wtorek, 21 kwietnia 2009

Bezradność

    Słońce za oknem, a przecież chłód niemal listopadowy. Ciało osłabione zimą, a mózg ogarnia wiosenna niemoc. Bodźce docierają też niby osłabione. Wszystko wokół staje się z jednej strony męczące, z drugiej zaś: wyczerpane z treści. Jakby nic nie mogło już pobudzić humoru, podnieść adrenaliny i zaskoczyć w odbiorze oswojonego świata. Wszystko zdaje się oczywiste, przewidywalne, normalne, nawet mało bulwersujące. Wiele jednak obserwacji budzi bezradność, więc niech ona będzie bohaterką dzisiejszego tekstu.
  

Nie założyłem sobie tego tematu, ot zwyczajnie, przyszedł w ostatnie dwa dni, a dzisiejszy poranek potwierdził słuszność wyboru. Tramwaj 6.40 rano, kolejny przystanek i wagon pęcznieje od ilości jadących do pracy. Jadących w ciszy, bo jeszcze jakby nie do końca wybudzonych i nagle słyszę „pstryk”, pierwszy, drugi „pstryk”, trzeci. Jedna czynność z tym odgłosem się kojarzy: obcinanie paznokci. Podnoszę głowę i szukam obcinacza. Jest! Siedzi na ostatnim krzesełku prawego rzędu. Widzę tylko szerokie plecy, zwalistą sylwetkę i czerwoną skórę policzka. Spod czapki sterczą siwe włosy, ścięte na jeża. Diagnoza się potwierdza, to musi być ten facet. Z kolejnym „pstrykiem” widzę odcięte paznokcie, wyskakujące na boki. Pani w rzędzie obok podnosi wzrok znad książki i spogląda na gościa z obrzydzeniem na twarzy. Mężczyzna obok mnie z niedowierzaniem uśmiecha się i kręci głową. Kobieta, stojąca dotąd w pobliżu obcinającego, pod wpływem (niecelowego wszak) obstrzału paznokciami, zbulwersowana przechodzi na przedni pomost wagonu. Dlaczego ani ja, ani nikt inny nie zwrócimy uwagi? Bo to zachowanie tak wszystkich zaskakuje? Bo jest tak bezczelne, że słów brak? Bo jego niestosowność jest tak oczywista dla wszystkich, czy tak obojętna, że na wszelkie uwagi szkoda czasu i energii? Bezradność przychodzi i mówi: możesz już tylko odliczać „pstryki”, w końcu facet ma tylko dziesięć palców. A może to stolarz i jest nadzieja, że przynajmniej dwóch już nie ma? No i nadzieja podpowiada, że może jednak nie zdejmie skarpet i nie przejdzie do innych paluszków.

    Wczoraj, co było wczoraj? Kolejka była, do okienka kasy spółdzielczej, trzeba było za mieszkanie zapłacić. Młoda kobieta nie zdążyła wypełnić książeczki, ale nie zajęła kolejki. Widząc tylko jedną osobę przed okienkiem, pochyliła się nad blatem z długopisem w dłoni, zaczęła wypełniać rubryki. Nagle wpada zdyszana emerytka, czerwona z wysiłku, wszak pokonała przynajmniej dziesięć stopni schodów. Emerytka, wiadomo, spieszy się jak każda emerytka. Wachluje książeczką opłat spoconą twarz. Jak wiadomo emerytki żyją w wiecznej pogoni za życiem, którego dogonić nie mogą i ciągle bardziej im się spieszy niż innym. Rzuciła wzrokiem na kobietę przed okienkiem, obrzuciła spojrzeniem kobietę wypełniającą książeczkę przy blacie. Lisio błysnęła jej „cwaność” w oku i jednym sprawnym skokiem była już za kobietą przy kasie, gdy ta odbierała resztę z opłaty. Szczęśliwa, że jest bardziej cwana od młodej naiwnej przy blacie, otwiera książeczkę i mówi do kasjerki: „oj! a ja zapomniała wypełnić w domu! Daj kochanieńka długopis jaki” i już w najlepsze wypełnia, gdy w tym czasie młoda kobieta zakończyła pisanie i choć mogłaby już zapłacić i wrócić do domu po ciężkim pewnie poniedziałku w pracy, została zmuszona do stania za plecami starej cwaniary. Wzrok młodej, gdyby miał nieco więcej mocy, z pewnością sprawiłby, że emerytka za chwilę dokona ostatniej w życiu opłaty. Jednak tylko milczy, bezradnie. Nic nie mówi, bo niby co miałaby powiedzieć? Ze nie ma z kim rozmawiać, że nie chce jej się ze starą gadać? To wciąż za mało i znowu bez skutku.

    I znowu tramwaj i znowu bystry bohater. Droga powrotna z pracy. Cwaniaczek, opowiada koledze jak oszukał stację diagnostyczną. Nawet nie to, że chciałem podsłuchać przedmiot rozmowy. To była zabawa, w nudzie bujania po torach, miałem tylko policzyć ile razy użyje przecinka „kurwa” w ciągu moich 6 minut jazdy, taka językowa gra. Siłą rzeczy dowiedziałem się jednak, że cwaniaczek pojechał swoim ku…. fiatem, do ku… stacji, gdzie mu ch…. jeb….ku…. powiedział, że ma ku…. zjechane…. ku.….. opony…. i że ku…. ch….. nie podbije ku… dowodu…. jak kapci nie zmieni…. Z dalszej opowieści wynikało, że bystrzak nie zamierzał kupić nowych opon, bo co będzie tracił kasę, tylko se pojechał do szwagra i zdjął z jego fiaciora i włożył do swojego i przedłużył dowód i oddał szwagrowi jego opony i se włożył swoje stare i se ma dowód przedłużony i se ma stare kapcie na kołach.

    I co? Może miałem się wtrącić i zapytać: czy nie szybciej i lepiej i bezpieczniej dla jego pustego łba byłoby kupić nowe opony i mieć z głowy problem przynajmniej przez cztery lata, niż co roku bawić się w oszukiwanie siebie i stacji diagnostycznej? Ale po co mówić cokolwiek? Przecież i tak nie pojmie o czym mowa, a może jego stare opony, to jednak dowód na istnienie ewolucji i natura w ten prosty sposób wyeliminuje osobnika, który raczej nie powinien przekazywać genów?

Trzy małe przypadki z trzech zwykłych dni, niby nic, ale tu bezradność wobec chamstwa, tam wobec cwaniactwa, gdzie indziej wobec bezmyślności. I gdyby tak opisać podobne obrazki, które mają miejsce każdego w skali całej Polski, takie małe, z pozoru nieszkodliwe, jakiego społeczeństwa da to obraz? A co by było, gdyby iść do przypadków bardziej drastycznych? Może lepiej nie wiedzieć? Po co nam wiedza, z której nie zrobimy pożytku dla wspólnego, znośnego, jutra. Jedno tylko męczy: każde zderzenie z chamstwem, cwaniactwem, prymitywem rodzi w nas agresję, chęć dowalenia, pokonania, wyśmiania. Każda akcja rodzi reakcję, a wtedy nie ma już „zło dobrem zwyciężaj”, wówczas łatwiej i prościej przychodzi zasada „oko za oko”. Łatwiej, bo przynosi skutek natychmiastowy. I to jest chyba naturalne: żeby cham cię zrozumiał, żeby uznał twoją rację, musisz zejść do poziomu chama. Żeby pojechać po cwaniaku, musisz być większym cwaniakiem. I tak rozkręca się spirala społecznych patologii, których przecież nie chcemy, których nie potrzebujemy i które w gruncie rzeczy są nam wstrętne, bo zwyczajnie czynią życie nieznośnym, a kontakt z bliźnim zmieniają często w kontakt z obcym, z agresorem, wrogiem do pokonania.

    Jednak poddajemy się i stajemy się agresywni, a tym samym nieco fałszujemy rzeczywistość dobra. Sam to robię tym tekstem, mam tego świadomość. Notując przypadki wypaczeń w zachowaniach ludzi poruszających się w przestrzeni publicznej, nagłaśniam anomalie. Tym samym czynię widocznym to, czego należy się wstydzić, co przyzwoici ludzie chowają w głębi świadomości. Dlaczego zatem nie piszę o przejawach dobra? Bo dobro nie wymaga komentarzy, pochylania się nad nim. Dobrem się po prostu żyje i cieszy jak powietrzem, które się wdycha, a którego nie widać. Gdy dobro trwa, z pewnością jest widoczne najbardziej dla tych, którzy są w najbliższym jego kręgu. Zło kłuje w oczy wielu, bo ma silniejsze przekaźniki: gazety z sensacjami, telewizję z programami informacyjnymi i interwencyjnymi, Internet cieknący zbrodnią i skandalem. Zło, im bardziej nośne medialnie, tym szerzej dociera i coraz więcej ludzi czyni obojętnymi, po cichu tylko obruszonymi albo zwyczajnie bezradnymi.

3 komentarze:

  1. Ktoś kto nie widzi dobra nie może go komtować;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne spostrzeżenia i fajnie opisane. Samo uświadamianie sobie problemu już jest jakimś działaniem.

    OdpowiedzUsuń
  3. szanowny Autorze! jestes zapewne inteligentnym czlowiekiem, ale wydaje mi sie, ze brakuje ci usmiechu na twarzy.piszesz" zlo kluje w oczy". mysle ze jest inaczej- zlo pociaga.gdyby klulo w oczy, ludzie by przelaczali kanal z jakas tragedia czy zbrodnia w tle, a nie poglasniali fonie.z toba mysle jest podobnie.zlo cie ciekawi, skoro tak ci te sytuacje zapadly w pamiec i o tym piszesz.jestem osoba megaszczesliwa, mam w zyciu duzo milosci i nie brudze tego ciekawoscia zla. do pana "od paznokci" posle dobroduszny usmiech-wszak nie robi nikomu krzywdy.na przecinkowanie "k...." odpowiem zalozeniem sluchawek z ulubiona muzyka, a emerytce zycze milego dnia.czlowiek z dobrem w sercu stroni od zlych emocji, jakie moga mu dostarczyc inni.pozdrawiam i najlepszego zycze.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF