piątek, 9 marca 2012

W poszukiwaniu pustyni

Duch wyprowadził Jezusa na pustynię. Czterdzieści dni przebył na pustyni, kuszony przez szatana. Żył tam wśród zwierząt, aniołowie zaś Mu usługiwali”. Ten cytat z Ewangelii św. Marka wybrzmiał w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, jakby wyjęty z notki prasowej i pozostał w głowie do dziś. Nie ma tu metafor, przypowieści przemawiającej obrazowo, nic o pokusach szatana, który chce, by Jezus zamienił kamienie w chleb, by rzucił się z narożnika świątyni, a wreszcie by oddał pokłon Złemu. U św. Marka jest tylko wspomnienie kuszenia. Nie zmienia to jednak wymowy wyjścia na pustynię. Najważniejsza pozostaje konieczność wsłuchania się w siebie, bez względu na moc zewnętrznych zakłóceń. To cichy czas przygotowania do misji zbawienia ludzkości.

    Obraz samotności na pustyni musi dziś wydawać się straszliwie archaiczny, szczególnie w kulturze północno-zachodniego świata, gdzie żyje się pośród ludzi niemal całą dobę, odczuwa wirtualną obecność drugiego, ale też tę realną, w nieustannym ukierunkowaniu na rzekę informacji spływających z różnych ust. Czy gości gdzieś jeszcze słowo pustynia? Chyba tylko na prawach turystycznej atrakcji, egzotyki gorących krajów. Nie zmienia to obrazu naszej wizji: wszechobecne ziarenka piasku, kawałki kamieni, ostre kształty skał, pustka, bezmiar jednolitego krajobrazu i człowiek tam nagle staje, ale z czym? Sam na sam z ogromem natury, na tle której będzie nieuchronnie chwilowym pyłem, łatwym do zwiania z powierzchni bytu. Pozostawiony z własnymi myślami, z pobrzmiewającym echem lęków, trwogi i bezradności, trwa sam w strumieniu świadomości, którego nie sposób zakotwiczyć w czasie, bo upływa jakby obok i ponad. Dziś pustynia ewangeliczna musiałaby być dotkliwą katorgą dla obywatela świata, odliczającego w bólu czterdzieści dni.

    Może właśnie dlatego, my wierzący, tak łatwo szukamy namiastki pustyni w prostych gestach? Łatwiej, znacznie łatwiej, wyrzec się piwa na ten czas, odmówić sobie słodyczy, zrezygnować z palenia albo nie używać brzydkich słów, bo to takie bezpieczne. Przyjdzie Niedziela Zmartwychwstania i z radością można rzucić się na przedmioty pożądania. Nawet na moment nie powstanie pytanie: czego świadectwo daliśmy wątpiącym i niewierzącym? Do czego ich przekonaliśmy symbolicznym gestem? Co najwyżej do totalnego nieporozumienia w rytuale pustych gestów. Bo niby czemu służyły? Podkręceniu na moment słabnącej silnej woli poprawy? Choć i w tych podrygach nawrócenia bywa szczerość i prawdziwa chęć zmagania z pokusami. Oczywiście znajdą się i tacy, co wzmocnią gest przelewem na Caritas, przekażą procent od podatku na hospicjum, zaniosą paczkę żywnościową dla potrzebujących, albo dołożą modlitwę do wieczornego pacierza. Co takie czyny udowodnią, skoro powrócimy do punktu wyjścia? Narazimy się na śmieszność, a we własnych oczach nasycimy może na chwilę sumienie, że jakoś ten czas został odfajkowany, bo było przecież umartwienie ciała i wyrzeczenie siebie. Nawet nie przeszkadza nam własna śmieszność w tej chwilowości zewnętrznych znaków.

Można zatem pozazdrościć niewierzącym, jeśli dla nich pustynia ma znaczenie tylko geograficzne i nie straszy symbolem duchowej rozterki, ćwiczenia woli, jeżeli nie budzi refleksji o drodze do wieczności, w rozdarciu między pokusą wyboru światowego blichtru i Boskiej obietnicy szczęścia. W ich wydaniu przynajmniej postępowanie jest uczciwe i jasne. I jeśli wierzący chce myśleć o niewierzącym w kontekście pustyni, to niewykluczone, że może przyjść kontekst pustki po życiu. Bo to jest dosyć istotny paradoks. Gdy wokół coraz więcej deklarujących ateizm, a wśród nich tylu inteligentów, filozofów, myślicieli, także ludzi nieskazitelnych moralnie, którym ateizm nie przeszkadza w stałym rozwoju indywidualnym. Jeśli po śmierci nic nie ma, jeśli nawet rzeczonej pustyni nie będzie, jak znaleźć motywację do rozwoju intelektualnego? Skoro nie ma życia lepszego po zmartwychwstaniu, skoro nie będzie wieczności szczęśliwej i spełnionej w dobru, po co wzrastać i rozwijać się dla nicości? Gdy śmierć zadziała jak pstryczek gaszący światło, a z mędrca i geniusza zostaje karma robali i bakterii, po co taka różnorodność osobowości, jednostkowa niepowtarzalność i czym była nagroda w wytrwałym dochodzeniu do prawdy i mądrości? Na zdrowy chłopski rozum ateista nie ma powodów do jakiegokolwiek wysiłku poza egzystencjalnym powtarzalnym trudem, służącym zapewnieniu bytu własnego i rodziny. Czy jego mądrość może przekonać idące za nim pokolenia? Czy wiarygodna pozostaje głębia jego wartości, jeśli już w założeniu tkwi nieuchronny kres przeżyć, uczuć, doświadczeń i prawd, przeznaczonych już na starcie do unicestwienia?

    Czasem jednak dopada mnie inny paradoks, że dziś jakoś szczególnie nie potrzebujemy pustyni, nie tęsknimy do niej z zupełnie innych powodów. Wszyscy przestaliśmy zauważać, że stała się naszą codziennością. Żyjemy na pustyni cywilizacji, która skutecznie przykrywa ślady drugiego człowieka pod wydmami wyrobów powtarzalnej i zautomatyzowanej produkcji. Zasypani tonami kwarcu w komputerach, laptopach, telewizorach, atomizujemy się i coraz pewniej i szybciej schodzimy do pułapu użycia bliźniego w roli narzędzia do zaspokojenia własnych potrzeb fizycznych, towarzyskich, zawodowych, eksperymentalnych i ambicjonalnych. Nie odczuwamy nawet obecności aniołów, bo sami sobie jesteśmy aniołami egocentryzmu. Nie czujemy kuszenia szatana, bo zagłuszamy je muzyką, drwiną, dowcipem, rechotem głupawego filmiku z komórki, paplaniną, szumem informacyjnym godzinnych sensacji i narastającym nadmiarem pogardy wobec innego. A ponad tą pustynią wirujących gadżetów hula głośno wiatr doraźnych działań, dążenia ku chwilowym celom. Natłok krótkich radości i przelotnych emocji bez trudu, ale skutecznie i bezwzględnie tak samo zagłusza wierzącym i ateistom nawoływanie płynące ze słów św. Marka: Po uwięzieniu Jana przyszedł Jezus do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.

3 komentarze:

  1. Reprezentuję część społeczeństwa, która wykluczyła wiarę ze swojego życia, ale nie sądzę, żeby obecność sfery sacrum była jedyną motywacją do indywidualnego rozwoju człowieka. Niech przykładem będą grupy społeczne, które zostały wymienione przez autora – myśliciele, filozofowie, inteligenci. Oczywiście wśród nich na pewno znajdą się tacy, dla których zalążkiem poszukiwań była religia, a w miarę rozwoju i doświadczeń uznali, że zbyt mgliste jest jej przesłanie, żeby umieli w niej wytrwać, ale pomimo tego nie przestali się rozwijać.
    Podobnie jak wielu innych ludzi, których profesje dalekie są od konieczności budowania intelektu i ducha. W imię czego to czynią ? W imię tego, co rzeczywiście wierzącemu może wydać się niezrozumiałe, pozbawione logiki – w imię szeroko rozumianej doraźności, w imię potrzeby zasługiwania na miano człowieka, jakkolwiek patetycznie to brzmi. Zostaliśmy wyposażeni przez naturę w tak ogromny potencjał rozwoju osobowości, że pomimo tak niesprzyjających realiów, w jakich obecnie przyszło nam żyć, próbujemy znaleźć dla siebie choćby skrawek pustyni, będącej miejscem wyciszenia, refleksji, szukania prawdy. I religia nie musi być jedynym imperatywem do działania na tym polu. I na szczęście nie jest.
    Oczywiście nie sposób nie zgodzić się z tezami autora felietonu, które wskazują na zanikające potrzeby głębokiej refleksji, autentycznego kontaktu z drugim człowiekiem, a często brak takich możliwości pośród nieustającego szumu informacyjnego. Ale natężenie problemu w takim samym stopniu dotyka ateistów jak i wierzących, jak słusznie zauważył autor.
    Dlatego jedni i drudzy muszą trwać w nieustannym pielęgnowaniu swojego człowieczeństwa, niezależnie od przewidywań co do dalszego losu swoich przemyśleń i zdobytej wiedzy. Tym bardziej, że żadni nie posiądą wiedzy absolutnej . Niech za myśl przewodnią służą im słowa Sokratesa „Wiem, że nic nie wiem”, a duch agnostycyzmu uczy pokory wobec poznania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając Pański felieton uświadomiłam sobie jak nikłej wiary jestem kobietą...jak bardzo ułomną i jak bardzo śmieszną. Kwestia wiary jest dosyć drażliwą-bynajmniej w moim mniemaniu. Dlatego staram się unikać rozmów na ten temat. Czasem przystaję w miejscu i zastanawiam się nad życiem, nad moją religijnością. Myślę, że wszystkim przydałby się taki 40 dniowy post na pustyni, bez telefonu, internetu, używek i wszelkiego rodzaju zakłócaczy ciszy. Tylko my, nasze myśli i Bóg. Wtedy nabralibyśmy ogłady, mielibyśmy dosyć czasu na przemyślenia i może nasze serca zmiękłyby i może byłoby lepiej....Ale kto w dobie globalizacji zgodziłby się na 40 dni oderwania od codzienności?Chyba niewielki procent społeczeństwa. Przykre, ale prawdziwe. Ja sama chyba bym nie dała rady...
    Pozdrawiam serdecznie. Dobrego dnia

    OdpowiedzUsuń
  3. Ateizm jest kolejną z wielkich religii. Stąd też bierze się jego deprecjonowanie przez innych wierzących, bo to konkurencja.
    A teraz pytanie zasadnicze: która wiara jest Prawdziwa i Dlaczego?

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF