piątek, 8 lipca 2011

Ostrożna pani

    Nawet nie próbował patrzeć w jej stronę. Mogła zobaczyć cień radości w oczach. Od miesiąca liczył godziny i dni, jakie dzieliły go od wymarzonej chwili, nie wolno było tego psuć, gdy nadszedł oczekiwany moment. Nie wolno drażnić mamusi pogodnym spojrzeniem. Lepiej nie zagajać żadnej rozmowy i trzymać się ściśle wyznaczonego planu dnia.

Marcin nie gościł dotąd w ich letnim domku, bo szwagierka nigdy go nie zapraszała. Widocznie miała za złe, że udało im się małżeństwo. Nie znał dokładnie drogi, dlatego nawet w nawigacji, na wszelki wypadek, ustawił miły kobiecy głos, byle nie prowokować teściowej, która właśnie narzekała z tyłu auta na niewielką przestrzeń ich kombi.

    Bo to się w głowie nie mieści. Kilka drobiazgów i już problem! Jak mogła bezpiecznie ustawić trzy blachy ciasta, dwie z pieczenią i pasztetem, trzy niewielkie koszyczki owoców, parę wytłoczek z jajami, butelki z napojami, torby z dodatkowymi ciuchami wnuków i jej własnymi? Gdzie miała wcisnąć reklamówkę butów, garnki z gulaszem, żeberkami, gołąbkami i bigosem? W końcu jechała na pięć dni, nie zamierzała trzymać córki i wnuków o suchym pysku, los i tak nie miał dla nich litości. Kto miał się zatroszczyć, jeśli nie matka i babcia? W świecie, w którym drugi zięć zawiódł, nic już jej nie zaskoczy.

    Piotr był przecież perełką wśród jej najbliższych sąsiadów. Znała go od najmłodszych lat. Zawsze taki dzielny, działał w harcerstwie, uśmiechnięty, rozmowny, chętny do pomocy i współczujący, a przy tym miły, dowcipny i nagle zwariował. Wyjechał do Irlandii. Jasne, tłumaczył to lepszą pracą za lepsze pieniądze, jak oni wszyscy. Teraz na pewno zapomniał o żonie i dzieciach i jakaś baba cieszy się dobrym chłopem, który tylko z wierzchu jest dobry, a wewnątrz kryje kanalię jak oni wszyscy. Ale przyjdzie jeszcze koza do woza, i to z błaganiem w tych czarnych, cielęcych gałach, będzie jęczeć o wybaczenie. Helena ma nadzieję, że Iwonka pogoni go w diabły. Trochę się boi, że za dobrze ją wychowała, córka ma za miękkie serce. Bidulka pewnie wybaczy, za bardzo kocha gnoja. Dupa z niej wołowa, ale cierpliwa, kochana, mądra żona. Wie, że nikt jej z dzieciakami już nie weźmie. Jak on mógł to zrobić?! Drań w ciele aniołka! Świat ostatecznie zwariował i nic go nie obroni.

I jeszcze szmat drogi do pokonania teraz, w dodatku z takim ponurakiem. Ale może lepiej, żeby ten zięć w ogóle się nie odzywał. Siedzi tylko w swoich doktoratach, smaruje głupoty o niepotrzebnych malarzach i niech tam zostanie. Co taki ma mądrego do powiedzenia? Co on wie o życiu?! Nawet parówek nie umie zrobić na gorąco, tylko patrzy jak ten zbity pies i czeka, aż starszą kobietę na litość weźmie. Gdzie ta Jolka miała oczy? Czym ją uwiódł? Czytaniem książek na głos? W dodatku zżarł wczoraj pół blachy pasztetu dla wnuków i Helena musiała już mu zostawić, wstyd było wieźć. Zbałamucił Jolkę, bo pięknie gadał, myślała, że uduchowiony taki, a on tylko odjechany. Cały jego świat, to akwarele, oleje, farby, grunty, ramy, epoki. Pedalstwo malarzy mu bliższe jak kartofle i chleb. Czy on w ogóle wyrósł z podstawówki? Z krótkich majtek? Gdzie postawisz, tam stoi jak przygłup i gapi się jak cielę w malowane koryto, skąd się tacy biorą? Gdzie ich matki były, jak trzeba było wychować na pożytek rodzinie i żonie?

    Nawet nie przyszło jej do głowy zagajać rozmowy, po co się denerwować, gdy jej bezradność co noc ma ochotę wyć do księżyca. O czym miała mówić? W życiu nie oglądał Klanu, Barw szczęścia nie widział, co on wie o życiu? Nawet telewizora sam nie włączy i tylko złośliwie umie wyłączyć jak teściowa na moment znika w kuchni. O pogodzie z nim gadać? Nie wiedziała, czego nie znosi bardziej: jego wiecznego milczenia czy tego, że sama nie ma pojęcia, co w nim siedzi, a teraz przeczuwała najgorsze, że nazwie ją matką.

I ten samochód przed nimi. Każdy normalny facet dodałby gazu, wyprzedził i nie ciągnął się jak smark z nosa. Ale nie Marcin, temu zawsze wszystko jedno! Będzie się wlókł wisząc na zderzaku i już pewnie rozmyśla o tych wangogach i innych manetach z monetami. Pewnie nie widzi, że baranowi z przodu brak ikry. Jak ma widzieć, gdy prowadzi ślepy kulawego? Sam zachowuje się jak ostatni eunuch! Co miesiąc strzyże ten przerzedzony łeb razem z jajami chyba, jeśli kiedykolwiek je miał. Jest taki sam jak ta ciota w dziesięcioletniej skodzinie przed nimi. Za grosz szacunku do siebie, łyżki testosteronu, żadnej dumy, żadnych przejawów męskości! Będą tak przedłużać w nieskończoność turlanie flaków z olejem, a tam wnuki czekają! Ale jaki facet myśli o dzieciach, o innych w ogóle? Którego stać na troskę?

    Musiała jakoś mu to zasugerować: „i zamierzasz ciągnąć się za nim do osranego końca? Jego albo naszego?! Nie widzisz, że to jakaś zgniła menda? Krew nas tu zaleje!”. Marcin uśmiechnął się pod nosem, bo bliższa mu była rozkosz widoku pól i łąk niż gnanie z teściową, której i tak nie zadowoli. Spróbował odpowiedzieć żartem na zaczepkę: „może teściową wiezie i taki zatroskany”. Pożałował natychmiast, gdy na szyi poczuł lodowate igły wzroku mamusi. I jeśli nie strzyknęła jadem, to tylko dlatego, że klej trzymał protezy mocniej niż gwarantowała przeczytana ulotka. Ale Hela na długo nie odpuściła okazji, by poużywać w kontekście zięcia: „… i gdzie taki ma jaja? Jak tak można? Pewnie w domu też żona musi tańczyć koło tej flegmy, bo zanim doniesie taki herbatę do pokoju, to mrożoną pije! Gwoździa w ścianę nie wbije, bo zgnije mu ten gwóźdź w łapie, zanim młotek znajdzie, kiła taka! Prania nie rozwiesi, bo wyschnie zanim na balkon doniesie! Ale dzieci pewnie stado narobił, bo nigdy w porę wyjąć nie umiał, a teraz kobieta się męczy z takim wołkiem zbożowym! To nie koty powinni po domach kastrować, tylko takich zakałów, żeby się nie mnożyli! Zresztą, czy na takie pasożyty jest środek? Takiemu to robota w rękach się rozpada, ale przynajmniej taki gnój żuć nic nie musi jak żre, bo w gębie wszystko samo gnije, zanim…”.

    Marcin nie zniósł tego dłużej, bardzo się ucieszył na widok prostej. Włączył kierunkowskaz właśnie w tym momencie, gdy teściowa wyrażała życzenie obejrzenia zaplutej mordy tego łamagi ze skodziny. Gdy samochody się zrównały, okazało się, że wyprzedzane auto prowadzi kobieta z blond kokiem, na oko czterdziestoletnia. Helena z uśmiechem odwróciła się do zięcia: „a widzisz, jaka ostrożna pani? Tak jeżdżą odpowiedzialne kobiety. Nie żeby pędzić na oślep jak ci kretyni z tablicami na W. Ostrożne panie myślą o tych, co zostali w domu i na nie czekają. Ale żaden dziad tego nie pojmie”.

2 komentarze:

  1. Fajne! Jak będziesz miał czas to wejdz na naszego bloga! http://w-trzy-oczy-jedno-ci-wybilo.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. zabil bym kurwe lopata do sniegu

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF