Kiedy telewizyjny nadmiar transmisji zarzyna odbiorcę potęgą dramatu i tragedii, dochodzę do wniosku, że powtarzana w kółko informacja przestaje działać, zaczyna znieczulać, zobojętniać, a w końcu drażnić. Medialna metoda budowania wizji świata, jako stanu permanentnego zagrożenia życia i zdrowia, to skuteczna i szybka strategia, przy pomocy której telewizja sama wykopie sobie grób. Jaki obraz ma przeciętny widz, gdy włącza wiadomości? Jeśli nie katastrofa ekologiczna, to pył wulkaniczny, paraliż lotnisk, trąba powietrzna, burza, gradobicie, powódź, pożar, karambol. Pomysł na targanie widza nieustannym przerażeniem musi spowodować w końcu niechęć do oglądania wiadomości. Gdy chwilowo śpią żywioły, przychodzi pora obłudy w uśmiechniętych gębach polityków. Zaczyna się zarzynanie innych haseł: wybory, patriotyzm, kryzys, afera, państwo, naród, społeczeństwo, dobro wspólne. Loteria pustosłowia przepycha wiadomości do następnego sezonu na tragedie i klęski.
Na szczęście naród mamy na tyle mądry, że coraz częściej daje się słyszeć hasło: „nie mam w domu telewizora, nie potrzebuję”. Zdarza się również słyszeć słowa zwątpienia w sens posiadania odbiornika, gdy widz wychodzi z domu i mówi drugiemu widzowi: „panie, dawniej człowiek miał dwa programy i nie mógł się oderwać, teraz ma średnio trzydzieści i nie ma na czym oka zatrzymać. Wszędzie ta sama szmira i reklamy”. Czy takie słowa mogą dziwić? Wzbudzać pretensje, że ludzie nie chcą płacić abonamentu? Jest jednak nadzieja, że rzeczywiście opuści syn plazmę swoją, a córka opuści swoje LCD i odnajdą się, złączy ich choćby majowy spacer po parku. Usiądą na wspólnej ławeczce i porozmawiają o ...? Coś tam sobie zawsze znajdą, ale czy ku pokrzepieniu serc? Mam małe wątpliwości.
Zrodziły się niespodziewanie, dziś po południu, gdy usiadłem na ławeczce, plecami do innej ławeczki, na której usiadły dwie panie. Były dosyć klasycznie eleganckie i niedzielne. Prawdopodobnie w wieku, gdy pożegnało się już młodość, ale otwiera się widok na jasne popołudnie życia. Szybko zorientowałem się, że panie są nauczycielkami, bo matura, pobrzmiewająca w spóźnionych kwiatach kasztanów, dała im temat do rozmowy. Kobieta z prawej, musiała być polonistką średniej szkoły, bo właśnie narzekała na współczesną maturę, do której młodzież nic nie musi czytać. Nie interesuje się własnym rozwojem przez obcowanie z kulturą i literaturą, interesuje się wyłącznie rozwiązywaniem testów do matury. Młodzież nie chce się uczyć niczego, co nie da się wymiernie przełożyć na krótkotrwały zysk. Obcy jej wysiłek poznawczy, obca ciekawość człowieka i świata, obca mądrość i wykształcenie. Musi mieć bardzo krótkie cele, mierzalne, pragmatyczne i najlepiej osiągane bez użycia woli i pracy. Jakby rozwój intelektualny był przeszkodą do lepszego życia.
Druga pani, prawdopodobnie miała do czynienia z polonistyką na wyższym poziomie, uniwersyteckim, gdyż z bólem zaznaczyła, że to się przekłada nawet na studia. Studenci polonistyki unikają czytania, które jest podstawą tych studiów i nie bardzo wie, po co na te studia przychodzą? Panie zeszły niespodziewanie na ocenianie, wymagania, projekty reform. W ich wypowiedziach nie było goryczy, były na to zbyt młode. Dało się jednak czuć przerażenie przyszłością. Oto jedna pani drugiej pani wyznała, że boi się projektów zmian w edukacji. Projekt głosi bowiem, że już niedługo trzeba będzie przepuszczać w liceum uczniów z dwiema ocenami niedostatecznymi. Do czego to doprowadzi? Do nakręcania na masową skalę strategii „przepchnąć – zapomnieć”. Podstawówki już sobie na to pozwalają, ale co tam podstawówki, także gimnazja. Ale liceum? Przechodzenie z dwiema jedynkami? Może jeszcze z przedmiotu wiodącego? Idzie taki do mat-fizu i ma jedynkę z matematyki i fizyki, a przepuszczają, bo może mieć dwie niedostateczne? To jakaś paranoja!
Wstałem z ławki i ruszyłem przed siebie, nie chciałem tego słuchać. Czy wystarczy jednak zamknąć uszy, żeby patologia przestała istnieć? Wyobraźnia działa niezależnie od naszych chceń. A tak bardzo chciałem, żeby słowa nauczycielek były czczym gadaniem zgorzkniałych belferek. Niech ich paplanie będzie skutkiem odwiecznego nakazu ujadania na młodzież, bo jak świat stary zawsze ludzie narzekali na kolejne pokolenia. Zapewne i teraz, nawet wśród młodzieży ustawionej do życia pragmatycznie, jest mnóstwo pasjonatów wiedzy, rozwoju, nauki, nie ma co zawracać sobie głowy belferskim uogólnieniem. A jeśli one mówią obiektywną prawdę?
Co to oznacza dla naszej przyszłości? Kolejne strategie przepychania? Na każdym szczeblu? Szkoła podstawowa nie stawia wymagań, bo każdy musi ją skończyć, trzeba wszystkich przepchać po najmniejszej linii oporu, nie zadzierając z kuratorium, uczniem i rodzicem. Gimnazjum nie stawia wymagań, byle się pozbyć gamonia, przepchnąć za próg szkoły. Liceum przepycha, bo współczesna matura nie ma nic do dojrzałości, nie uczy rzeczy przydatnych i pożytecznych życiowo, skupia się na rozwiązywaniu testów, abstrakcyjnych i zbytecznych. Studia przepychają i nie stawiają wymagań, ze względu na niż demograficzny, brak zainteresowania danym kierunkiem studiów, brak wystarczającej ilości pasjonatów na odpowiednim poziomie. Uczelnia przyjmuje na dany kierunek kogokolwiek, średniej klasy matoła, przez strach przed władzami, które mają moc nie dać pieniędzy i zamknąć kierunek. Do czego to wszystko doprowadzi? Przy takim oderwaniu systemu edukacji od życia i jego wymagań, na czym skończymy? Na dalszej strategii przepychania? Wyobraźmy sobie tak przepychanych lekarzy, na których edukację brak środków i zaangażowania, za to jest wykaz przedmiotów do zdania. Nieważne, że w żywym organizmie mylą wątrobę z trzustką. Będziemy mieli sztab inżynierów, wyedukowanych tylko na symulacjach komputerowych i przepychanych przez zakłady pracy, które zapewniły im praktykę tylko na papierze. Nauczycieli, zajmujących edukacją naszych dzieci, choć sami nie czytali lektur, które dają potem w testach, ale zrobili dyplom w ramach szablonu koniecznych zaliczeń. Wyobraźmy sobie hydraulika, który nie miał gdzie zdobyć praktyki, bo zakładom pracy nie opłacało się mieć na stanie pracownika, który nie przynosi zysku. Zatem przepchały go kwitem z informacją, że praktykę odbył. Jedziemy z autem do mechanika samochodowego, który nie znalazł szkoły na odpowiednim poziomie zawodowym, ale zdobył wiedzę w internecie, bo zna dużo forów mechaników samochodowych. Przykłady można mnożyć, aż dojdziemy do polityków i władz, które przepychają nierozwiązane problemy do następnej kadencji. Można mnożyć przykłady, ale dramaty realnie przyjdzie nam dzielić, całkiem niedługo, jeszcze w naszym życiu. Bo każde przepychanie ma to do siebie, że kończy się murem, którego ruszyć się nie da, a łeb rozwalić łatwo.
Muszę i chcę przyznac, ze od dawna a może od lat, nie czytałem tak madrego bloga, na mądry temat , pisany pięknym językiem, logicznym i zasadnym , pozwalasz mi wierzyć, ze wiara w umysł i język nie zostanie na poziomie "demotywatorów"
OdpowiedzUsuńSzczerze pozdrawiam
Osobiście nie toleruję strategii spychotechniki. Ostatnio, często następowała rotacja kadr w dziale, którym kieruje i trzy z nowozatrudnionych prezentowały tę moją "ulubioną" postawę do życia. Próbuję z tym walczyć przez wskazywanie, że każdy taki unik prowadzi do obciążenia w ostateczności niepotrzebną pracą konkretnej osoby i prowadzę do konfrontacji "przepychacza" z tą osobą. Trochę pomaga ale tylko w przypadku gdy ktoś ma odrobinę przyzwoitości i jego działania wynikają raczej z przyzwyczajenia i nieumiejętności przewidywania konsekwencji.
OdpowiedzUsuńSystem edukacji jest jst chory na każdym jego etapie. Od przedszola do wyzszych uczelni.Każda reforma szkolnictwa jest jszcze gorsza od poprzedniej i na dodatek nigdy żadna nie została doprowadzono do konca.Co minister to inny pomysł na reformę.Ja również mam takie przyslowie ktore bardzo lubię > czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci. .
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - aż się chce czytać, taka klarowna polszczyzna. Ale po drugie - to czysta prawda. Jak mam zatrudnić taki wypust naszej edukacji? Brak słów, klawiatura płacze....
OdpowiedzUsuńOj, niestety! Święta prawda! Jako nauczyciel z dwudziestoletnim stażem przeszłam wraz ze szkołą przemiany ustrojowe i przetrwałam "reformatorów", którzy za wszelką cenę chcieli pozostawić swój ślad w historii. Przeraża mnie to, co widzę i przyłapałam się, że zaczynam liczyć lata do emerytury, choć pracować uwielbiam (pod warunkiem, że nie przeszkadza mi "władza")
OdpowiedzUsuńGratuluję, doskonale ujęte. Pomijając swietny styl, stwierdzam mądrość refleksji autora. Mam w domu ucznia, mogę więc potwierdzić - brak kompetencji samych nauczycieli (szczególnie tych młodych) oraz miernota zasad programów nauczania.
OdpowiedzUsuńO głupocie wielu studiujących też mogę dużo powiedzieć - słyszę i widzę ckażdego dnia w pracy (mam trochę wspólnego z edukacją na tak zwanym wyższym poziomie - ten poziom co roku jest coraz niższy, zdecydowanie.
Niestety teraz sie dąży do tego aby wszyscy mogli skończyć szkolę średnią A państwo będzie się cieszyć z procentu ludności z maturą Niestety jak coś jest łatwo dostępne dla wszystkich to jest g... warte
OdpowiedzUsuńŚwięta prawda, sam to od kilkunastu lat widzę u siebie w pracy. Szkolnictwo wyższe jest źle zorganizowane, obowiązują tam dwie absurdalne zasady: 1. Że liczba etatów zależy od liczby studentów. 2. Że każdy naukowiec MUSI prowadzić wykłądy i każdy wykładowca MUSI robić badania. W ten sposób mamy nie tylko przepychanie studentów na siłę, ale i mnóstwo ludzi nie nadających się do nauczania oraz mnóstwo udawanych "badań naukowych".
OdpowiedzUsuńTo prawda uczelnie dla kasy zrobia teraz wszytko. Naukowi pracownicy pogłupieli od nadmiaru kasy. Praca na kilku uczelniach. Dożywoptnie zatrudnienie pozwalające brać emerytury i wysokie pobory+ wszelkie finasowe dodatki a do tego 50% ulgi podatkowej. Młodzi naukowcy pracuja we własnych firmach a uczelnia służy im za reklamę i dodawanie powafi firmy. Pracowników dydaktycznych tygodniami nie ma w pracy. Odwalaja zajecia i tyle ich widziano. Studenci chodzą za nimi tygodniami, czekają godzinami na przyjęcie. FEUDALIZM na uczelniach to sytem nie do ruszenia. Trwonienie pieniędzy przeraża. Wyciąganie pieniędzy od studentów to podstawa. Przyjmuje sie zamiast 150 aż 210 bo kasa z tego. To nic ze sale za małe. Liczy sie że bedą nadgodziny. 350-400 profesor, adiunkci po 850- 1200 (UR KRAKÓW). A to ze wiele zajeć przepada to nikomu nic do tego. To ze profesor zwala zajecia na doktorantow..to co..ci niewolnicy zamiast 90 mają 180- 250 godzin..fkicja polega na tym ze łaczy sie grupy i jest mniej zajeć..ale na papierze wykazuje sie znacznie więcej. Studjujący na kilku uczelniach na zajecia nie chodza bo przepisuje sie im oceny. Tak wiec jest to fikcja studiowania. Liczą sie jednak do grup i to [pozwala na zwiększenie liczby godzin pozawymiarowych na papierze. Ptrzepada wiele zajeć ale i tak godziny są platne. Fikcja seminariów ktore trwają 25-40 minut a rozlicza sie wiele godzin. Uczelnie państwoew i prywatne to obecnie wielkie NIC... emerytowana kadra naukowa obciąża finase i stanowi fkcje tylko po to by w rankingu wykazywac ilośc profesorów..(zajecia prowadzone pod wpływem alkoholu przez prof jak UR Kr),klepanie tych samych wykladow od 35 lat na wielu uczelniach, brak badań naukowych ..pisanie art. na podstawie prac magisterskich, dopisywanie sie do innych to dzisiejsi profesorowie emerci lub przed emeryturą..a ze podręcznika czy ksiażki nie napisali nigdy świadczy o ich tytułach profesoskich..brak lustracji sprawia że uczelnie upadają
OdpowiedzUsuńAutor tekstu jest chyba chory psychicznie. Moge załatwić skierowanie na badania:) Na medycyne akurat jest się bardzo trudno dostać. Zgoda, matura się zmieniła - na gorsze. Ale osoby tylko z najwyższymi wynikami dostaja się na kierunek lekarski. Więc przepychani lekarze nie grożą jeszcze naszemu państwu.
OdpowiedzUsuńDobry tekst. Dodałbym informację o pozycjach naszych uczelni na rankingach światowych oraz naszych osiągnięciach w technice i nauce. Już jesteśmy krajem montowni z tanią siłą roboczą.
OdpowiedzUsuńNależy pisac po nazwisku kto jest odpowiedzialny za takie pomysły i status quo.
Faktem jest że na uczelniach liczy się tylko tytuł a nie wiedza szczególnie techniczna która zmienia się dość szybko w obecnym czasie/. Obiektywnie oceniając przedmioty z których prowadzone są wykłady przez tzw specjalistów profesorów , doktorów , magistrów z dziedzin technicznych to większość 95% oglądało to o czym mówi w literaturze lub w laboratorium i przekazuje tylko wiedze książkową która jest opóźniona o 10 lat w stosunku do rzeczywistości. Fizycy są specjalistami z ekonomii, elektrycy specjalistami z informatyki i administrowania siecią komputerowa, a to jeszcze nie wszystko. Wybierając nowe kierunki kształcenia należy orientować się w trendach w gospodarce a nie samozadowoleniu.
OdpowiedzUsuńArtykuł niezrozumiały dla rządzącego plebsu natomiast prawda jest okrutna, w stosunku do świata i Europy odstajemy ponieważ utrzymuje się habilitacje i profesury belwederskie co jest naukowym idiotyzmem ale wymaga być w śród wron. To są tzw. patenty na mądrość a nie wiedzę. Powinno być konkurs na stanowisko profesora ,kierownika katedry, czy laboratorium i wygrywa najlepszy posiadający najlepszą wiedzę a nie tytuły a nie przyjaciel królika czy kuzyn albo synalek córunia itp. Klepanie wykładów ze kserowanych książek i materiałów wiele lat aż rogi się powycierają to tradycja samodzielnych profesorów belwederskich . Najwyższa pora na zmiany nie tytułomania świadczy o wiedzy i umiejętnościach najwyższa pora przyznać tę zasadę.Zlikwidować habilitacje, profesury belwederskie natychmiast , dla zatrudniania na stanowiskach kierunków technicznych bezwzglednie praktyka budowlana projetkowa , i posiadanie uprawnień.
Tekst sfrustrowanej osoby całkiem odbiegający od rzeczywistości. Owszem wszdzie mogą zdarzyć się niedociągnięcia ale nie generalizujmy i nie wyolbrzymiajmy. Akurat nad poziomem nauczania wyższych uczelni czuwa specjalnie do tego powołana komisja. Szkoła nie trzymająca odpowiednio wysokiego poziomu nauczania zostaje skreślana z listy wyższych uczelni bardzo szybko.
OdpowiedzUsuńb. ładnie i rozsądnie. ale jeśli mogę coś dodać - przepychanie na studia i na studiach nawet przy tragedii w szkołach pozostanie domeną kierunków zapchajdziur dla zaspokojenia potrzeb adoracji i zatrudnienia doktorów i doktorantów w wąskich i mało komu służacych dziedzinach. Takich jest mnóstwo, ze wskazaniem na uniwersytety, chociaż absolutnie nie tylko.
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst!! Zgadazam się z nim w 100%. Wiadomości oglądam raz na miesiąc, bo zawsze jak je oglądam to tylko zdołują człowieka. Biją pianę o polityce, a tak naprawdę nic z tego nie wynika - nie ma żadnych zmian. A co do szkolnictwa to nietety w postanich parenastu latach zeszło na psy. Kiedyś studia kończyli nieliczni, ambitni i mieli adekwtną do tego pracę, a teraz?? Mnóstwo ludzi po studiach, i to jeszcze w większości jakiś śmiesznch prywantnych uczelni, gdzie jak masz kase to wszytsko w końcu pozaliczasz (nawet za 7 razem). I pojawia się tutaj również problem znalezienia pracy po studiach..nie jest łątwo, ale i tak z doświadzcenia wiem, że szanujące się firmy wybirają tylko absolwentów prestiżowych uczelni.(choć i takich nie jest mało). Podsumowują - nie wiem po co są te wszytskie reformy, skoro zamiast reformować system to go uwsteczniają.
OdpowiedzUsuńStrasznie pesymistyczny tekst. A niepotrzebnie. 20 lat temu uczylismy się wszystkiego w szkołach to teraz powinna Polska płynąć mlekiem i miodem. Gdzie ci specjaliści z dawnych lat? Pamięta Pan budowę pantofelka, który ma nibynóżki. Po co taka wiedza w klasie mat-fiz? Reforma która idzie w kierunku pogłebiania specjalizacji a nie wiedzy ogólnej jest słuszna i lepsza. A matoły same sobie na rynku i tak nie poradzą.
OdpowiedzUsuńWiele w tym prawdy i nie ma sie co oburzac i wyzywac autorke od frustratow. Obracam sie wokol uczelni od wielu lat i widze niejedno. Szkoda, ze 'Wyborcza', ktora zaczela akcje dotyczaca ksztalcenia, zostawila to.
OdpowiedzUsuńFakty:
1) Na uczelnie bierze sie kazdego, byle wiecej. Konsekwencje: na biologii egzamin z botaniki oblalo 80 osob na roku w 1.terminie. Bledy byly tak zenujace, ze na egzaminie w gimnazjum powinno sie stukac w glowe.
Filologie obce: od jakiegos czasu nie trzeba znac jezyka, ktory idzie sie studiowac +oczywiscie m.in. literature w tym jezyku. 'Filologowie' ucza sie jezyka od podstaw i czytaja tlumaczenia. Co to w ogole za filologia obca???
Na polonistyke zaczynaja przychodzic ludzie z dysgrafia, dysleksja itp. I osoby z gatunku "byle umialy czytac po polsku". Czasem rozne przedmioty, dyskusje nie ma z kim prowadzic (zalezy od grupy). I gdzie chca niby pracowac potem?
2) Reformy doprowadzily do zidiocienia. jak sie mowilo, ze to i tamto nie jest dobrym pomyslem, to nikt nie sluchal.A teraz po kilku latach: ratunku, bedziemy wracac do starego systemu. Czy Polak musi dostac w d***, zeby sie przekonac, ze cos jest zle, a cos dobre? Dlaczego pewnych konsekwencji nie potrafi przewidziec???
3) Zatrudnianie po znajomosci i takich, ktorzy teczke za profesorem nosza i sie zachwycaja. Nie tych najlepszych, bo byliby zagrozeniem dla nicnierobienia, wyrzutem sumienia.
Konkursy??? Na wielu uczelniach to wybor i wypisanie papierow pod konkretnego kandydata. Pic na wode.
A jak cie juz wezma, to co, ze sie nie sprawdzasz merytorycznie, ze sie studenci skarza. Jestes juz "naszym kolega" i nikt cie nie ruszy. Kazdy pamieta osoby bez grup, do ktorych zapisow zmuszano studentow.
Na humanistycznych wszystko odbywa sie zasada 'krewni i znajomi krolika", tworza sie grona wzajemnej adoracji, ktore pija sobie z dziubkow.
4) Istnienia kregow dowodzi chocby to, ze jesli piszesz doktorat i twoj promotor umrze, nikt cie nie chce. Ktos cie w koncu przygarnie z musu, ale juz nie jestes swoj i chocbys byl genialny, nie masz szans na poparcie, sensowna prace itp. Jak juz pracujesz na uczelni, w podobnej sytuacji cale grono faworytow dawnego szefa, moze wyleciec, bo nowy ma "swoich".
5) Uczelnie ciagle maja debety, bo zle gospodaruja. UJ kolejny raz ma debet, bo nie wiedzial biedulek, ze jak sie swoim pracownikom zleca nadgodziny, to trzeba placic podwojny ZUS. W kazdej firmie, gdzie ksiegowa by o tym nie powiedziala i tego nie pilnowala, baba wylecialaby na pysk, a firma musiala to wypracowac. Tu sie znajomej pani nie wyrzuca, a kasy nie ma? to sie reke do panstwa wyciagnie po nowa kase.
Studiowalam, ucze od kilku lat na roznych kierunkach, z zewnatrz, wiec obserwuje i niejedno widze.
Nie jest dobrze i nikt tego nie zmieni. Sami sie przeciez nie beda reformowac, bo im tak dobrze. A z zewnatrz nikt sie nie odwazy.
Zastanawiam się kto wypyśla i popiera wspomniane w tekście projekty. Robią to oczywiście ludzie inteligentni, wykształceni, na wysokich stanowiskach. Dlaczego można zdać z dwójką? Dlaczego nabór na studia doktoranckie trwa przez okrągły rok. Dlatego, żeby wydział miał większą liczbę doktorantów, bo wtedy jest to opłacalne i prestiżowe. Nie ma tutaj żadnej troski o jakość nauczania i za przeproszeniem jakość takiego doktoranta. Liczy się sztuka. A decyduje o tym dziekan i rektor.
OdpowiedzUsuńChciałem być pilotem. Matura na 5 nie przekonała lekarzy... Ech.. Stracony czas. I po co się uczyć skoro niewiele od wiedzy zależy....
OdpowiedzUsuńDo Pani Hanki:
OdpowiedzUsuńMartwi mnie Pani stwierdzenie, że wystarczy tylko wiedza specjalistycza, a wiedza o tym, że pantofelek ma nibynóżki to jest nikomu (poza biologami) do niczego niepotrzebna. To jakieś straszne nieporozumienie. To prowadzi do tego, że człowiek staje sie tylko maszyną do pracy. Poza pracą tylko idiotyczne TzG i inne tego typu programy? Człowiek z maturą, a tym bardziej z wykształceniem wyższym powinien jednak wiedzieć o wiele więcej niz tylko to co jest mu potrzebne do pracy i zarabiania pieniędzy. Dlaczego? Bo człowiek jest człowiekiem, a nie maszyną. Człowiek musi mysleć, nie tylko o rzeczach, które mu przynoszą dochód, jaki kupić samochód czy telewizor. Mam 60 lat i to co się dzieje (i to co Pani napisała) napawa nmnie przerażeniem.
To co opisałeś jest niestety efektem chorej reformy oświaty wprowadzonej przez rząd AWS premiera Buzka! To wtedy właśnie powstały gimnazja, i zreformowana szkoła średnia, to wtedy praktycznie zlikwidowano zawodowe i średnie szkoły techniczne! Trzeba głośno krzyczeć nad stanem oświaty , i twój głos jest właśnie takim krzykiem. Panie nauczycielki nie dodały podstawowej rzeczy czyli jaki przedmiot w szkole jest najważniejszy, a najważniejsza jest RELIGIA!!! Wystarczy spojrzeć na siatkę godzin w gimnazjum czy szkole średniej i porównać ilość godzin przedmiotu , najważniejszy jest przedmiot o największej liczbie godzin. Nasi absolwenci szkół średnich są idealnie przygotowani do studiów teologicznych a nie technicznych! Stan oświaty jest tragiczny a jest duże prawdopodobieństwo że będzie jeszcze gorzej! Czy można coś zmienić, mam wątpliwości dopóki będą rządzić partie pokroju PO czy PiS, i dopóki będzie obowiązywał konkordat w formie z 1990 r.
OdpowiedzUsuńLicea stały się szkołami profilowanymi, a więc zawodowymi. Nie są to już szkoły ogólnokształcące.
OdpowiedzUsuńWszystkie prywatne szkoły wyższe to przedsiębiorstwa, w których minimalizuje się koszty, a maksymalizuje wpływy. Najłatwiej jest przyjąć wielka liczbę studentów, wziąć dotacje na każdego studenta, minimalizować obowiązujące godziny - standardy kształcenia, pchać ten tłum aż do dyplomu i liczyć kasę. Prywatne szkoły wyższe udają, że uczą,ich studenci udają, że studiują, rodzice płacą. Wszyscy są zadowoleni, ale pan Dorn miał rację mówiąc, iż mamy w Polsce coraz więcej wykształciuchów z dyplomami ale pustką w głowach. Szkoły wyższe państwowe też stają się byle-jakie, ponieważ w walce o studenta płacącego za studia muszą obniżać loty, aby dorównać prywatnej konkurencji.
Przestroga dla młodych! Nie dajcie się nabrać na "własny rozwój przez obcowanie z kulturą i literaturą", bo obudzicie się w czarnej d...pie, jak ja. Niegdyś, jeszcze za komuny, wybrałem studia polonistyczne, bo chciałem studiować literaturę. Byłem pasjonatem czytania. W trakcie mojego życia sytuacja diametralnie się zmieniła. Ludzie jak ja zaczęli być zbędni. Okazało się, że pracy dla takich jak ja nie ma. Bez pieniędzy, bez własnego mieszkania. Ba, bez środków na książki, mogłem tylko zostać trampem. By obcować z kulturą, trzeba mieć dziś grube pieniądze.
OdpowiedzUsuńWybierajcie więc kierunki studiów nie ze względu na zainteresowania, ale pragmatycznie: po których znajdziecie dobrze płatną pracę. Może zasypiając po ciężkim dniu na fotelu przez telewizorem z reklamami przyśni wam się jakaś książka. Nie jestem zwolennikiem komunizmu, ale kapitalizm, przynajmniej ten w wersji polskiej, jest tak samo nieczuły na potrzebę rozwoju osobowości, jak najgorszy totalitaryzm. Daje wybór: między bezdomnością i głodową śmiercią a byciem funkcjonalnym trybem w gospodarczej machinie, która produkuje bogactwo wąskiej grupie establishmentu biznesowo-politycznego.
Świetny tekst - warto było tu zajrzeć. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTekst świetny, jakże prawdziwy, ale też bardzo smutny. Jestem studentką i przyznam to szczerze: gdyby nie to, że zmieniła się matura i wycofano egzaminy wstępne to nie dostałabym się na moją uczelnię. Mogłabym sobie o tym tylko pomarzyć. A poziom matury jest żenująco niski. Co więcej, wydaje mi się, że z roku na rok 'nowa matura' jest coraz łatwiejsza. A maturzyści i tak narzekają, że tak trudno! Rozmawiałam z moim wykładowcą też o tym, 60-letni doświadczony człowiek, załamuje się faktem, że co roku studenci bardziej leniwi, kombinują, idą na łatwiznę, uczą się 'po łebkach'... Mam nadzieję, że coś się zmieni bo to jest już paranoja.
OdpowiedzUsuńPs. Że nie wspomnę o tym, że np. na medycynie są ludzie na studiach tzw "płatnych". Są wymieszani w grupach z dziennymi. Dzienni mieli ok 50 pktów wyższy próg, żeby się dostać. No i oczywiście "płatnych" się nie wyrzuca bo to oznacza 20.000 rocznie mniej. Współczuję pacjentom takich ludzi.
OdpowiedzUsuńCzy ukonczysz uczelnie z wynikiem b.dobrym czy kiepskim to i tak niemaznaczenia , bo i tak pracy niedostaniesz , uczelnia i tak Cie do pracy nieprzygotuje , Jak swiat swiatem TEORIA i PRAKTYKA sie rozmijaly . A Programy i wymagania stawiane przez Ministerstwo Oswiaty racyej nam utrudniaja yzcie yamiast nas pomagac. !
OdpowiedzUsuńNiestety nie trzeba sobie wyobrażać "przepychanych" lekarzy, bo to fakt! Zapraszam studentkę medycyny do Warszawy, niech sobie popatrzy jak ja - jak na prawdę wygląda studiowanie medycyny w Warszawie...
OdpowiedzUsuńCzemu wszystkim tu przeszkadza, że 50 lat temu miało matury i studiowało niecałe 10 % populacji, a obecnie sporo ponad 30 % ? Co jest normą w większości krajów ?! Dlaczego nie może być wydajny w pracy człowiek z dyplomami - choćby jako "robotnik umysłowy" lub wykwalifikowana opiekunka społeczna? Stanowisk kierowniczych wystarczy tylko dla ok. 10 % pracowników :)))
OdpowiedzUsuńJeśli 40 % ludzi w wieku "sprzedawania zdolności do wykonywania pracy" może na taśmach w produkcji wielkoseryjnej jest w stanie naprodukować WSZYSTKICH DÓBR dla wszystkich - to może utwórzmy studia wyższe dla tych, dla których tradycyjnych miejsc pracy nie wystarzcy ? WYSOKOKWALIFIKOWANYCH USŁUGODAWCÓW :)))
Tekst niezwykle tendencyjny. Porównywanie teraźniejszego systemu edukacji z tym sprzed wielu lat nie ma sensu. Zmieniły się potrzeby gospodarki i ekonomii, szkoła ma za zadanie wykształcić w celu zdobycia dobrej pracy i dostosowania się do wymogów obecnego rynku. Oprócz tego powinna zasugerować i przedstawić alternatywne metody rozwoju osobowości czy samoświadomości, ale w żadnym wypadku nie można czegoś takiego narzucać!
OdpowiedzUsuńA w kwestii przepychanych lekarzy, osobiście poczułem się dotknięty. Zapraszam na kierunek lekarski, proszę się przekonać czy myląc trzustkę z wątrobą będzie Pan w stanie zdać 1wszy rok. Nie mówiąc o kilkuletniej specjalizacji, po której dopiero można zostać samodzielnie praktykującym lekarzem. Nieznajomość realiów i uogólnienia w mojej ocenie zagłuszyły kompletnie ideę tego tekstu.
Pozdrawiam.
Studiuję medycynę. Właśnie wróciłem z egzaminu. Proszę mi uwierzyć, nikt nikogo nie przepycha, a wręcz przeciwnie - trzeba się wykazać ogromną wiedzą, żeby nie zostać oblanym. Odróżnienie wątroby od trzustki - doprawdy zabawne. Cóż, ludzie nie zdają sobie sprawy nawet ile guzków, bruzd i wyniosłości znajduje się na takiej kości udowej. Trochę realizmu! To nie są proste studia, trzeba zarywać noce i zaręczam, że tutaj o poziom nie trzeba się martwić. Na lekarski zawsze jest się baaardzo ciężko dostać, tylko osoby z największą liczbą punktów mają szanse. A odsetek ludzi próbujących dostać się po kilka razy jest całkiem spory. Średnio na 5-osobową grupę dziekańską przypada 1 osoba ze starszych roczników. Zatem apeluję o rozsądek i nie generalizowanie wszystkich kierunków studiów. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOczywiste jest, że reformy oświaty po części spowodowane są niżem demograficznym, jak również komercyjnym podejściem "szkół wyższych". Może nie wszystkich, te szanujące się, nie będące w Koziej Wólce unikają takich sytuacji przepychania i tam są rzeczywiste wymogi. Jednak problem moim zdaniem leży gdzie indziej. Państwu jako organizmowi i politykom nie są potrzebni ludzie myślący, samodzielni w działaniu i podejmowaniu decyzji. w obecnej sytuacji ekonomiczno-gospodarczej potrzebny jest wół roboczy do pracy i do taśmy. Nie musi on myśleć ale co najmniej powinien umieć przeczytać i zrozunieć proste instrukcje obsługi młota i szpadla - od myślenia są inni. Synowie i córki ludzi z obecnych kręgów władzy są kształceni w najlepszych szkołach i uczelniach z bardzo wysokimi wymogami - to oni mają tworzyć elitę rządzącą i będą od myślenia. Reszta ma tylko pracować więc po co im szkoły z wysokimi wymogami. Jest to zgodne z komercyjno-unikowym nastawieniem młodego pokolenia.
OdpowiedzUsuńpani elizo, jestem ze wsi. nie bylo nigdy pieniedzy na prywatne lekcje np j. obcych. w szkolach mniej sie wymagalo niz w warszawie. marzylam o filologii hiszpanskiej ale wtedy malo kto wiedzial co to hiszpanski. na studia sie nie dostalam bo ten hiszpanski ktorego nauczylam sie z telenowel bylo za malo. to ze ktos ma dysortografie nie znaczy ze nie moze byc polonista. studia czasami sa po to by rozwijac to co sie kocha! studiowanie polega na zglebianiu wiedzy, nie na zaliczeniu. nalezy umozliwic podjecie nauki kazdemu, dac mu mozliwosc. wszystko wychodzi po pierwszej sesji. i o to chodzi! nie potrzebuje studiow zeby sie uczyc hiszpanskiego, czytac literature, ale wiem ze bez studiow wiele mi umykania, bo sama nie jestem w stanie zgadnac czego moglabym sie jeszcze dowiedziec, poznac niuansow tego jezyka.
OdpowiedzUsuńProszę Pana, kończąc studia na kierunku lekarskim w Polsce nie ma się prawa do wykonywania zawodu. nabywa się je po odbyciu roku stażu i napisaniu Lekarskiego Egzaminu Państwowego (tzw LEP). Egzamin ten jest ogólnopolski i obiektywnie sprawdza wiedzę z chorób wewnętrznych. A osoby ktore nie potrafią odróznić wątroby od trzustki zostawia się aż się nauczą - jest to na tyle znaczacy zysk dla uczelni (kilka tys za warunek z jednego przedmiotu, ok 16 000 za powtarzanie roku), że nieoficjalnie wiadomo, że z wielu przedmiotów egzaminy układa się w ten sposób, żeby 10-20% nie zdało. Nie ma prywatnych uniwersytetów medycznych więc uczelnie publiczne nie muszą konkurować o studenta.
OdpowiedzUsuńJa również studiuję medycynę i potwierdzam, że lekarz, który myli wątrobę z trzustką jest totalną abstrakcją. Gdyby przeciętny Kowalski wiedział ile musimy wkuć z anatomii prawidłowej człowieka, to by takich głupot nie opowiadał. Ludziom nawet się nie śniło co to oni mają we własnym ciele...a czego my musimy się uczyć.
OdpowiedzUsuńNieznajomość nawet położenia wątroby jest bardzo powszechna wśród społeczeństwa. Mało kto wie, po której stronie ma wątrobę...
Co do zdawalności egzaminów...
Na mojej uczelni kolokwium zdać jest bardzo ciężko. Niejednokrotnie punktacja jest ustalana tak, aby kolokwium nie zostało unieważnione. Gdyż jeśli odpowiedni procent studentów nie zda, można je unieważnić. Przypadek? Z pewnością nie.
Ponadto oblewanie na egzaminach również jest niezłym dochodem dla uczelni. Powtarzanie roku czy przedmiotu kosztuje ciężkie pieniądze. To jest dodatkowa kasa dla uczelni.
A co do mieszania studentów stacjonarnych z niestacjonarnymi nie ma tu nic do rzeczy. Sama jestem w takiej grupie, gdzie połowa jest z płatnych. I co? Muszą nauczyć się tego samego co ja, choć jestem na stacjonarnych. Mają taką samą punktację na kolokwiach i nikt ich ulgowo nie traktuje.
"Wyobraźmy sobie tak przepychanych lekarzy,"-takie bzdury moze wypisywac tylko osoba ktora nie ma pojecia o czym pisze....
OdpowiedzUsuńproszę -po linii najmniejszego oporu , to opór jest mały lub duży a nie linia
OdpowiedzUsuńCo do spychania to niestety dużo prawdy. Jest masa przepisów, które szaremu obywatelowi utrudniają niepotrzebnie życie, albo zmuszają go do łamania prawa
OdpowiedzUsuńW każdym zawodzie są ludzie z powołania i matoły nie mające innego pomysłu na życie...
W życiu trafiałam na różnych i takich i takich.
Mechanik, który naprawia moje auto skończył tylko zawodówkę, ale dzięki jego kompetencjom pojawiam się dwa razy do roku w jego warsztacie na przeglądzie przed zimą i po zimie i 19 letnie autko śmiga jak trzeba. Czasem coś dokręci, czasem wymieni i na przeglądach rejestracyjnych nie muszę wkładać dodatkowego banknotu, aby dalej użytkować autko...
Tymczasem kilka lat temu z powodu nieoczekiwanych kolei losu związanych z naszymi realiami i prawem po części miałam wątpliwą przyjemność kilka tygodni uczęszczać do szkoły wieczorowej... zapisałam się do klasy maturalnej (do takiej się kwalifikowałam) w połowie listopada, z planem nadrabiania zaległości i ukończenia semestru. Jakież było moje zdziwienie, jak "germanistka" nie zwracając uwagi na to jak pięknie posługuję się językiem niemieckim dała mi prosty tekst i powiedziała, że jak jej rozbiorę gramatycznie 10 zdań to dostanę 2 na semestr. Na nic zdały się tłumaczenia, że mam aspirację na wyższy stopień niż 2. Nie pomógł nawet fakt, że tydzień przed zapisaniem do szkoły wróciłam z Niemiec i dysponowałam dokumentem, że zakwalifikowałam się na niemiecki dla obcokrajowców na poziomie średnim w instytucie Goethego w Hamburgu. Pani nie rozumiała co do niej mówię, bo nie znała języka. Niemieckiego uczyła polonistka po dodatkowym koledżu języka niemieckiego, która w życiu nie miała kontaktu z żywym niemieckim...
Interwencja u dyrektora zmobilizowała kobietę do zrobienia mi egzaminu komisyjnego na koniec semestru... może i dalej użerałabym się z nauczycielami w tej szkole, ale okazało się, że nikt nie pozwoli mi zdawać matury z niemieckiego, bo w historii szkoły nikt takowej jeszcze nie zdał... w sumie moje perypetie edukacyjne trwały jeszcze trochę, a klasę maturalna kończyłam w systemie eksternistycznym, gdzie nikt nie miał interesu w tym czy ja zdam, czy nie zdam i jaką ocenę dostanę... dziś jestem studentką germanistyki i moją uczelnie, uważam za dobrą i porządną, wcale nie jest tak łatwo. Zdecydowana większość zajęć odbywa się w języku niemieckim i na koniec pierwszego roku jest egzamin z praktycznej znajomości języka niemieckiego...
P.S. Na studia przyjmowano na podstawie wyników matury, podostawali się ludzie, którzy nie znają języka i dużo osób zrezygnowało podczas pierwszego semestru.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o pracodawców, to mądry patrzy nie tylko na wykształcenie, ale też na to gdzie zostało ono zdobyte...
Ja ten fragment o lekarzach odebrałam tylko jako przykład jak byłoby strasznie jak takie rzeczy by się działy.
OdpowiedzUsuńSama kończę niebawem wydział lekarski i wcale nie uważam, że przez to jestem alfą i omegą. Studia nie są dla wybitnych, ale trzeba faktycznie nieźle się napracować, siedzieć i ryć, zarywać noce. Ale to był mój wybór i nie muszę nikomu nic udowadniać, bo mam wrażenie,że niektóre osoby popadają w samozachwyt z racji studiowania na tym kierunku.
Serdecznie dziękuję, że przywraca mi Pani wiarę w czytających uważnie lekarzy i studentów medycyny. Autorowi nie wypada tłumaczyć się z tego, co pisze, ale też autorowi nie przyszło do głowy, że ludzie medycyny, którzy wzbudzają we mnie ogromny szacunek za poświęcenie i ofiarność w zdobyciu kwalifikacji, nie chcą dostrzec w tekście owego "wyobraźmy sobie", umyślnie prowokacyjnego czarnowidztwa przyszłości, dotykającego również innych zawodów.
OdpowiedzUsuń