wtorek, 8 czerwca 2010

Salonowiec z homo

W najnowszym numerze „Wprost” możemy przeczytać artykuł Homo wchodzi na salony, którym autorzy próbują bić pianę dawno ubitą, w zasadzie mocno już opadłą. Podpięli się pod wystawę „Ars Homo Erotica”, która rzekomo wywołała dyskusje zanim się zaczęła. Podejrzewam, że gdyby poczytny tygodnik nie podjął się nagłośnienia największej dotąd ekspozycji dzieł twórczości homoerotycznej, prezentującej sztukę od antyku do współczesności, wielu Polaków poza stolicą zupełnie nie wiedziałoby o wystawie, ani nie zaprzątało sobie głowy tą sprawą. Do czego zatem potrzebują kontrowersyjnej wystawy dziennikarze „Wprost”? Do zwrócenia uwagi na prawa gejów i lesbijek? Do apelowania o wolność i demokrację dla mniejszości? Do rozmowy o stereotypach w postrzeganiu rzeczonej grupy społecznej? Czy zwyczajnie jest to nośny temat, żeby pobudzić medialnie emocje, zamieszać w tygielku z wystarczająco mętną zawartością? A może rzeczywiście chcieliby wzbudzić dyskusję o możliwościach wejścia homo na salony polityczne, społeczne, kulturalne? Tyle, że oni od zawsze tam byli i nie ma o co kruszyć kopi.

   Przyjrzyjmy się zatem stereotypom postrzegania geja nad Wisłą. Z tekstu Marcina Dzierżanowskiego i Sylwestra Latkowskiego wyłaniają się dwa wiodące. Pierwszy z nich subtelnie podkreślono w nagłówku artykułu, cytując słowa posła PiS, Stanisława Pięty, z interpelacji do ministra kultury: Obecny dyrektor Muzeum Narodowego ze świątyni sztuki chce uczynić wychodek. Dlaczego ogranicza się tylko do „dzieł” odnoszących się do homoseksualizmu, dlaczego chce dyskryminować twórczość nekrofilów, pedofilów i zoofitów? Pomijając, typową dla przedstawicieli tej orientacji politycznej, retorykę jedynie prawych obrońców wartości moralnych i narodowych, wypada stwierdzić krótko, że z takiej wizji budujemy jednoznaczny obraz: homoseksualista = zboczeniec, chory, zaburzony chwast społeczeństwa, zakała rodu ludzkiego, wypadek przy pracy, najlepiej byłoby wysłać go w społeczny niebyt. Ewentualnie wspiąć się na wyżyny miłości bliźniego podług zasady: tolerancja tak, afirmacja nie i dalej krzewić kult silnego społeczeństwa hetero. 


   Drugi stereotyp, bardziej cywilizowany, wyłania się z wizerunku geja wiodącego dostatnie życie, celebryty opływającego we wszystko, czego dusza zapragnie, wykształconego, zajmującego lukratywne stanowiska, bywalca ekskluzywnych klubów. Prawdopodobnie nie o wyzwolenie i prawa takich homoseksualistów tu chodzi. Rzecz dotyczy raczej tych, którzy cierpią z powodu stereotypów i braku zrozumienia na prowincji. Muszą żyć doświadczając przemocy werbalnej i fizycznej, nawet od najbliższych krewnych. Cierpią stłamszeni bez perspektyw osiągnięcia szczęścia i możliwości rozwinięcia skrzydeł. To sugeruje, że dobre życie geja toczy się w wielkim mieście. Aż się boję myśleć jak będą wyglądać wielkie miasta, gdy geje polskiej prowincji naprawdę w to uwierzą. Czy wielkie miasta czeka exodus hurmy prowincjonalnych lesbijek i gejów? Tego nie wiem, ale wiem, że dopóki o tolerancję się walczy, o tolerancji nie może być mowy. 


   I tego bym się trzymał powracając na moment do samej wystawy prezentującej dzieła homoerotyczne. Tu ważne są intencje zarówno kuratora wystawy, Pawła Leszkowicza, jak i dyrektora Muzeum Narodowego, Piotra Piotrowskiego. Uważają oni, że wprowadzenie tego tematu i samych dzieł do tak poważnej instytucji państwowej może wpłynąć na poszerzenie praw mniejszości seksualnych, że może to wpływać na demokratyzację społeczeństwa. Intencje panowie mają zaiste szlachetne. Zastanawiać może fakt, czy przemyśleli to do końca? No i czy rzeczywiście szło o myślenie, czy może jednak o kasę, która za tym popłynie szeroką rzeką wezbranych środowisk lewicowych i homoseksualnych?


   Umieszczanie takiej wystawy w Muzeum Narodowym, niechby i przy najszczerszych intencjach demokratycznych, może zadziałać jak strzał we własne kolano. Tu bowiem pojawia się kolejny stereotyp kulturowy. Muzeum Narodowe to miejsce na prezentowanie dorobku kulturowego stanowiącego kanon sztuki, przede wszystkim rodzimej, stanowiącej wkład polskiej sztuki w rozwój sztuki europejskiej, szanującej to, co uświęcone tradycją. Wstawianie zatem dzieł, nawet uznanych światowych mistrzów, ale w kontekście homo, to już z założenia akt konfrontacji. Drogą bezpośredniego ataku w imię mniejszości z pewnością nie buduje się szacunku i tolerancji, a już na pewno nie da się zmieniać przyzwyczajeń większości. Co pozostaje? Kolejna nawałnica frustracji? Szczerze wątpię. Skończy się na kilku transparentach protestu, kilku tekstach w mediach, co najwyżej na kilku pozwach sądowych, a te, nawet jeśli doprowadzą do rozpraw, to z takim opóźnieniem, że zapomnimy o co szło.


Czy takie działanie wzmoże proces demokratyzacji i pomoże gejom na prowincji? Szczerze wątpię. Prowincja zmaga się z bezrobociem, nierównością szans na rozwój, z brakiem pomysłów na życie, i nie w głowie jej marginalne problemy wolności homo. Ponadto prowincja ma to do siebie, że nie znosi odmienności i inności i nie zmieni tego żadna walka o demokrację. Podejrzewam, że gej na prowincji nie ma tam gorzej, niż dziewczyna, która wyszła za mąż za rodowitego Afrykanina, czy związek heretyków, ale żyjący bez ślubu kościelnego. Tymczasem przypomnijmy, że miejscem wystawy, rzekomo walczącej o lepsze jutro wolnego homo jest Warszawa. Prowincja raczej tam nie przybędzie w celu budowania tolerancji dla gejów. A stali bywalcy stołecznych muzeów i galerii? W znakomitej większości nie potrzebują edukacji w kierunku demokratyzacji życia społecznego i jeśli odwiedzą wystawę, pójdą tam oglądać dzieła sztuki, bez potrzeb zrodzonych z poprawności politycznej raczej, a głównie z potrzeb duchowych, kulturalnych i estetycznych albo snobistycznych.

   Od jakiegoś czasu można odnieść wrażenie, że środowiska homoseksualne chcą za wszelką cenę zniwelować czas konieczny do zmiany mentalności Polaków. To co działo się na Zachodzie przez ponad czterdzieści lat, chcieliby zaszczepić na polskim gruncie w dwadzieścia lat. Przeskoczyć konieczną barierę czasu i za wszelką cenę udowodnić, że mniejszość jest równa większości. Podejrzewam, że za dwadzieścia lat i u nas naturalnie zanikną w tym względzie podziały na mniejszość i większość, bo nie będą do niczego potrzebne. Dziś środowiska walczące o prawa mniejszości osiągają często skutek odwrotny do zamierzonego. Podnoszą nieustannie temat, czynią go do przesytu modnym, a tym samym drażnią i irytują w obliczu tak wielu nierozwiązanych problemów większości. Niby to takie oczywiste, że łatwiej dostrzec w geju i lesbijce takiego samego człowieka, gdy nie eksponuje na każdym kroku swojej upokorzonej orientacji, gdy zwyczajnie jest życzliwą koleżanką z pracy, miłym sąsiadem, oddaną znajomą, powiernikiem i kumplem przy piwie. Wówczas odmienna orientacja seksualna przestaje grać pierwsze skrzypce. W końcu nam, hetero, też nikt nie zagląda pod kołdrę. Fakt, bywa, że jednak czasem zagląda. Na szczęście sporadycznie i niech się wstydzi ten, kto widzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF