wtorek, 21 lutego 2012

Zostało po Róży

W zasadzie nic nowego nie da się już powiedzieć o „Róży” Wojciecha Smarzowskiego. Fala zachwytów minęła, uniesienia przycichły, peany uwielbienia dla twórców i odtwórców głównych ról zniknęły z mediów wraz z ostatnim rzutem recenzji i wybrzmiałymi wywiadami. Dziś coraz mniej liczna publiczność zastyga wraz z końcem filmu w kinowych salach, a za chwilę multipleksy zdejmą tytuł z afisza. Co pozostanie? 

   Wojciech Smarzowski, z filmu na film, jest coraz lepszy w swoim fachu i nie sposób temu zaprzeczyć. Wyraźnie rozwija się, staje się coraz doskonalszy i bardziej  drastyczny w epatowaniu widza bólem egzystencji. Chwała mu za to, że w czasach kulturowej popeliny ma odwagę wkładać naszą wygładzoną dłoń w ogień opowieści o cierpieniu i sile człowieka, być może z nadzieją przebudzenia z narastającego wygodnictwa, dobrobytu i lenistwa duchowego. Aż strach pomyśleć, w jaki ton uderzy w następnych filmach i jaką mocą przyszpili nas do kinowego fotela. W „Róży” metoda reżysera jest porażająca także i dlatego, że to dzieło wbrew naszym czasom i gustom estetycznym.
Bez wielkiej batalistyki, tysięcy statystów, bez rozmachu, kino pozbawione efektów specjalnych, a wręcz drastycznie oszczędne w słowach i gestach, w kolorach, w muzyce, a jednak dogłębnie przenika widza wszechstronnym ascetyzmem i pozostaje na długo nieodpędzalnym smutkiem w myślach, wrażeniach i w emocjach. Panoszy się i gości gdzieś pod czaszką odbiorcy, pozbawiając wewnętrznego spokoju na jakiś czas. Nadto dojmująco przypomina bezradność jednostki wobec losu, zagrożenia ideologicznego, jej nietrwałość i małość wobec zdehumanizowanego walca historii, któremu przeciwstawić można tylko pragnienie normalności choćby na chwilę i próbę scalania podartych emocji przez najprostsze ludzkie odruchy i resztki współczucia. 
   
    Z różnych istotnych powodów odkładałem wizytę w kinie. Jednak dziś, kilka dni po seansie, ciągle nie mogę się wyzwolić z irracjonalnego niepokoju, jaki ten obraz zasiał. A przecież nawet nie umiem nazwać powodu dla którego tak się dzieje. To coś siedzi pod skórą cierniem, jakoś uwiera i nie daje przejść do codziennych, powtarzalnych, spraw.  Niepokój ów wzmaga dodatkowo docierająca z różnych stron uwaga od ludzi wykształconych, wrażliwych i mądrych, którzy filmu jeszcze nie widzieli, a chętnie pytają: „Po co oglądać takie filmy? Po co się dołować? Mało masz swoich kłopotów? Mało los niesie trosk, zmęczenia i powodów do smutku? Do kina trzeba chodzić na rzeczy wesołe, lekkie, które pozwolą się oderwać od brudnej i szarej rzeczywistochy!”. 

Sam już nie wiem, czy bezradnym wobec dramatu czyni mnie obejrzenie „Róży”, czy może jednak podobne uwagi, na które nie znajduję przekonującej odpowiedzi? Zdaję sobie sprawę, że nie wystarczy powołać się na argument ekonomiczny: po co wydawać kasę na kino rozrywkowe, gdy w telewizji dają „Barwy szczęścia”? Ale jak odpowiedzieć poważnie, jeśli jest w tym pytaniu jakaś bolesna racja. Niby po co katować się historią przez duże H, gdy nie ogarnia się swojej teraźniejszości? Po co wracać do tematu końca II wojny światowej, skoro to rozdział zamknięty ponad sześćdziesiąt lat temu? Czemu mam się przejmować historią przesiedleń Mazurów, hekatombą ziem odzyskanych, tragedią repatriantów zza Buga? Szczególnie, że nie ogarniamy współczesnego sobie kryzysu, z bezdomnymi i bezrobotnymi w tle, z szalejącym wokół kryzysem wartości i rodziny, z narastającą ilością ludzi wyrzuconych na margines społeczny, choć na to nie zasłużyli. 
   Jakiego argumentu użyć, by przekonać szukających w kinie łatwej rozrywki? Uderzyć w patos? Że człowiek, to wcale nie brzmi dumnie? Bo przecież na ekranie same okaleczenia. Tadeusz z pustką w spojrzeniu, bo wypaliło się, gdy Niemiec gwałcił jego żonę, a potem ją zastrzelił. Róża wyjałowiona z emocji i blada w swojej nędzy, gdy Tadeusz przynosi obrączkę po jej mężu i dowiaduje się z czasem, że była wielokrotnie gwałcona przez dzikusów zza wschodniej granicy, a teraz nawet Mazurzy się od niej odwrócili. A może podnieść wątek silnego pragnienia miłości i próby zbliżenia Tadeusza i Róży? W bezradności swojej usiłują być, trwać przy sobie i ze sobą. Za wszelką cenę próbują odbudować cień właściwej relacji, przynależnej dwojgu ludziom, którzy wspierając się postanowili połatać los, którego nie kształtowali własnym wyborem. Pokazać, że człowiek wiele może znieść, by odrodzić się na nowo, choć najeźdźcy nie odpuszczają, a władza ludowa chętnie czesze kołki na głowie każdego cywila? Ponadto i twórcy filmu nie odpuszczają w podkręcaniu dramatu, skoro śmierć Róży kończy próbę klecenia związku, a Tadeusz wpada w łapy bezpieki i musi odpokutować akowską przeszłość. Zatem zrozumienia dla dołowania widza w tym wydaniu nie da się obronić? Nawet powołując się na fakt, że te malownicze Mazury, które pretendują do miana polskiego cudu natury, to ziemia nasiąknięta krwią tych, którzy nie będąc Polakami chcieli żyć normalnie, na swoim? Malowniczy ląd, po którym obija się echo krzyków katowanych i prześladowanych ludzi, ma nie tylko urok zielonej krainy ciszy i oddalenia. Tego nie chcą czy nie mogą przyjąć fani kina rozrywkowego? Nie chcą słyszeć, że ludzką powinnością jest sięgać po prawdę, odsłaniać kurtynę z widoczkiem malowniczych łąk, lasów i jezior, by zobaczyć coś więcej? A widząc choćby uszanować inność w jej prawdzie?

Każda selekcja negatywna w doborze argumentów kierowanych do widza pragnącego rozrywki może ostatecznie zejść do ostatniego, optymistycznego: patrząc na takie obrazy możemy być wdzięczni realiom, w jakich przyszło nam dziś żyć. Człowiek raz na jakiś czas powinien skoczyć w dół, żeby docenić co ma. Czy to wystarczy? Szczerze wątpię, ale mam nadzieję ten film pozwala także zrozumieć, że cywilizacja i jej rozwój nigdy nie uchroni nas przed Hunem mieszkającym w atawistycznym wnętrzu człowieka. Chciałoby się powiedzieć, że nasze człowieczeństwo, w pewnym jego aspekcie, nigdy nie ewoluuje i nie wychodzi z pieczary nawet pod wpływem tysięcy lat kultury. Wystarczy masowa marna ideologia, polityka krzykliwego lub zwyczajnie wpływowego przygłupa nawołującego do wojny, by ucywilizowanych z pozoru ludzi spuścić ze smyczy, a rozpędzą się gwałcąc i kąsając. Będą węszyć w poszukiwaniu nowych innych i obcych, skutecznie przerobieni w troglodytów żądnych krwi, wycia i mordu. Nie wiem, czy to przekonuje rozrywkowych odbiorców, ale dla budzenia od nowa pokory wobec niewyuczalnego człowieczeństwa, czasem warto dołować się sztuką w ogóle, a już na pewno zawsze warto zaryzykować wobec kina, jakie proponuje Wojciech Smarzowski.

3 komentarze:

  1. jesteś niesamowity(a)! Tak ładnie ujęte w słowach, dogłębnie przeżyte dzieje filmu... Chłopie (dziewczyno)! Zostanierz pisarzem, jeśli nim już nie jesteś. ;)
    Wiwka13

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny tekst-,zgadzam się w 100%. Dzięki za nowe argumenty dla tych, którzy wolą ładnie, miło i kolorowo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bez wątpienia Wojciech Smarzowski rozwija się w swojej filmowej twórczości i wspina na szczyty tak samo formy jak i coraz dojrzalszych treści. W „Róży” pokazuje widzowi tragiczną prawdę historyczną i okrucieństwo natury człowieka. A robi to w sposób bezlitosny. Opowiada historię dwojga bohaterów, boleśnie doświadczonych przez los, którzy próbują przetrwać, nie wyrzekając się przedwojennych ideałów. Na widza nie spływa w tym filmie oczyszczenie w postaci finału, który nagradza starania i niezłomność Róży i Tadeusza. Każda próba zbliżenia bohaterów i osadzenia w normalności zostaje brutalnie przerwana prozą życia, która w realiach powojennych Mazur nie może dawać nadziei.
    Najnowszy film Smarzowskiego jest doskonałym sprawdzianem dla wrażliwości widza, jego oczekiwań zarówno wobec sztuki, jak i prawdy historycznej. I mam nadzieję, że Ci, którzy zdecydowali lub zdecydują się na wizytę w kinie, zaliczą ten test pomyślnie. Dręczy mnie jednak myśl, którą między wierszami o filmie, poruszył autor bloga. Skąd taki opór pozostałych widzów przed mądrym i autentycznym kinem ?
    Dlaczego stało się ono synonimem rozrywki z popcornem w tle. Dlaczego narzekamy na zanikającą rolę misyjności telewizji, która zalewa nas tanią rozrywką, a jednocześnie dokonujemy podobnych wyborów w kinie ? Odpowiedz pozostawię tym, którzy tak czynią.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF