owo, według niektórych dla ułatwienia życia, a podług innych z lenistwa. Przecież nawet kochanki zmieniać musiał, żeby genem siać obficie jak natura każe. Zbudować dom i posadzić drzewo też miał nakaz i budulec zdobyć na zewnątrz, a dopiero tak utrudzony majstrował syna wewnątrz, jakkolwiek to brzmi.

  To są wszystko dążenia, które pamięć genów dźwiga dając wytyczne męskiemu życiu po coś. I każdy zdobyty szczyt w egzystencji faceta jest tylko po to, by z jego wysokości mógł rozejrzeć się za kolejnym. A trudno żeby szczytował nieustannie we własnych czterech ścianach, które ograniczają horyzont myślowy do zaspokajania nowych pragnień kobiety z założenia zadowolonej przez chwilę.

  Ona chciałaby, żeby był troskliwy, a na zewnątrz skuteczny. W domu kobiecy jak niania Frania, w przymierzalni przydatny jak gej - najlepszy przyjaciel, a w samochodzie waleczny jak gladiator. Tu perfekcyjny pan domu i Okrasa, tam Bob budowniczy i strażak Sam. W sypialni George Clooney, na mieście Clint Eastwood. To gdzie on ma być sobą i dla siebie? W domu snuje plany, przestaje się napinać, szuka wytchnienia, zbiera siły do zmagań ze światem, a przynajmniej próbuje, tylko czy ona pozwoli?

  Ponieważ jednak roszczenia kobiety rosną, pretensje też bynajmniej nie gasną,  mężczyzna ucieka mniej lub bardziej realnie, a dokąd? Pisarz Orbitowski w powieści Exodus przekonuje, że w takiej sytuacji dojrzały facet ma tylko dwie drogi ucieczki: w butelkę albo w pizdę. Myślę, że niejedna więcej otworem stoi, droga rzecz jasna, i on ją znajdzie.

  Ale żeby nie było, moje drogie panie! Nie o to chodzi, że zajeżdżacie mustanga. To kolejne uproszczenie. Że on taki biedny z tą uzdą, pod siodłem? Absolutnie! Nie żal mi gamonia, skoro w związek popadał, niech ma za swoje! Widziały gały, co brały, a jak wyobraźni brakło, tym bardziej nie ma co żałować. Próbuję tylko pokazać, że stawianie kobiety i mężczyzny w parze, to jednak presja społeczna, zamordyzm służący trzymaniu nas w ryzach i kosztach albo dowód na nieograniczone poczucie humoru Pana Boga. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF