czwartek, 27 kwietnia 2017

Sranie w banie na nieczytanie

Jako jednostka plastycznie upośledzona wywołuję czasem z pamięci katusze, na które skazywali mnie nauczyciele rysunków. Im mocniej przeraża dzisiejsza codzienność ojczyzny i narodu, z tym większą przekorą powraca wizja klasy, w której zagryzając języki w twórczym uniesieniu, oddawaliśmy się malowaniu, rysowaniu i wydzieraniu wyobraźni odpowiedzi na pytanie: jak będzie wyglądać codzienne życie w XXI stuleciu. Ulice naszych miast, wnętrza mieszkań, dawały wówczas ogromne pole do popisu. Chłopcy szukali głównie odpowiedzi na pytanie, jakimi wehikułami będziemy poruszać się w powietrzu, bo kto by tam w takim stuleciu techno myślał o kołach?

          Dziś się okazuje, że w dziecięcej imaginacji unieśliśmy się ciut za wysoko. Kilka kwestii dowodzi, że do niektórych cudów nie dorosła najbardziej wówczas wyuzdana wyobraźnia. I nie mam na myśli bynajmniej apokalipsy związanej z ostatnią promocją w Lidlu czy exodusu kobiet, wydzierających sobie cienie do powiek w ramach akcji Klubu Rossmanna. To mały pikuś w zestawieniu z kolejnym wynikiem badań czytelnictwa.

          Jaka bowiem wyobraźnia, w głębszym lub płytszym PRL-u, mogła przewidzieć, że Polacy w stuleciu światłowodów ciemnieć będą jak tabaka w rogu? Kto zdołałby wyśnić chlubę wtórnego analfabetyzmu, który niedługo być może sięgnie poziomu lat powojennych? Są jednak rzeczy, których nie mógł przewidzieć nawet dziecięcy zapał plastyczny.

          Coraz mocniej okazuje się, że to epoka na opak i już właściwie sam powinienem dziś wstydzić się za swój podręczny księgozbiór, zawierający coś koło 700 tomów. Do niedawna przekonany, że ciągle brakuje mi książek, teraz wzmocniłem jeden procent podobnych sobie dziwadeł. Szanujące się rodziny nie trzymają już w domu ani jednej książki, nie z powodu ubóstwa materialnego bynajmniej. Powinienem wstydzić się, że jako relikt, wsteczniak i zaprzaniec współczesności w ogóle posiadam przy ścianach papier zamiast trzeciej plazmy? Czytający powiedzą może: elita, nieczytający ujmą to sentencjonalnie jak pewien dżentelmen w dresie na widok dziewczyny z książką: Taka ładna, a książki czyta. Nie powiedzieli jej, co z życiem robić, to marnuje.

          Zostawmy jednak mądrość ludową i orwellowską zgoła wizję cywilizacji. Niechby i malowaną barwą krwi elit wymordowanych przez dwa totalitaryzmy, czego skutków długo jeszcze doświadczymy pod dyktatem tępoty. Tak czy owak, jako naród, podążamy drogą wytyczoną umysłowym lenistwem, rozkoszą promowania ciemniaka i ignoranta powstającego z kolan. Jak tak dalej pójdzie, rzeczywiście nie będziemy już tanią siłą roboczą… bynajmniej nie w Mongolii, zostaniemy dumnym Bangladeszem Europy.

          Ale nie myślę z tego powodu rozdzierać tu piżamy. Bardziej irytują mnie wytaczane argumenty. To bardzo inspirujące, szczególnie, gdy sranie w banie na nieczytanie uprawiają ludzie zajmujący się zawodowo książką. Przedstawię kilka myśli objawionych ostatnio przez oczytanych analityków, które szczególnie mnie rozczuliły.

          Najpierw wina szkoły, czyli lista lektur bardzo nudnych, wstecznych, miernych i nijakich, do których byliśmy i jesteśmy przymuszani, a które to lektury zabijają w dziecku i nastolatku wszelką potrzebę czytania. Dla mnie to argument wielce koronny z przyczyn osobistych. Dziś czytam od 30 do 50 książek rocznie (uczciwie mówię, że wliczam w to także audiobooki, choć nie w przewadze) i przynajmniej dwa czasopisma tygodniowo. Rzadko pławiłem się w zachwycie nad lekturami obowiązkowymi, wiele z nich czytałem po łebkach, a solidnie właściwie dopiero na studiach polonistycznych, ale też nie wszystkie. Choć miałem świadomość, że klasykę znać trzeba, a nie sięgnie po nią wielu bez przymusu, jakoś nie zabiła ona we mnie czytelnika. Wybrałem studia obfitujące w spisy lektur wypełnione zakurzoną ramotą i potrzeby czytania to nie unicestwiło. Powiem więcej: rzadko odkrywam współczesne powieści, które mniej męczą niż te ze spisu wszelkich lektur obowiązkowych. Podejrzewam, że ostatnie 37% rodaków, obecnie czytających, przeczołgano przez ten sam system edukacji, co dzisiejszych analfabetów. Jednak ostatni Mohikanie z jakiegoś powodu wybierają książki zamiast gotowania na ekranie.

          Drugi argument na nieczytanie, równie mocny co głupi i medialny, to brak czasu. Wszyscy jesteśmy tak zapędzeni, zmęczeni, utytłani zarabianiem na wakacje all inclusive i trzeci samochód, po którym Niemiec zapłacze jak sprzeda, a przy tym tak jesteśmy zapędzeni w kozi róg korporacji i norę kapitalisty z wąsem, że na książkę już nie ma siły. Ciekawe, że siła i czas znajdzie się zawsze na trzydziesty sezon czterdziestego serialu. Czasu nie brakuje też na śledzenie telewizyjnej papy talentu bez talentu i kolejnego programu o tym, komu chamska baba loki w gary ładuje. Chodzi o czas, czy jednak o usprawiedliwienie lenistwa analfabety z wyboru? Nie przypuszczam, żeby bracia Czesi, Słowacy, byli mniej zapracowani, a czytelnictwo mają na światowym poziomie. A może mniej pracują i biegają ceniący książkę Francuzi? Całymi dniami lenią się oczytani Szwedzi? Żyją w matrixie wolnym od presji XXI wieku? W takich okolicznościach powoływanie się na brak czasu nie przystoi dziennikarzowi działu kulturalnego ani specowi od rynku książki, gdy uzasadniają ignorancję . Tym bardziej, że żyjemy w czasach zaawansowanej technologii, która służy także książce. Audiobook nie jest gorszą jej wersją, wręcz taką samą, tyle że czytaną wprost do ucha, czasem o wiele ciekawiej i dokładniej niż sami byśmy to zrobili. W dodatku pozwala wykorzystać każdą chwilę, szczególnie przeznaczoną na czynności powtarzalne. Każdego dnia, na własnych uszach, przekonuję się jak audiobook umila odkurzanie, zmywanie czy drogę do pracy i marsz między przystankami komunikacji miejskiej. A przy tym skutecznie chroni przed fałszywym refrenem: nic nie czytam, zarobiony jestem.

          Tych zaś, którzy wypalą argumentem o wysokiej cenie książki odsyłam do bibliotek miejskich, które mają już środki na zakup nowości. A jeśli dalej uważają, że z powodu ceny znajduje się ona na szarym końcu listy potrzeb, odwołam do ich własnego sumienia. Niech staną w prawdzie i powiedzą sobie w twarz, ile kasy wywalają każdego tygodnia na modne chwilowo pierdoły, piwo, lody, kebab, papierochy, nadmiar żarcia, które ostatecznie wyrzucą, pięćdziesiątą pomadkę i lakier do paznokci, którego nigdy nie zużyją oraz na wiele innych gadżetów, bez których doskonale się obchodzą. Wówczas może się okazać, że zabrakłoby miejsca w domu na książki kupione z takich oszczędności, a obdarowani sąsiedzi mogliby na tym skorzystać i zacieśnić więzi.  

               Nie, nie zamierzam zachęcać nikogo do czytania, namawiam tylko niektórych do uczciwego powiedzenia sobie: dobrze mi z nieczytaniem. Ale o czym ja tu? Wiem, pojechałem za daleko, bo na tych łamach przekonuję przekonanych. Wedle badania poziomu czytelnictwa o wiele za dużo tu napisałem jak na możliwości nieczytającego Polaka, więc i tak do końca tekstu dobrnie tylko ktoś z tych ostatnich 37% kochających drukowane, zatem wybaczcie, że nie do Was piję, choć bardzo Was sobie cenię.

9 komentarzy:

  1. Dokładnie o tym samym rozmawiałam niedawno z kolegą w pracy, ubolewając nad niskim poziomem czytelnictwa w Polsce.
    Argumenty mojego rozmówcy były identyczne z tymi, które Pan przytoczył: brak czasu, pieniędzy etc.
    Niestety nie mogłam się z nimi zgodzić, uzasadniając swoje poglądy w podobny sposób, jak powyżej napisano w poście.
    Smutne i przerażające jest to, że powoli stajemy się społeczeństwem wtórnych analfabetów i nikomu to nie przeszkadza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie chciałem tego tekstu rozciągać, ale najbardziej przerażają mnie dwie rzeczy. Pierwsza, to zanik troski o jakość naszego życia, bo przecież to nieczytanie dotyczy także ludzi z klasy średniej, kadry zarządzającej, a więc jest to nieczytanie publikacji fachowych: z ekonomii, zarządzania, socjologii, komunikacji społecznej, tych dziedzin, które mają wpływ na codzienne współistnienie. Druga rzecz, to coraz silniej odczuwalny brak wstydu, że się jest ciemniakiem, ograniczonym do końca własnego nosa prostakiem, który żyje jakby wokół ludzi nie było, podatny na manipulacje polityczne, marketingowe, które prowadzą z kolei do pogłębiającej się frustracji i nienawiści irracjonalnej, a przy tym nie rodzą żadnych odruchów obronnych, zachęcających do chodzenia własnymi drogami, które lektury tak często wspomagają.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szanujące się rodziny nie trzymają już w domu ani jednej książki i nie czytają pomimo tego, że książka jest dostępna na każdym kroku, ponieważ celem życia stało się posiadanie-bogacenie, a jedynym zmartwieniem to dbanie o własne ciało i super wygląd. Tematyka: zdrowie, uroda, kuchnia, seks i związki, diety I w tych realiach ich płytkie życie upływa. W gąszczu tych problemów utracili zdolność do autorefleksji, a bez niej trudno mówić o rozwoju i dotykaniu istoty rzeczy.Nie ma miejsca na myślenie, na uczucia, na świadome przeżywanie.A "fachowcy" od książek już dawno zgubili czytelnika refleksyjnego, krytycznego, samodzielnie myślącego.Próbują ulepić bezmyślnego, który więcej wymaga od świata niż od siebie. A ponieważ czytanie książek ani ziębi ani grzeje, ma być łatwo, miło, bez wysiłku, więc w ostatecznym rozrachunku jest po prostu mizernie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świat się zmienia, formy przekazu myśli również. Ta prawda najbardziej dotyczy tak zwanego czytelnictwa. Liczba przeczytanych książek będzie mała na korzyść wspomnianych audiobook'ów, czy krótkich form. Nie chcę kwestionować krytyki, ale widzę zmiany. Czy żeby zrozumieć jakąś mądrą myśl, filozofię trzeba przeczytać 500-stronicową cegłę, czy może wystarczy 50 stron. Czy to nie wina autora, że zamiast precyzyjnie i krótko wyrażać myśli płodzi setki stron. Odnośnie natomiast beletrystyki nie rozumiem dlaczego inne formy wyrazu np. powieści miałyby być gorsze od czytania. Czy możemy sobie że czytanie samo w sobie jest jakąś wartością, czy może refleksje i przemyślenia są tym co najlepsze w tradycyjnym czytelnictwo. Zatem jeśli chodzi nam o to drugie, to czy inne formy dobry przysłany artykuł, może blog, film, sztuka teatralna,lub wykład jakiegoś mądrego naukowca na youtube nie są w stanie przynieść podobnych efektów.
    Obecna technologia sprzyja raczej krótkim przekazom i to w formie audio lub wideo. Taki jest chyba kierunek.
    Dlaczego w Polsce jest inaczej niż we wspomnianych krajach. Być może ze specyficznego charakteru naszych obywateli. Bardzo aktywnych szukających miejsca dla siebie, sposobu na życie rozwój biznesu. Nie wiem.
    Cóż na koniec dodam, że rzeczywiście
    kiedyś marzyliśmy o latających pojazdach, teraz jednak zostały nam smartfony.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta tendencja jest zapewne już nieodwracalna... kolejnym krokiem nieczytania książek chyba jest ich palenie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytelnictwo w naszym kraju jest tak niskie, że jeszcze kilka pokoleń a nie będą wiedzieli jak wyglądają książki. Widze po ilości kart bibliotecznych w bibliotece, której jestem czytelnikiem, że jest gorzej niż tragicznie.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF