wtorek, 13 kwietnia 2010

Smutek wybiegający

Dwa dni po tragedii, gdy ciągle jeszcze nie zidentyfikowano wszystkich ciał pasażerów prezydenckiego samolotu, pozostajemy ciągle w smutku, w zadumie, bezradni w ocenie zdarzeń i zastraszeni nieuchronnością losu. Od soboty polski pejzaż oblekł się w żałobę. Telewizja, witryny internetowe, prasa, wszystko w czerni. Pośród obrazów wyłaniają się pojedyncze twarze, zarówno tych, co zginęli, ich najbliższych, ale też załzawione i smutne twarze Polaków pochylających się nad kwiatami, nad zniczami, pogrążone w niemocy oblicza ludzi zatrzymanych na ulicy. W telewizji i radiu pojawiają się też głosy komentatorów świeckich i duchownych. Wszystko to piękne, wzniosłe i na miejscu.

    Ponad smutkiem i rzeczywistą tragedią, unosi się duch braterstwa, jedności Polaków, duch wspólnoty pozostającej w żalu. Jednak już teraz, ponad czerń żałoby, wyrasta powoli przesyt. Nadmiar wypowiadanych słów, wylewnych wspomnień, rozpaczy medialnie przeżywanych, zaczyna przeszkadzać. Szacunek i pamięć o zmarłych domaga się coraz mocniej zadumy, ciszy, milczenia, bo nie potrzebuje potoku gładkich zdań i ciągłej sprawozdawczości. Nawet rozpacz, zalewana morzem fraz i obrazów, traci swoją moc, staje się szumem medialnym. Przegadany smutek przestaje być rzeczywisty i prawdopodobny, gdy trywializuje go nadmiar powielanych opinii i komentarzy. Niektóre media w porę to zrozumiały. Choćby radiowa „Trójka”, która poza serwisami informacyjnymi zaproponowała muzykę poważną.


    Gdy słucha się tej muzyki, gdy człowiek pozostanie sam na sam z kotłującymi się emocjami, przychodzą refleksje raczej stoickie. Wyłaniają się myśli, które może są zbyt wczesne, a może po prostu są na czasie, bo podsuwa je pamięć dotychczasowych polskich doświadczeń. W pierwszej kolejności przybywa refleksja, że trzeba wielkiej narodowej traumy, żeby czas zwolnił, żeby się okazało, że można zatrzymać na dłużej powszednią naszą galopadę w nieznanym kierunku. Nagle okazuje się, że można żyć bez reklam, bez seriali, bez kłótni gadających głów na ekranie, że mogą zamilknąć publicyści, na co dzień bijący pianę według jedynie słusznej linii reprezentowanych mediów. Jakoś łatwiej nam ze sobą rozmawiać i mniej przysłaniają przyziemne powinności i obowiązki.


    Inna myśl płynie ze smutnej przekory i podpowiada rzecz może nawet bulwersującą w tym kontekście, ale jakoś prawdziwą. A skoro i taka myśl się dobija, trzeba dać jej szansę zaistnienia. Podpowiada ona, że co tydzień podobna liczba wartościowych Polaków, a może nawet dużo większa, ginie w wypadkach na drogach kraju albo umiera z powodu niewydolnego systemu opieki zdrowotnej, dlaczego wówczas media nie nawołują do zbiorowej żałoby? Bo nie każdy człowiek jest głową państwa? Bo ci ludzie odchodzą pojedynczo, nawet jeśli stanowią elitę społeczeństwa? Bo tym razem szło o medialne postaci? Bo ze świecznika? Bo codzienna śmierć nie ma powiązania ze służbą krajowi? Przed Bogiem, na nasze szczęście, w obliczu Bożej miłości, każdy człowiek wart jest tyle samo, choć nie zawsze nagłemu odchodzeniu potrzeba towarzystwa masowo rozbuchanych emocji.


    Takie myśli dziś wydadzą się wielu niemal bluźniercze, bo jeszcze tkwimy w zbiorowej żałobnej histerii, rozkręconej do maksymalnych obrotów, ale co z niej wyłoni najbliższa przyszłość, ta pozbawiona uniesień? Obawiam się, że nie trzeba być wielkim prorokiem, żeby to przewidzieć. Znamy to wszyscy doskonale i wiemy, że po histerii przychodzi proza życia, która gasi rozpalone głowy i serca. Prawdopodobnie jeszcze raz pokaże, że nie ma wystarczającej traumy narodowej, zdolnej zmienić naszą mentalność. Gdy brzmi żałobne larum, wszyscy jesteśmy pojednani. Jak na komendę wspólnie grzejemy się w smutnym płomieniu patriotycznego znicza. Jesteśmy miłujący i współczujący, rozprawiający o cierpieniu, elicie, o Katyniu, który jeszcze raz obrócił się przeciw narodowi polskiemu. 



Gdy jednak opadnie żałobny pył, najdalej za tydzień, za dwa, co wówczas? Czy politycy ochoczo nie skoczą sobie do gardeł i nie będą sobie od nowa ubliżać? Czy przestaną kopać dołki pod sobą, wyszukiwać haki, śledzić, powoływać komisje do spraw? Czy nie zaczną z radością przesuwać się z rezerwowych miejsc na listach wyborczych, by trafić na zwolnione stołki? Czy nie zakrzykną ochoczo: „umarł król, niech żyje król!”? Czy na ulice naszych miast i do wielu domów nie powróci zawiść, zazdrość, radość przypinania łatek, sąsiedzka niechęć i rodzinna agresja? Myśli, które w ten sposób niepokoją, mogą i raczej muszą impregnować dziś skutecznie na uleganie ulicznej i medialnej teatralizacji zachowań. Jeśli dziś może być smutno sercu, to pewnie i z tej przyczyny, że nawet tak wielkie dramaty są zbyt słabe, żeby skutecznie odmienić "polactwo". W obliczu sobotniej tragedii stawiamy mnóstwo pytań, dajemy ujście potokowi najróżniejszych stanów, obaw i lęków zbiorowych. Tylko patrzeć, jak za chwilę społeczeństwo podzieli się na grupy wsparcia i obozy jedynie słusznej interpretacji zaistniałych faktów. Jedni będą układać teorie spiskowe, mające za punkt wyjścia działanie sił trzecich, które w ramach świadomej niechęci do narodu polskiego, strąciły prezydencki samolot. Inni będą snuć wizje spisku o zabarwieniu metafizycznym, o Katyniu jako miejscu przeklętym dla Polski i szybko zapomną o ilości polskich samolotów, które w ostatnich latach bezpiecznie tam wylądowały. 

    Wierzę jednak, bo chcę wierzyć, że w znaczącej większości znajdą się Polacy, którym miła będzie teoria, że potrzebujemy takich dramatów, żeby się przebudzić. Wierzę, że znajdą się i tacy, którzy przyjmą to tragiczne zdarzenie, jako gest Opatrzności, wzywającej nas do wielkiego narodowego katharsis. Ostatnią taką szansę Opatrzność dała nam pięć lat temu, gdy odchodził Jan Paweł II. Na jak długo zmieniliśmy nasze postawy wobec siebie i kraju? Oceńmy to dziś w swoim sumieniu. Teraz, w dzień poprzedzający niedzielę Bożego Miłosierdzia, być może otrzymaliśmy nowe wezwanie do zastanowienia się nad sobą, do zmiany sposobu patrzenia na rzeczywistość, na dany nam czas. Widocznie potrzebujemy coraz silniejszych bodźców do opamiętania, żeby stać się wreszcie nieobojętnym i odpowiedzialnym społeczeństwem, świadomym, że nikt za nas nie zbuduje lepszego państwa, jeśli nie zaczniemy od siebie, od własnego, najbliższego, podwórka. Obyśmy tym razem szczerze umieli i chcieli zatrzymać się na dłużej w postawie pojednania i poczucia wspólnoty, żeby wyjść lepszymi z trudnej sytuacji, dzieląc się w tym czasie nieco wytartym wersem ks. Twardowskiego: „spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”.

3 komentarze:

  1. niegodnyś człowieku pisania takiego tekstu jak sam trzymasz kamień w ręku, sam Jazus tego nie uczynił...

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeciwnie, godnyś człowieku i zgadzam się w zupełności z punktem widzenia Pana Jacka. Uważam, że w sposób subtelny i delikatny zostały w tym tekście zasygnalizowane zjawiska charakterystyczne dla paradygmatu romantycznego, który jak widać ma się dobrze i potrafi jeszcze cudownie działać na nas jako społeczeństwo. Jestem sceptyczny w przedmiocie ewentualnych nawróceń, zawróceń, zjednoczeń, pojednań. W chwili obecnej zwyczajnie, polityka została uśpiona pokaźną dawką leków uspokajających i szokiem pourazowym tych, którzy w dzieleniu Polaków osiągnęli już mistrzostwo. Zresztą (mówię to jako praktykujący katolik)zdania, opinie jakie padały już z ambony oraz wypowiedź o "wrogach" autorstwa Tadeusza Rydzyka wskazuje na to, że nie wszyscy tak bezkrytycznie podchodzą to kwestii zgody narodowej. Swoją drogą to szczególna sytuacja że szeregowy zakonnik w katolickim kraju, w Kościele hierarchicznym poucza naród i biskupów. Panie Jacku dobry tekst.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszechobecne media, które od czterech dni pokazują tłumy ludzi przed trumnami tragicznie zmarłych w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, w moim odczuciu póbują wzbudzac silne emocje, których nie wszyscy rozumiemy i jednocześnie zagłuszyc w nas refleksje na temat śmierci i prawdziwej żałoby. Po raz kolejny jesteśmy poddawani manipulacji a politycy już się niecierpliwią aby znów dopśc sobie do gardeł. Ja co do tego faktu nie mam złudzeń. Pierwszą kością niezgody będzie daleko idąca decyzja, podjęta pochopnie o pochówku prezydenta i jego żony na Wawelu. A póżniej zacznie się zażarta kampania wyborcza jak na polityków polskich przystało.Oby historia ponownie nie zatoczyła koła.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF