środa, 8 kwietnia 2009

Wielkość ciszy

    Wielki post, Wielki Tydzień, za chwilę Wielkanoc. Tyle wielkości naraz, a dopełniają się niemal w wielkiej ciszy. Media nie informują nadmiernie o świętach wielkanocnych, a przynajmniej nie przesadzają z mówieniem o wymiarze duchowym tych świąt. Supermarkety, sklepy, katalogi producentów też ich nie cenią, nie wykraczają w ozdobach i gadżetach poza kolorowe jajeczka i zajączki. Nawet w ludzkich rozmowach nie porusza się tego, co stanowi sedno świętowania. Są rozmowy o myciu okien, mazurkach, białej kiełbasie z chrzanem, o plenerowych wypadach na łono natury budzącej się do życia. Przygotowania przebiegają jakby ciszej, bardziej kameralnie niż w czasie Bożego Narodzenia. Mam nadzieję, że to tylko moje subiektywne odczucie, ale nasuwają się refleksje, które nie dają spokoju.
Mam takie przeczucie, że w obecnym czasie, na początku XXI wieku, z jakiegoś powodu chciałoby się schować istotę tych dni pod dach świątyń, nie wypuszczać poza plac kościelny, na którym zapłonie ogień przed poświęceniem. Kwestia śmierci i zmartwychwstania Chrystusa najlepiej niech nie opuszcza murów, w których nadal tłoczno w te dni i kto potrzebuje doznań metafizycznych, znajdzie je właśnie tam, gdzie trwa co Boskie: w symbolicznym grobie, obstawionym kwiatami, w ciemnicy i nawet pośród dźwięku rezurekcyjnych dzwonów. Niech to będzie element scenografii, najlepiej podczas tradycyjnego święcenia pokarmów. Można dziecko zaprowadzić, pokazać, objaśnić i wrócić do przedświątecznych obowiązków.

   Tajemnice Triduum Paschalnego, ostatniej wieczerzy, drogi krzyżowej, śmierci Zbawiciela na wzgórzu Czaszki, chwilowego upadku bezwarunkowej miłości i dobra, nie pasują dziś do wiodących wzorców egzystencji. Przegrywają w zderzeniu z cywilizacją młodości, pięknego ciała, pochwały życia jako drogi radosnego kreowania metod samorealizacji. Gryzą się wręcz z współczesną wizją egzystencji jako czasu spełniania zachcianek i cyklicznej zmiany potrzeb, egzystencji w pogoni ku niezatartym wrażeniom, skutecznie zacieranym przez kolejne wrażenia.

   A jeśli zdarzenia sprzed dwóch tysięcy lat nie wpisują się w nasz czas, to dlaczego? Bo za dużo w nich przegranej? Zbyt wiele beznadziei, bólu i cierpienia, utrwalonego w wizerunku Chrystusa, skatowanego za miłość i dobro, niosącego krzyż odkupienia za człowieka, jego małość i nędzę?

Może w pamiątce tych zdarzeń jest strach głębszej natury? Groza dopełnienia życia, ogołocenia z ambicji, planów, zamierzeń, groza przejścia w nieznane? Przejścia w koniec? Być może to trwoga śmierci i tego co po niej, gdy z jakiegoś powodu nie umiemy znaleźć w sobie dobrego łotra, proszącego Chrystusa z krzyża: „Panie, wejrzyj na mnie, gdy wejdziesz do swego królestwa”. Może jednak wizja oprawców Jezusa, ich bezwzględność i zapamiętanie w ranieniu niewinnego, sprawiedliwego, niewygodnie przypominają, ile w nas podłości i skłonności do zła, któremu nie podołamy, żeby o Królestwie w ogóle myśleć? Może tak po ludzku nie umiemy przyjąć myśli o własnym zmartwychwstaniu i wolimy zagłuszać w sobie refleksję o epicentrum wiary, bez którego wszak wiara nie ma sensu? Im więcej wszelkich „może” tym chętniej wypełniamy świętowanie symbolami rodzącego się życia. Kolorowe jajeczko,kurczaczek, baranek w zielonym stroiku, bazie w wazonie, barwna palemka, to takie bezpieczne, ciepłe i swojskie, klimatyczne. Przy okazji te proste ikony niosą pośrednio informację o eksplozji życia pokonującego mroki, szarości, sen i bezruch zimy. Więc po co nadmiernie dzielić włos na czworo? Oswoiliśmy te święta, bo przynajmniej zawsze wypadają w niedzielę i poniedziałek, nic się nie zmienia, można zrobić sobie jeszcze jeden długi weekend i wypaść do parku, posiedzieć w ogródku, a we wtorek wrócić do pracy, obowiązków, spełniania potrzeb bieżących i planów na najbliższe pięć lat.

   I może dlatego bardzo lubię te święta. One pięknie oddzielają sacrum od profanum. Przypominają, że nie ma innej drogi do Królestwa, jest droga po wybojach ziemi, w ciągłych próbach stawania się lepszym, pomiędzy upadkiem a kolejnym podniesieniem z błota własnej niemocy. Oddzielają co teraźniejsze, zanurzone w codziennych radościach, trudnościach, zamierzeniach, od tego, co wieczne, ponadczasowe i nieprzemijające. Wielkanoc przypomina, jak bardzo stoimy jedną nogą w rwącej rzece czasu, a drugą wstępujemy w wodę wiecznego „teraz”, z nadzieją na kres niedoli, lęków, smutków choroby i cierpienia. Z nadzieją na pokonanie śmierci, ale też ze świadomością, że sami z siebie nic nie możemy zrobić dla własnej wieczności. Bez wiary, co „góry przenosi” i bez miłosiernej dłoni, przybitej do krzyża, która zapoczątkowała zbawienie, czeka nas mrok własnych ograniczeń i smutek przegranej.

7 komentarzy:

  1. tworczosc i wymysly nawiedzonych jest nieograniczona.

    OdpowiedzUsuń
  2. myśle że całkiem jeszcze ten świat nie jest bez uczuć.To wspaniałe ze są ludziektórzy tak rozumieją Męke i to co ona przyniosła człowiekowi .To prawda że wygodniej dla nas i dla mnie też jest spłycić to co takie ważne bo trzeba wziąć odpowiedzialność za swoją wobec tego postawe .nie jestem nawiedzona ale jestem szczęśliwa że choć nigdy nie będe doskonała to serce we mnie ciągle żywe i pozwala widzieć wiecej niż tylko pozory.

    OdpowiedzUsuń
  3. słowa do bólu prawdziwe

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzieki za ten tekst,fajnie,ze sa jeszcze ludzie,ktorzy mysla,nie zyja tylko po to by "miec",nie sa powierzchowni.Oczywiscie od razu znalazl sie ktos kto pluje,ale to normalne na forach internetowych,juz nie zwracam na to uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mądre przemyślenia i trudno się z nimi z zgodzić... A jednak przez ostatnie kilka dni w moim parafialnym kościele było pełno ludzi... Czyli z jednej strony mycie okien i gorączkowe zakupy, ale z drugiej zaduma i zatrzymanie się, choćby na parę godzin..
    świąteczne, już pozdrowienia
    halina

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem ateistką.Ale Twój tekst uważam za bardzo mądry.Jest jednak tylko dla mnie poświadczeniem tego , co obserwuję u moich znajomych "wierzących". I cudzyslow tu zamierzony!

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF