piątek, 22 lipca 2011

Urlopowicz

Pamiętałem o przestrodze, pamiętam o niej zawsze, ilekroć widzę leniwie wyciągniętą dłoń autostopowicza. Raz, że duże ryzyko wypadku i trzeba dźwigać brzemię odpowiedzialności za przypadkową ofiarę, dwa, że coraz więcej popaprańców błąka się po świecie i za dobre serce można zapłacić skopaną dupą, że o utracie auta nie wspomnę. Właśnie minąłem czterech harcerzy, dla których nie było miejsca w zapakowanym vanie i dresiarza, który bardziej stał na jezdni niż na poboczu i nogawką w paski zmuszał wszystkie auta do zwalniania. Minąłem jeszcze narwańca z plecakiem, który wymachiwał wszystkimi kończynami, bo jednocześnie zatrzymywał i biegł. Ale tego gościa było mi autentycznie żal, gdy tylko go zobaczyłem. Głowę niósł wbitą w ramiona na tyle, że z daleka widziałem czerwoną czapkę i chude barki. Na dźwięk zbliżającego się pojazdu, jakby od niechcenia, machał rachitycznym ramieniem i specjalnie nie odwracał głowy w kierunku jadącego. W kolorowych bermudach, sandałach na czarnych skarpetach i z plastikowym baniakiem w dłoni, na pewno podążał ku najbliższej stacji benzynowej. Była około pięciu kilometrów stąd, wiele zatem nie ryzykowałem. Ledwie trzasnął drzwiami, a już miałem wrażenie, że przejechaliśmy pół dnia, od razu gadał jak najęty:

… wiedziałem… te gnoje w wypasionych furach, oni to nie, nie było szans, żeby który przystanął. Myślą, że nad morze z nimi pojadę?! Chyba na plażę nie walę z tym baniakiem, nie? Wiadomo, każdemu może się zdarzyć, nie spojrzy na poziom paliwa i klops. W porę nie spojrzy, a jak spojrzy, to co? Czasem za późno, i może się gapić jak sroka w gnat, panie, a potem zapylać do najbliższego dystrybutora. Żaden kutas pod blachą nie pomyśli, że jemu też się przydarzy pewnego słonecznego dnia, w środku wakacji, w obcej stronie, a inny kutas mu nie stanie! Polak pod karoserią, to panie jest od razu książę Pogarda, królewicz Wał a reszta za maską to dla niego nawóz historii! Na te pare kilometrów nie poda pomocnej dłoni, bo mu korona zleci. A pan wie, ilu z nich jeszcze starą w bok szturchnie z uśmiechem, że palant jakiś do stacji dyma?! Niech dyma, rekreacje ma, w piętę odarty! Dobrze durniowi jak nie myślał! Co za naród, panie!

    Albo te Kaszuby, panie! Ja starej od pół roku mówię, żeby sobie z głowy je wybiła, że tu tylko sosna i brunatne jeziora zarośnięte, ale jej się zachciało, to niech teraz płaci, panie! Za wszystko jej tu policzą, w tym ośrodku! Oddzielnie za prysznic, za ścieki, panie, za domek, za żarcie, jakbym codziennie te śniadania z Mariota brał jakiego albo innego Brystola! Policzą nawet za powietrze, co je wdychamy i zbezcześcimy prukaniem po ichnich kartoflach półsurowych. Siedziałaby u nas pod blokiem i w taką pizdowatą pogodę to samo by miała, a do tego spa i innego sra mogłaby codziennie chodzić i jeszcze z półlitrem wracać i nie przejadłaby tego, co w tem zasranem lasku sosnowym, mówię panu! Za kajak na godzinę płać dodatkowo jak na spływie cena, za rower wodny płać jakby z górskim w komplecie były! Jak jeszcze ze trzy dni zesumuję, to wyjdzie, że byłem w Grecji na wczasach i jeszcze do Maroka z lastminutem pojechałem! A w czym siedzę? W sklejce i dykcie pod blacho, panie, a płacę jak za olinkluziw jaki! Tu już też nauczyli się robić te fałszywe foldery! Wejdź pan w internet, to zobaczysz pan Zachód z katalogu podróży, żeby nie te sosny i nie te pokrzywy na zdjęciu, myślałbym, że Majorka jakaś.

    A przyjeżdżasz i co masz? Buda tylko nowo blacho pokryta, a w środku stęchlizna trzyma od Gierka, kable po ścianach puszczone, woda się leje ze spłuczki na okrągło, domek w domek, że każdy przypiard po kolacji usłyszysz! Uciekasz pan z wielkiego miasta, żeby na tym łonie wyciszyć się i co? Bal dziecioroba, panie na okrągło! Na początku myślałem, że koty marcują, ale w lipcu? Gdzie tam, panie! Tu trójka dzieciorów po lewej ryja drze od szóstej. Tam czwórka, a najmłodsze kolki sparły od piątej rano, a ja za to w tysiące na straty idę! Mówią, że upadek, zapaść demograficzna, to teraz poczułem na własnych uszach jak telewizja kłamie! Dałem się nabrać, panie, jak nic. Na żonine ujadanie, że wszystkie jeżdżą a my nie, na zachwalanie sąsiadki, że takie tu powietrze, a teraz jeszcze paliwa zabrakło. No wściekły jestem jak nietoperz w solarium! Dobrze, że na pana trafiło, czułem, że w takim pokracznym samochodzie, to dobry człowiek musi być, nie ma inaczej.

    Zobacz pan i jeszcze jakie to pazerne! Nie dość, że w tym ośrodku zedrą z człowieka koszulinę, za każde gówno płać osobno, to jeszcze telewizor do domku wstawią i katuj się w deszcz, jak ta dziwka w ulewie! Wyjścia nie ma, każdy ruch z domu – płać. Zostajesz? Gap się sto razy w te odgrzane kabarety, powtórki z powtórek seriali, w te pipy umundurowane na ślubach książęcych, w tych pokraków, co ryja drą, żeby gwiazdami jednej nocy zostać. Koszmar panie tego lata mam i tyle! W sobotnie nadgodziny w warsztacie takiego wkurwa nie mam jak tu! Nawet jak pójdę wieczorem w ciszę, na pomost, to w kółko ryja darcie, bo zawsze jakieś małolaty koniec obozu mają i japę piłują przy spalonej podwawelskiej albo dwie pindy obok jakieś z piwem przysiądą ujadać na chłopa będą, albo chłopy z wędką ujadają na mętną wodę i kurs franka i deszcz i drogie czereśnie, to gdzie się schronić przed takim wypoczynkiem?! No sam pan powiedz! Milczysz pan? Co innego zostaje jak współczuciem ogarnąć.

    Chciałem uciec, na trochę, do miasta, to mi paliwa zabrakło! Powiedziałem starej, że jadę kurki kupić na kolację… a ona do mnie: przecież w tym domku kuchenki nie ma! A kto ten ośrodek wybrał się pytam! No to chyba marynowane jej kupię, w mojej szczerej złości zaoctowane!


Albo patrz pan te tirówki, one tu codziennie stoją, patrz pan, jakie wybrakowane na tych Kaszubach! Kurna ich w mordę fiutem, w kozaczkach sterczą! W skórze! A tu parówa w powietrzu, jakby ze trzydzieści bez słońca było! I weź pan se taką rozkosz do kabiny spod tego ichniego cinkiecienko! Teraz se pan wyobraź, że ona te kozaczki zdejmie, to jak pan zaciągniesz na ostro z takiej cholewy i z pończochy, to seksu odechce się do samiutkiego Bożego Narodzenia, panie! Jaki kraj, takie dziwki, panie! Tandeta i smród i drożyzna, wszystko w jednym, w letniej promocji. No chyba, że one tu podstawione między te kurki przez Rydzyka, to inna jest sprawa. Zwracam honor, panie, te dwie w skórach i kozakach to na pewno moralność w narodzie obronią, bo ja nie wiem, jakiego ciśnienia trzeba, żeby się do nich skusić, żeby zaciągnąć spod tej pachy w skórze poconej, panie!

    Dobra, pan mnie tu wyrzuci, stację widać, a na wszelki wypadek kupię starej choć trochę jagód, nie? Jak nie ma grzybków gdzie smażyć, to chociaż jagódek niech poje, a jak będę wracał, to przemyślę jeszcze… może od tych w kozakach parę grzybków dla niej załapię, żeby jej się odechciało na zawsze i Kaszub i urlopów, panie! Dzięki za podwiezienie i nie zabieraj pan lepiej na stopa, bo o świra nie trudno w takich czasach.

piątek, 8 lipca 2011

Ostrożna pani

    Nawet nie próbował patrzeć w jej stronę. Mogła zobaczyć cień radości w oczach. Od miesiąca liczył godziny i dni, jakie dzieliły go od wymarzonej chwili, nie wolno było tego psuć, gdy nadszedł oczekiwany moment. Nie wolno drażnić mamusi pogodnym spojrzeniem. Lepiej nie zagajać żadnej rozmowy i trzymać się ściśle wyznaczonego planu dnia.

Marcin nie gościł dotąd w ich letnim domku, bo szwagierka nigdy go nie zapraszała. Widocznie miała za złe, że udało im się małżeństwo. Nie znał dokładnie drogi, dlatego nawet w nawigacji, na wszelki wypadek, ustawił miły kobiecy głos, byle nie prowokować teściowej, która właśnie narzekała z tyłu auta na niewielką przestrzeń ich kombi.

    Bo to się w głowie nie mieści. Kilka drobiazgów i już problem! Jak mogła bezpiecznie ustawić trzy blachy ciasta, dwie z pieczenią i pasztetem, trzy niewielkie koszyczki owoców, parę wytłoczek z jajami, butelki z napojami, torby z dodatkowymi ciuchami wnuków i jej własnymi? Gdzie miała wcisnąć reklamówkę butów, garnki z gulaszem, żeberkami, gołąbkami i bigosem? W końcu jechała na pięć dni, nie zamierzała trzymać córki i wnuków o suchym pysku, los i tak nie miał dla nich litości. Kto miał się zatroszczyć, jeśli nie matka i babcia? W świecie, w którym drugi zięć zawiódł, nic już jej nie zaskoczy.

    Piotr był przecież perełką wśród jej najbliższych sąsiadów. Znała go od najmłodszych lat. Zawsze taki dzielny, działał w harcerstwie, uśmiechnięty, rozmowny, chętny do pomocy i współczujący, a przy tym miły, dowcipny i nagle zwariował. Wyjechał do Irlandii. Jasne, tłumaczył to lepszą pracą za lepsze pieniądze, jak oni wszyscy. Teraz na pewno zapomniał o żonie i dzieciach i jakaś baba cieszy się dobrym chłopem, który tylko z wierzchu jest dobry, a wewnątrz kryje kanalię jak oni wszyscy. Ale przyjdzie jeszcze koza do woza, i to z błaganiem w tych czarnych, cielęcych gałach, będzie jęczeć o wybaczenie. Helena ma nadzieję, że Iwonka pogoni go w diabły. Trochę się boi, że za dobrze ją wychowała, córka ma za miękkie serce. Bidulka pewnie wybaczy, za bardzo kocha gnoja. Dupa z niej wołowa, ale cierpliwa, kochana, mądra żona. Wie, że nikt jej z dzieciakami już nie weźmie. Jak on mógł to zrobić?! Drań w ciele aniołka! Świat ostatecznie zwariował i nic go nie obroni.

I jeszcze szmat drogi do pokonania teraz, w dodatku z takim ponurakiem. Ale może lepiej, żeby ten zięć w ogóle się nie odzywał. Siedzi tylko w swoich doktoratach, smaruje głupoty o niepotrzebnych malarzach i niech tam zostanie. Co taki ma mądrego do powiedzenia? Co on wie o życiu?! Nawet parówek nie umie zrobić na gorąco, tylko patrzy jak ten zbity pies i czeka, aż starszą kobietę na litość weźmie. Gdzie ta Jolka miała oczy? Czym ją uwiódł? Czytaniem książek na głos? W dodatku zżarł wczoraj pół blachy pasztetu dla wnuków i Helena musiała już mu zostawić, wstyd było wieźć. Zbałamucił Jolkę, bo pięknie gadał, myślała, że uduchowiony taki, a on tylko odjechany. Cały jego świat, to akwarele, oleje, farby, grunty, ramy, epoki. Pedalstwo malarzy mu bliższe jak kartofle i chleb. Czy on w ogóle wyrósł z podstawówki? Z krótkich majtek? Gdzie postawisz, tam stoi jak przygłup i gapi się jak cielę w malowane koryto, skąd się tacy biorą? Gdzie ich matki były, jak trzeba było wychować na pożytek rodzinie i żonie?

    Nawet nie przyszło jej do głowy zagajać rozmowy, po co się denerwować, gdy jej bezradność co noc ma ochotę wyć do księżyca. O czym miała mówić? W życiu nie oglądał Klanu, Barw szczęścia nie widział, co on wie o życiu? Nawet telewizora sam nie włączy i tylko złośliwie umie wyłączyć jak teściowa na moment znika w kuchni. O pogodzie z nim gadać? Nie wiedziała, czego nie znosi bardziej: jego wiecznego milczenia czy tego, że sama nie ma pojęcia, co w nim siedzi, a teraz przeczuwała najgorsze, że nazwie ją matką.

I ten samochód przed nimi. Każdy normalny facet dodałby gazu, wyprzedził i nie ciągnął się jak smark z nosa. Ale nie Marcin, temu zawsze wszystko jedno! Będzie się wlókł wisząc na zderzaku i już pewnie rozmyśla o tych wangogach i innych manetach z monetami. Pewnie nie widzi, że baranowi z przodu brak ikry. Jak ma widzieć, gdy prowadzi ślepy kulawego? Sam zachowuje się jak ostatni eunuch! Co miesiąc strzyże ten przerzedzony łeb razem z jajami chyba, jeśli kiedykolwiek je miał. Jest taki sam jak ta ciota w dziesięcioletniej skodzinie przed nimi. Za grosz szacunku do siebie, łyżki testosteronu, żadnej dumy, żadnych przejawów męskości! Będą tak przedłużać w nieskończoność turlanie flaków z olejem, a tam wnuki czekają! Ale jaki facet myśli o dzieciach, o innych w ogóle? Którego stać na troskę?

    Musiała jakoś mu to zasugerować: „i zamierzasz ciągnąć się za nim do osranego końca? Jego albo naszego?! Nie widzisz, że to jakaś zgniła menda? Krew nas tu zaleje!”. Marcin uśmiechnął się pod nosem, bo bliższa mu była rozkosz widoku pól i łąk niż gnanie z teściową, której i tak nie zadowoli. Spróbował odpowiedzieć żartem na zaczepkę: „może teściową wiezie i taki zatroskany”. Pożałował natychmiast, gdy na szyi poczuł lodowate igły wzroku mamusi. I jeśli nie strzyknęła jadem, to tylko dlatego, że klej trzymał protezy mocniej niż gwarantowała przeczytana ulotka. Ale Hela na długo nie odpuściła okazji, by poużywać w kontekście zięcia: „… i gdzie taki ma jaja? Jak tak można? Pewnie w domu też żona musi tańczyć koło tej flegmy, bo zanim doniesie taki herbatę do pokoju, to mrożoną pije! Gwoździa w ścianę nie wbije, bo zgnije mu ten gwóźdź w łapie, zanim młotek znajdzie, kiła taka! Prania nie rozwiesi, bo wyschnie zanim na balkon doniesie! Ale dzieci pewnie stado narobił, bo nigdy w porę wyjąć nie umiał, a teraz kobieta się męczy z takim wołkiem zbożowym! To nie koty powinni po domach kastrować, tylko takich zakałów, żeby się nie mnożyli! Zresztą, czy na takie pasożyty jest środek? Takiemu to robota w rękach się rozpada, ale przynajmniej taki gnój żuć nic nie musi jak żre, bo w gębie wszystko samo gnije, zanim…”.

    Marcin nie zniósł tego dłużej, bardzo się ucieszył na widok prostej. Włączył kierunkowskaz właśnie w tym momencie, gdy teściowa wyrażała życzenie obejrzenia zaplutej mordy tego łamagi ze skodziny. Gdy samochody się zrównały, okazało się, że wyprzedzane auto prowadzi kobieta z blond kokiem, na oko czterdziestoletnia. Helena z uśmiechem odwróciła się do zięcia: „a widzisz, jaka ostrożna pani? Tak jeżdżą odpowiedzialne kobiety. Nie żeby pędzić na oślep jak ci kretyni z tablicami na W. Ostrożne panie myślą o tych, co zostali w domu i na nie czekają. Ale żaden dziad tego nie pojmie”.
Print Friendly and PDF