piątek, 25 września 2009

Zafoliować kulturę

    Coraz częściej uciekam sprzed telewizora, a przecież płacę duże pieniądze za kablówkę. Czy to już jest skraj absurdu? Zamiast za oglądanie płacę za możliwość i szansę nieprzegapienia czegoś bardzo interesującego. Przygodę oglądającego kończę zwykle podczas lektury ramówki w „Gazecie Telewizyjnej”. Taka sobie łagodna lektura, deser z wisienką złudzenia, że może dziś jednak coś ciekawego... jakiś pomijany dotąd film? Ciekawy dokument? Reportaż? Wisienka złudzenia znika z tortu ramówki dużo szybciej niż tam się pojawia. Dlaczego? Wystarczy przez tydzień z rzędu pobawić się pilotem i wiadomo. Albo tasiemcowe seriale, albo powtórki powtórek, albo gadające głowy i bezowocnie kłapiące szczęki. Są jeszcze różnej maści panie Jaworowicz, którym sens antenowej obecności kończy się na biciu piany do omleta chwilowej silnej emocji. Nawet kanały uchodzące za filmowe tłuką te same produkcje, choć o różnych porach. Minionego lata dane mi było obejrzeć „Pułkownika Kwiatkowskiego”, świetny skądinąd film, dziesięć do dwunastu razy. Nie jestem bynajmniej zajadłym jego fanem, ale oglądałem, bo gdy tylko udawało się wygospodarować godzinę przed telewizorem, w różnych porach tygodnia, tylko tę propozycję dało się oglądać. Nic ciekawszego nie było na blisko 80. kanałach. No i trudno się dziwić, skoro znakomitą większość stanowią te z tematyką: sport, kreskówki, kuchnia, ślub, moda, zakupy, muzyka czarnoskórych, machających łapami w rytmie młocarni pracującej w tle, czy edukacyjne kablowe kanały informacyjne w duchu „jak skorzystać z naszej bogatej oferty programowej”.


Wczoraj oddałem walkowerem, odpuściłem zabawy pilotem i uciekłem do kuchni. Znowu włączyłem radio, małe, zwykłe, w nim radiowa „Trójka”. Po chwili dowiedziałem się, że obcięto dotacje na wydawanie następnego zasłużonego pisma kulturalnego. Obcięto dotacje, gdyż środki wkładane w utrzymanie zespołu i redagowanie pisma są niewspółmierne do zysku, jaki daje się osiągnąć z jego sprzedaży. Z ekonomicznego punktu widzenia decyzja wydaje się jak najbardziej słuszna i uzasadniona. Po co dokładać do produktu, który sam na siebie nie zarobi? Jednak mowa o piśmie kulturalnym, a jak wiadomo na takim zarobić jest trudno. A już niemal się nie da w społeczeństwie, które kultury nie potrzebuje albo przynajmniej tłumaczy, że nie ma na nią czasu, co w skutkach równoważy oba stwierdzenia. „Notatnik Teatralny”, bo o tym piśmie była mowa, nie ma prawa przynosić zysków, bo tematycznie interesuje zbyt wąską część odbiorców. Ministerstwo nie ma potrzeby pamiętać o tym, że wszystko, co niesie rozwój ducha potrzebuje dopłaty. Być może ministerstwo nie ma jednak środków, ochoty, ani poczucia misji, aby zabiegać o powiększenie grona czytelników elitarnego pisma. To oznacza wybór alternatywy: redakcja znajdzie sposób dotarcia do większej ilości czytelników, inną drogą niż ukryty regalik w Empiku albo zwinie zabawki i pójdzie na śmietnik historii, ścieżką udeptaną już przez wielu kulturalnych poprzedników. Stawiam na to drugie, z żalem i bez cynizmu.

    Nie jestem czytelnikiem tego pisma, bo ze wszystkich sztuk akurat teatr jest mi daleki. Nigdy nie udało mi się zapałać miłością do sceny, choć chętnie korzystałem z oferty teatru telewizji, dopóki była taka szansa. Nie mam zatem powodów, aby bronić sensu istnienia akurat tego tytułu i pewnie zapomniałbym o zdarzeniu, gdyby nie to, że z dzisiejszego wydania „Gazety Wyborczej” wypadł mi lakierowany katalog jednego z centrów handlowych. Ciężki zlep papieru, gruby na pół centymetra, wydany na ślicznym kredowym papierze, dodają to chyba dwa razy w roku i jestem zmuszony nieść go do domu z gazetą, bo jest foliowany właśnie z „Gazetą Telewizyjną”.

Nic mnie tak nie irytuje jak ten typ namolności i marnotrawienia grubego, kredowego papieru, gdy państwo obcina pieniądze na szary papier czasopism tworzących kulturę. Zacząłem to kartkować, bo jakoś nie stać mnie na totalną ignorancję druku. Na stronach paski, torebki, flakoniki perfum, tu jakiś sztuczny szatyn w skórze, tam antykobieta w wersji Anoreksja 7.0. Kilka kartek dalej znowu cielesne wieszaki na krzywych nogach, fotografowane w ruchu buciorów, w których nie przeszłyby kilometra. Pałąki powykręcane pod ciężarem buciora trzasnęłyby w kolanie. Przerzucam ten wydruk zdjęć, które ani do niczego nie zachęcają, ani na dobrą sprawę niczego nie reklamują poza logo fatałaszkowych firm i ostatecznie wyrzucam całość do kosza, bo czytać tam nie ma co. Ilu rodaków postąpi tak samo? W niektórych może pozostanie na moment żal straconych drzew, w innych żal samego papieru, ale co mamy zrobić z medium, o którego zakup nie zabiegaliśmy? Na gwoździu w toalecie nie powieszę, bo za grube to i kibel zapcham, że o innym dyskomforcie nie wspomnę. Okładki do książki z tego nie zrobię, bo przez oszczędność czytam te z biblioteki, a one mają już nałożone okładki, śniadanie pakuję w torebki, nie mam więc wyjścia. Jeszcze raz godzę się na widok pięknego papieru sterczącego z kosza, którego sens bytu trwał w mojej świadomości nie dłużej niż kwadrans, wliczając drogę z kiosku do domu.

    Co łączy istnienie „Notatnika Teatralnego” z bogatym katalogiem modnego centrum handlowego? Na pozór wszystko różni. Jednak obie publikacje należą do świata medialnego, przynajmniej o tyle, że są papierowym nośnikiem treści, trafiającej do odbiorcy lub nie. Pierwsza publikacja żyje jednak w podziemiu, nieśmiało pojawia się na półkach bardzo nielicznych salonów prasowych, druga zaś pcha się bezczelnie w ręce, przy okazji innego zakupu. Galerię handlową stać na piękny papier i bogate wnętrze fotograficzne. Butiki i firmy z pasażu zrzucą się na wydanie i kolportaż. Galeria nie musi zabiegać o dotacje i odbiorców, bo zapłaci za perfidne foliowanie gadżetu z dodatkiem, ważnym dla większości czytelników gazety. Wydawcy „Notatnika Teatralnego” nie stać na taki manewr, choć może wówczas, gdyby w sprzedaży łączonej dostał go czytelnik wysokonakładowej gazety, sięgnąłby chętniej do treści kulturalnego pisma. A gdyby tak co miesiąc foliować z gazetą inny tytuł kulturalnego pisma? W końcu one wychodzą bardzo rzadko. Z czasem dałoby to szanse na zwiększenie grona ich odbiorców i tym samym mielibyśmy i społeczeństwo głodne kultury i życia duchem? Pytanie tylko: jak i gdzie przeprowadzić zrzutę na pierwsze foliowanie kultury? Może zróbmy coś na początek, żeby zrównoważyć brak dotacji na kulturę? Niechby i w duchu ekologii, postarajmy się chociaż o jakieś pojemniki z napisem: „tu wrzuć katalogi reklamowe, zrobimy z nich kulturalne pismo”.

2 komentarze:

  1. Wiesz, od dawna promuje o zupelnie innym patrzeniu na kulture niz zarobkowe. W kazdym razie zarobkowe w takim waskim, polackim horyzoncie. Kultura, a szrezej - wymiana mysli, tworczy ferment zawsze oplacaja sie spoleczenstwu. Nawet jezeli na to z pozoru nic wskazuje. Tyle, ze ten efekt pojawia sie w skali makro i w dlugim horyzoncie czasowym. Ci ktorzy do dostrzegaja i rozumieja maja panstowowy kulturkampf i czerpia wszechstronne korzysci. A pisze to z Baltic Centre for Writers and Translatores w Visby w Szwecji. Ich na to stac, widza w tym cel, chociaz pewnie nie interesuje ich czy Centrum na siebie zarabia.

    A btw - jak NOtatnik Teatralny ma na siebie zarabiac na milosc boska?! A Gazeta Wyborcza na siebie zarabia sprzedaza?! Oczywiscie ze nie. Sprzedaj sie reklamom, z coraz wieksza szkoda dla tresci i z korzyscia dla niechlujstwa merytorycznego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znajdzie się pojemnik z napisem. Postaramy się.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF