Zaczęło się gdzieś w połowie września. Emerytka ustawiła rozchwiany stolik przy siatce oddzielającej ogródek od chodnika. Na stoliku umieściła bukiety ostatnich kwiatów lata i wczesnej jesieni. Marcinki, astry, pojedyncze róże i michałki czekały na litość przechodnia, wbite w ucięte plastikowe butelki i stare słoiki. M. codziennie chciał docenić inicjatywę kobiety, która znalazła sposób, żeby dorobić grosik do zusowskiego ochłapu i przynajmniej nie żebrze. Sprzedaje efekt własnej pasji i cierpliwości, a że bez podatku? Za każdym razem, gdy M. chciał wynagrodzić jej trud i pomysłowość, kupić żonie choćby bukiet marcinków, ostatecznie spuszczał sobie jakiś szlaban przed nogi. Raz wykręcał się deszczem, to znów pośpiechem, koniecznością zrobienia zakupów w osiedlowym sklepie albo brakiem drobnych. Po co się tłumaczył i przed kim? Sam przed sobą? Nikt nie nakazywał mu romantycznych wzlotów, nie było świadków wewnętrznej pokusy, a jednak ciężarek męskości boleśnie i nieustannie napinał łańcuch oporu, a parawan maczo skutecznie oddzielał go od amatorskich bukietów.
To jednak dosyć żałosny widok, gdy facet w kurtce z demobilu, z wojskowym plecakiem i w ciężkich butach grzeje z bukietem ogródkowych kwiatów, tłumaczył sobie M. Nawet jeśli jutro włoży lżejszą kurtkę i spodnie na kant, choćby pod pretekstem spotkania z klientem, kwiaty w dłoni zrobią z niego gościa w szpitalnym korytarzu, wazeliniarza idącego na spotkanie z panią prezes spółdzielni, jakiegoś uładzonego cieniasa z portalu randkowego, geja, a w najlepszym razie pantoflarza i jak nic wywołają uśmiech politowania w twarzach mijanych facetów. Całkiem prawdopodobne, że narazi się na uśmiech pobłażliwości w oczach mijanych kobiet. A jeśli zobaczą znajomi? Co z tego, że ma żonę anioła? Zaraz przeczyta w ich twarzach to podejrzliwe i ironiczne: „ale przeskrobał, teraz będzie dygał na zgięte kolanko. Pewnie się puścił albo ma kogoś na boku! Ale gość bez jaj jest, że szok. Leci z badylkiem, zamiast wypiąć klatę i do przodu. Ten to dopiero zapomniał o starej mądrości: wszystkich babek nie przelecisz, ale trzeba próbować”.
M. nawet mógłby to znieść, przecież ma wymarzoną żonę, jak nikt zasługuje na niespodziewane kwiaty bez okazji. Tylko palant nie przynosi kwiatów dobrej żonie albo przynosi je z okazji imienin, urodzin i pokomuszego dnia kobiet. Ale czy ona to doceni? Przecież zupełnie nie ceni go za mycie okien, za gotowanie i odkurzanie, przestała dostrzegać czyste naczynia po obiedzie i zapomniała dawno, że jeśli M. pracuje po godzinach, gary czekają niemyte, choć na ich widok chce mu się wyć z bezradności. Skoro o tym zapomniała i wpisała czynności w stałą kolumnę standardu ich małżeństwa, więc najdalej po trzecim bukiecie najpiękniejsze kwiaty przestaną robić wrażenie. Zaraz potem nie zobaczy romantycznego gestu nawet w kolorowych bukietach liści, które czasem przynosi jej ze spaceru, korzystając z towarzystwa dziecka, maskującego rzeczywiste ojcowskie intencje.
Po co zresztą przynosić kwiaty? Zawsze jej powtarza, że najpiękniejsze są na zdjęciach i w ogrodzie, obramowane miejscem, w którym przyszły na świat. Ścięte tracą na ważności, a mężczyźni muszą być praktyczni. Czemu kobiety nie potrafią zrozumieć, że kawał łodygi z liściem i pączkiem jest chwilowy? I cóż to za gest, który w dwa dni, trzy, najdalej w pięć, przejdzie w totalne zapomnienie i pozostanie ohydnym smrodem wody z wazonu? Że romantycznie rozciągnie woń nadgniłego trupa? Jaką one mają z tego przyjemność? Że o niej pamięta? Więcej kosztuje go pamięć w codziennym porannym parzeniu kawy. Jeszcze więcej kosztuje cierpliwe oczekiwanie w przymierzalni, gdy jedyną rekompensatą traconego życia są uchylone zasłony podczas przymiarek innych pań. Więcej zaangażowania pakuje w podawanie śniadania do łóżka w sobotę, jeszcze więcej zabierając ją na obiad w tygodniu, choć mógłby pójść z nową księgową, a może z koleżanką z roku, z którą odnaleźli się po latach na fejsie. Czasem wolałby zabrać tę nową, uroczą, z działu windykacji, choć pewnie przy bliższym poznaniu okaże się pusta jak wyborcza obietnica. Przecież zawsze myśli o żonie, ale nie! Jej ciągle mało! Za każdym razem potrafi powiedzieć przy gościach, że mąż nigdy nie przynosi kwiatów, bo nie wiadomo, czego bardziej nie znosi: rozstawianych wazonów czy pustych gestów?
Te wszystkie baby w radiowej Trójce są jakieś inne, skoro od rana trują, jaką to radość daje im bukiet. Choć pewnie ani nie pachnie, ani nie cieszy dłużej niż chwilę po wejściu do przedpokoju. Ale na antenie nie wypada inaczej chrzanić. Gadają, utyskują, jęczą, bo nigdy ich nie dostają. M. przynosi przecież kwiaty bez okazji, oczywiście, że przynosi, ale wiosną. Wtedy wszyscy noszą żonkile, tulipany i gałązki brzozy, łatwiej wtopić się w tłum i nie stracić nic z mężczyzny. Ale jesienią? To podejrzane, zwłaszcza, że żona nie wytrzyma i pochwali się koleżankom. One już jej na pewno podsuną myśl, że chłop ma coś na sumieniu. A jeśli żona straci zaufanie?
Na szczęście M. wszedł już na schody, dylemat uleciał z bukietem zapachów, innym na każdym półpiętrze. Tu bigosik, tam kurczak pieczony, tu ciasto, tam ryba, tyle przyjemnych woni, że można zapomnieć o chwilowej pokusie targania żonie kwiatów bez okazji. Dobrze, że droga do domu dobiegła końca, bo już mocno się utrudził rozmyślaniem o chwilowej przyjemności, którą mógłby przecież sprawić, ale po co? Szczególnie, gdy taka ulotna i niewarta nawet dłuższego zaprzątania głowy.
Otworzył drzwi z uśmiechem, ale żona nie uwiesiła się na szyi. Spojrzała uważnie, obeszła M. dookoła i z odezwała się z pretensją: no właśnie, że też ty, tak wyjątkowy mąż, poukładany, mądry i dobry, nie pomyślisz nigdy, żeby dać ukochanej żonie jesienne kwiatki, tak bez okazji… a cały czas mówią o tym w Trójce. Korona z głowy by ci nie spadła, gdybyś raz posłuchał, że to takie ważne dla kobiety.
Zastanawiam się czy bardziej dopiekłeś tekstem mężczyznom mającym podobne dylematy czy kobietom oczekującym takich gestów przy jednoczesnej dla nich publicznej dezaprobacie.
OdpowiedzUsuńmały bukiet kwiatow jesiennych i tyle na ten temat refleksji ciekawe
OdpowiedzUsuńO matulu, ale siara... Cienko, mdło i dupowato!
OdpowiedzUsuńhttp://typnegatyvny.blog.pl/
Ach, wy biedni mężczyźni, macie z nami ciężko :P
OdpowiedzUsuńW tym co piszesz wynika, że i tak już dałeś się udomowić, gorzej już nie będzie, więc ten bukiet w dłoni nic by Ci nie zrobił. Ale może lepiej zmień żonę?
OdpowiedzUsuń