Opcje walutowe niszczą eksporterów. Banki, w obronie własnego tyłka, za chwilę przeżują i połkną fabryki i przedsiębiorstwa, balansujące do niedawna na granicy biznesu i hazardu. Coraz więcej komunikatów o nadciągającej katastrofie bezrobocia, która spotka kraj i w najlepszym wypadku zmusi niemal wszystkich rodaków do pracy za pół średniej krajowej. Wielkimi krokami nadciąga ponownie wizja rynku pracy sterowanego przez pracodawcę. Potencjalny przedsiębiorca będzie miał coraz więcej chętnych do pracy za coraz niższą płacę. Po co ma płacić dwie średnie, jeśli za jedną średnią znajdzie wystarczająco spanikowanych i zdeterminowanych?
Do tego mamy ciągłe nawoływania do oszczędzania na wszystkim i wszystkiego. Niektórzy producenci pracują już nad „wyrobami kryzysowymi”. Wędliniarze opracowują kiełbasę kryzysową, bo normalna nie zejdzie. Kombinują zapewne jak połączyć pachwinę i smalec z przyprawami, by wyszła kiełbasa oryginalna. Producenci butów opracowują prawdopodobnie system łączenia tektury z drewnem i silikonem, żeby stworzyć model kryzysowego buta. Wytwórcy tekstyliów być może zaczną pracować nad tańszą odmianą poliestrów, wyciągniętych ze starych ciuchów, z surowców wtórnych. Może nawet zaczną wypierać osiedlowe pojemniki PCK na zbyteczną odzież i postawią swoje, markowe ich odpowiedniki, z logo? Aż boję się myśleć, co zrobią producenci papieru toaletowego. Tylko czekać, aż rolnicy przestawią się na produkcję buraka pastewnego i brukwi, wcale nie z myślą o produkcji paszy dla zwierząt, ale o dostarczeniu tanich produktów ekologicznych mieszkańcom miast i miasteczek.
Na szczęście, na nasze szczęście, na ulicach tych miast życie toczy się normalnie. Medialna obsesja nie zeszła na chodniki, po których nadal żwawo poruszają się drodzy rodacy. Ciągle tam idą ku spełnieniu dobrze rozumianego obywatelskiego obowiązku. W środę, w jednej z kilku kawiarni centrum handlowego, ciężko było znaleźć miejsce na szybką kawę. W czwartek zakupy w markecie szczęśliwie utrudniał tłok, a w kolejce do kasy trzeba było postać przynajmniej dwadzieścia minut. W sobotę, pokrzepiony na sercu, z radością przedzierałem się przez zielony rynek, był pełen ludzi taszczących ciężkie torby jabłek, ziemniaków, warzyw, jajek i mięs. Na szczęście wieczorem w kinie był taki sam tłok, nawet do sześciu kas! Na seans weszliśmy po reklamach. Z radością przepychałem się do wyjścia po filmie i nie mogłem odnaleźć auta na zatłoczonym dwupoziomowym parkingu. Później nie mogłem wyjechać, szukając drogi przez zastawione setkami samochodów placyki, krawężniki i pobocza. Taki mamy powrót miłości do kina! Uff, jak dobrze, pomyślałem wchodząc z przyjaciółmi, po wszystkim, do restauracji. I tutaj nie każdy stolik był do wzięcia.
To jednak wielka ulga, gdy okazuje się, że i tym razem media biją więcej piany niż komukolwiek potrzeba, a nadciągająca wiosna niesie światło optymizmu. Dobrze, że ludziom nie chce się słuchać mediów i robią swoje. Żyją, może siłą rozpędu po dobrych ostatnich latach, jednak w tak rozsądny sposób dają dowód prostej prawdzie: ulegając bezrozumnie medialnemu szumowi, sami zafundujemy sobie kryzys z prawdziwego zdarzenia. Przecież jest gdzieś złoty środek pomiędzy rozpasanym kupowaniem, a spełnianiem oczywistych potrzeb, na normalnym poziomie. Choć my, Polacy, lubimy nie tylko sielanki, my lubimy także skrajności.
Dziś wzniosę się na szczyty optymizmu, na jakie tylko mnie stać, a co mi tam! Jaki jest, taki jest, ale jest - kryzys, oczywiście. Poza wszelkimi fobiami, lękami, troską i niepewnością, jakie niesie, wierzę też w jego moc oczyszczającą. Z pewnością wykasuje z rynku firmy słabe, nieuczciwa, mierne, stawiające na szybki wzrost zysku. Ale może dzięki niemu nauczymy się też więcej rozsądku? Może nauczy nas liczyć i wydawać tylko te pieniądze, które rzeczywiście posiadamy? Może przestaniemy płacić jedynie gwarancją, że zarobimy to, czym dziś się tylko chwalimy jako możliwością do spełnienia. Wierzę jeszcze, że ten smok kryzysu udowodni nam jak kruche jest budowanie na piasku materialnego chciejstwa. Wierzę, że ukaże chwiejność mechanizmów gospodarczych i zaślepionej wiary w pieniądz, stan konta, poziom posiadania. Dzięki temu kryzysowi być może zaczniemy szukać skarbów tam, gdzie „ni mól ni rdza ich nie do sięgnie”? Bo nie ma tego złego, co by na lepsze nie wyszło. Choćby nie wiem jak patetycznie to zabrzmiało.
zgadzam się z każdym zdaniem :)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak samo myslę. Panikę kryzysową wykorzystują cwaniacy, zeby mniej zapłacić, cos tam uszczknąć dla siebie. Jak wszyscy zaczna tak robic to moze byc tez wszystkim trudniej. W swoim srodowisku widzę ofiary kryzysu- przeinwestowania w 5-10%, pozostali zyja spokojnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Świat byłby lepszy i piękniejszy, gdybyśmy nauczyli się "żyć duchem". Kryzysy przechodziłyby wówczas gdzieś obok, poza nami. Niestety wciąż jesteśmy zbyt materialistyczni.
OdpowiedzUsuńa w tle surrealistyczna wycena bilansowa. pompuje straty z kosmosu.
OdpowiedzUsuń