środa, 2 kwietnia 2025

Miłość życia wyliże kozaczki

Olga Drenda, felietonistka „Tygodnika Powszechnego”, jakiś czas temu poruszyła ciekawą kwestię: […]że młyny internetu mielą nieustannie tyle zdań, wynika z faktu, że ludzie muszą robić coś z dłońmi. […] Puste ręce to udręka i nieznośne napięcie, które roznosi od środka i domaga się rozładowania przez poprawianie rękawów czy kręcenie pierścionkiem (gdy mamy pecha znajdować się np. w środku ważnej rozmowy), drapanie, zabawę jakimś drobiazgiem czy właśnie stukanie w ekran. Przyznam, że nie jestem wolny od tego typu schorzenia… natręctwa? Formy multitaskingu? Sam nie wiem, jak rzecz nazwać, ale jedno jest pewne: nie umiem spokojnie ułożyć dłoni przed sobą, dłubać w nosie czy wciskać okruchów w palec wskazujący wprost z biurka, choćby po razowym z tostera. Gdy czytam mniej lub bardziej porywający tekst na ekranie, odpalam podcast czy zwyczajnie zagłębiam się w lekturze książki z blatu, muszę coś robić z dłonią, a że zapalniczek nie używam, znalazłem inną zabawkę. 

Podczas czytelniczych kroplówek, zasilających konwulsyjnie konający intelekt, poskramiam nadmiar energii płynącej przez palce w sposób dość banalny. Jako klasyczny dziaders od ponad dwóch dekad nie umiem rozstać się z oldskulowym komunikatorem Gadu Gadu, utrzymując bardzo już sporadyczne i zastygłe w czasie znajomości na odległość, wymieniając kilka zdań na miesiąc. Czat ten, jakiś czas temu, dorobił się diabelskiej ruletki losującej rozmówcę. Wzrok leci po tekście artykułu czytanego na ekranie, a palce swędzą i klikają obroty magicznego koła. I tak pojawia się następny profil i jeszcze jeden, co pozwala zapobiegać ogryzaniu pazurków rozpaczy, ale o dziwo nowych znajomych w żaden sposób to nie przysparza. Dlaczego? Z przyczyn - że tak powiem - płciowych.

W zamyśle twórców narzędzie miało szlachetny cel: wesprzeć chętnych, aczkolwiek nieśmiałych osobników płci konserwatywnie obojga lub z grubsza podobnej do poznania osoby siedzącej po drugiej stronie w tym samym czasie i wybranym wieku. I rzeczywiście pomaga to w jak najszybszym wyłapywaniu i kojarzeniu pragnących rozmowy niczym kania dżdżu. Lecz sama komunikacja coraz rzadziej dochodzi do skutku. Nic nie jest tak proste, by nie dało się skomplikować. Jak powszechnie wiadomo dobrymi chęciami czartu kwadrat brukują, a Polak potrafi spieprzyć każdą ideę, co pasjami rejestruję, choć z coraz mniejszą przyjemnością. Bogatszy jestem jedynie o pewną obserwację natury socjologicznej, która łechta rosnące zdziwienie.  

Gdyby nie magiczne koło losujące rozmówców, no i nie forma oraz treść opisów pomieszczonych w profilach, nie poczułbym nawet, w jak bardzo dalekich od ekonomii, polityki czy religii obszarach przepływa rzeka polaryzacji. Ona od dawna z cicha rwie także brzegi puci, jak mawia obywatelski kandydat. Oto stare poczciwe GG opanowała polaryzacja relacji damsko-męskich. Mówiąc najkrócej: osobniki męskie za wszelką cenę ciągną w górę życiowy ranking odbytych stosunków pozamałżeńskich, najchętniej udziwnionych, bo od cudzej żony trudniej w łeb dostać. Kobiety zaś, za wszelką cenę, usiłują nasycić rozpacz z powodu utraty poprzedniego jelenia, subtelnie tęskniąc do miłości dozgonnej, choćby i trzy poprzednie zawiodły. Żeby się o tym przekonać nie trzeba nawet zagadywać, zadawać pytań, zawierać głębszych znajomości. Wystarczy przytoczyć kilka malowniczych opisów i zaczepek wprost. 

Panowie coraz rzadziej pozwalają sobie na zbytek słów i na dzień dobry walą na odlew: „chciala bys popatrzec jak sie masturbuje dla Ciebie na skype?” albo „jestes normana dla faceta czy chora ja szukam nrmanej kobiety”, „chce wylizac twoje kozaczki”, „moze ponosisz dla mnie rajstopki i pszeslesz?”, „leżysz na łóżku całuje cie po nozkach i idę wyżej w majteczki i lize mmm ale slodka i taka gorąca ” (cytaty w oryginalnej pisowni), choć lepsze są te ujmujące poetycką frazą: „ocenisz mi ptaka?”, po czym bez zgody użytkowniczki czatu pchają przed oczy smutną brodawę, bardzo wątpliwej proweniencji. Rzecz jasna nie z autopsji wydobywam cytaty. Materiałem raczą mnie czasem zdegustowane od lat użytkowniczki, w ramach uzupełnienia inspiracji literackich, także do niniejszego tekstu, bo sam bym nie wymyślił, wyobraźni nie wystarczy.

Panie zaś mają upodobanie w skrótach jedynie ostrzegawczych, typu: „poznam do związku”, „nie obsługuję mężczyzn niezadowolonych ze swej alkowy”. Nieco bardziej bezsilne wobec molestowania już w opisach nie mogą powstrzymać rozpaczy z powodu nadmiaru napalonych samców, zatem ostrzegają: „zonaci i inni zboczency oraz małelaty won!”, „Nie oceniam przyrodzenia”, „zjeby, zonkosie i inne takie zjazd”, „wolna, lesby, zonaci, wypad”. Wśród tych łagodnych sfrustrowanych pań czterdzieści pięć plus najbardziej jednak o współczucie woła powtarzający się opis: „interesuje mnie wolny, przystojny, inteligentny pan z poczuciem humoru, najważniejsze jest serce, nie masz zdjęcia w profilu nie odpisuję” albo „szukam tu przyjaciela”. Strach pomyśleć, w jakiej rozpaczy pogrąża się samotna kobieta, gdy szuka przyjaciela na targowisku praktykujących troglodytów, traktujących płeć w kategorii niezobowiązującej narośli wokół darmowej cipki, której właścicielki nawet nie chce się bajerować. Na pocieszenie pozostaje fakt że za silnym imperatywem pań stoi zwykły lęk przed samotnością, z którą faceci radzą sobie chyba znacznie lepiej, choćby z racji biologicznie zaprogramowanego egoizmu. 

W sumie smutne jest  i to, że im człowiek starszy, tym mniej ma okazji do poznawania interesujących i wolnych osób w naturalny sposób. Wszędzie ludzie tkwią nosem w telefonie i nawet nie obrzucają się spojrzeniami. A tam nie ma szans na rozmowę o życiu, pogodzie, pasjach, bo obie strony zaczynają się siebie bać. Nawet normalny facet może na  starcie poznać, co to mowa nienawiści i dostanie na czoło karnego kutasa zboczenia, niewiernego męża albo podstępnego gada, czyhającego na cnotę lekko przechodzoną, zanim się przedstawi. Jako samiec nie próbuj też dialogować z facetem, bo zaprosi cię do trójkąta z żoną, a najlepiej czworokąta z twoją w gratisie albo będziesz obrzydliwym gejem, ciotą, cwelem i transem w ukryciu, skoro chcesz rozmawiać. Nie myśl odpowiadać zagadującej cię kobiecie w nadziei wymiany myśli, bo zaraz zarzuci, że rozmowy nie mają sensu, jeśli nie szukasz miłości i związku. Jako mężczyzna nie masz  prawa być ciekawy rozmów z kobietami innymi niż żona, której jedynie słuszne poglądy na wszystko znasz od kilku dekad, bo po co ci to? Bzykać się chcesz i tajniaczysz przyklejając drętwe gadki! Przyglądanie się światu od strony kobiecości, zwykłości, codzienności, wrażliwości i emocjonalnej inności, to abstrakt nie na czasie albo wchodzisz w związek albo pilnuj starej. Niech żyje pragmatyzm, emotki i skrolowanie.

Wątpię, że przypadłość, o której mowa w tekście, dotyczy wyłącznie oldskulowego komunikatora. Podobnie rzecz pewnie wygląda na wszelkiej maści narzędziach umożliwiających anonimowość, na forach i portalach randkowych, choć na ostatnich może metody łatwiej uzasadnić. Drastyczne mijanie się w intencjach i potrzebach wynika z niepoddawania refleksji zastanej rzeczywistości wirtualnej i wiary w cuda, które przecież się zdarzają. A może to tylko efekt nadmiaru obejrzanych filmów i seriali o miłości każe kobietom wierzyć, że dojrzali mężczyźni i zdolni do trwałych uczuć będą włóczyć się wolno po czterdziestce? Panom ułatwiony dostęp do sieciowej pornografii robi kisiel z mózgu i w każdej wylosowanej kobiecie chcą widzieć spragnioną seksu gosposię domową, wpuszczającą hydraulika do kuchni pod zlewozmywak. Cóż, najwyraźniej nadzieja umiera ostatnia, choć pucia ma się jednak nie najlepiej.


poniedziałek, 27 stycznia 2025

Poniedziałek rekrutera

 - Dzień dobry, ja miałem zgłosić się na ósmą. - W uchylonych drzwiach roześmiana twarz wiejskiego głupka z wąsem. Witajcie w czasach pokolenia Z. Na oko rocznik dwa tysiące wydłubany z progu pierwszej dekady. Ale zapraszam, siada naprzeciwko. Pytanie zasadnicze: czy posiada oryginały i kopie dokumentów niezbędnych do zatrudnienia, zgodnie z wykazem, jaki otrzymał dwa tygodnie temu? Zapewnia, że oczywiście. Zerkam na CV, proszę o przepisanie klauzuli RODO dotyczącej przetwarzania danych osobowych, której oczywiście nie ma. Przegląda wzrokiem tęskniącym do oświecenia, czyta niby Księgę Wyjścia, ale klucza nie znajduje. I znowu ten uśmiech ofiarny. Powtarzam, że przepisać pod CV i podpisać się. Uśmiech pod wąsem szybko gaśnie, bo jednak trzeba prawdziwie wprawić w ruch długopis, który sprawi więcej kłopotu niż palnik tlenowy. Proszę o kopie dwóch świadectw pracy, skoro daje oryginały. W odpowiedzi słyszę: „nie mam”. Dlaczego? „Bo nie wiedziałem, że trzeba”. Przecież dostał pan wiadomość, wyraźnie stało, miał pan dwa tygodnie na przygotowanie oryginałów i kopii. W odpowiedzi: „ale ja tego nie czytałem do końca”. To było na początku, mówię, z trudem powstrzymując palce zaciskające się w pięść. No dobrze, przeganiam furię przyczajoną pod biurkiem, to poproszę świadectwo ukończenia ostatniej szkoły. „Nie mam, nie odebrałem ze szkoły. Chyba z połowa klasy nie odebrała, bo po co?”. Odpowiem: „po jajco” i też nie pojmie. Furię ściskam kolanami i grzecznie pytam, jak zamierza udowodnić, że ma jakieś wykształcenie? W odpowiedzi słyszę: „to teraz będzie się pan wyżywał, że tego nie mam?!” Nie wytrzymuję: „To chyba pan się na mnie wyżywa, bo przychodzi pan nieprzygotowany nie bardzo wiadomo po co. Wiadomość, którą pan dostał, trzeba było zredagować i przesłać, żeby przychodząc tu zabrał pan jak najmniej czasu innym oczekującym na przyjęcie, prawda? Płatek śniegu robi się czerwony i w ramach skruchy przyznaje, że matka też mu mówiła, że to świadectwo trzeba odebrać, ale on nie słucha matki. To teraz pojedzie do szkoły i przywiezie, będzie dobrze? Mam z głowy odklejonego. Żadna pociecha. Oni zawsze wracają.

Wiedziałem, że zjeść mi nie dadzą. Poniedziałek. Ledwie otworzyłem wiejski serek, telefon drżał w kieszeni. Nie uszanują nawet przerwy. Na wyświetlaczu migała Zuzia, coś musiało się dziać. Kierowniczka magazynu części zamiennych jest aż nadto poukładana, żeby w porze śniadaniowej narażać żołądki na wrzody. 

- I co? Sowieci podpalili ci magazyn, Zuza? Co jest? Cześć.

- Cześć. Ten Patryk, pamiętasz? Magazynier, co go rekrutowałeś trzy miesiące temu. 

- No tak, co z nim? Przecież byłaś zadowolona. Ukradł coś? 

- Skąd! Zajefajny chłopak! Niby młody, trzydziestki dobiega, a poukładany jak z poprzedniej epoki. Rzeczowy taki, w lot złapał system magazynowy i jeszcze poprawił mi to i owo. Podwyżkę chciałam mu dać z nową umową. Nigdy się nie spóźniał, nawet o minutę, a teraz trzeci dzień go nie ma. Dzwonię, piszę, jak kamień w wodę. Może mam walnięty numer telefonu? Mam nadzieję, że nic się nie stało. Sprawdź, czy tam u was nie ma jakiegoś zwolnienia, może wypadek jakiś miał i mi nie przekazał. Zadzwoń do niego, jeśli możesz. 

- Jasne, jak tylko czegoś się dowiem, dam znać. 

W ewidencji nieobecności czysto, żadnych zgłoszeń, a telefonu rzeczywiście nie odbiera. Można skończyć śniadanie. Ale napić się kawy nie zdążyłem. Oddzwania. 

- Dzień dobry panie Patryku. Co się z panem dzieje, szefowa się martwi. 

- Nic się nie dzieje, wszystko w porządku. 

- Ale w pracy pana nie ma. 

- Zgadza się, w domu jestem. 

- Ale jak w domu? Nie zamierza pan przyjść do pracy? 

- No nie. Wie pan, rodzice nie chcieli mi dać na nową konsolę. Mówili, że jestem dorosły i powinienem sam sobie zarobić. No to poszedłem do pracy, zarobiłem, no i teraz właśnie gram na nowej konsoli. 

- A, jasne, ale jakieś podanie o rozwiązanie umowy, coś pan złożył? 

- No nie, a to trzeba? Po co? To nie wystarczy, że panu powiedziałem? 

- Ale to jest porzucenie pracy, panie Patryku. Wie pan, na świadectwie będzie  paragraf, zwolnienie dyscyplinarne, nie rzutuje? 

- To w czymś przeszkadza? 

- Zupełnie w niczym, przynajmniej nam. Przyjedzie pan po świadectwo czy wysłać poleconym? 

- Proszę wysłać, nie bardzo mam czas, żeby tam do was jeździć.

Poniedziałek, to jednak podła kanalia, nie odpuści. Ten wszedł bez ostrzeżenia. Nie znam człowieka. Ale jest w kombinezonie, firmowym, znaczy nasz. Czarniawy, po trzydziestce, ani dzień dobry, ani dmuchnij w fujarkę i widzę cwany wzrok. Łapy w kieszeniach, nos nieco w górę, jak nic roszczeniowy. Zagaduje o regulamin pracy, chciałby w nim coś sprawdzić. Sięgam do biurka, podaję, siada naprzeciwko, czyta, kartkuje, wraca, znowu kartkuje. Zerkam na kombinezon, jest nazwisko, niełatwe, fonetycznie niemal zapisane z angielska, ukraińskie. Widzę, że z czytaniem chyba nie teges, a ja skupić się nie mogę na robocie. Pytam w czym mogę pomóc? 

- A gdzie tu jest coś napisane o czasie pracy? 

Mówi wyraźnie po polsku i unosi tekst z nonszalancką bezradnością. Podchodzę, znajduję stosowny paragraf, pokazuję. 

- Ale tu jest tylko, o której zaczynamy i kończymy pracę, no i ile trwa przerwa, kiedy się kończy. 

- Czyli? Czego jeszcze panu brakuje? - Pytam zdziwiony - To jest pana czas pracy, za który płaci pracodawca. 

- A co z pozostałym czasem? Pracodawca chce, żebym zaczął pracę o godz. 7.00, ale ja przecież jeszcze muszę tu z domu dojechać, przebrać się, dojść na stanowisko. 

- Dokładnie, jak każdy z nas i co w związku z tym? 

- No ja chciałby wiedzieć, jak za to jest płacone? Jak za to, że ja kończę o 15.00, ale wychodzę prawie o 16.00, bo jeszcze dojść do szatni muszę, wykąpać się, przebrać. To za to nie ma mieć płacone? To pan mnie nie mówił o tym na rozmowie, jak zatrudniał. 

- Nie mówił, bo wyobraźni mnie nie starczyło. - Czuję jak ciśnienie mi rośnie, ale próbuję się opanować. - Przecież nikt nie każe się panu myć i kąpać po pracy. Przebierać się też pan nie musi, skoro tak wysoko ceni pan sobie każdą minutę. 

- No jak? Ludzi mam straszyć w autobusie? To za to powinno być płacone, to należy do czasu mojej pracy.

Czuję, że ten akurat uchodźca jest w stanie zakończyć moje współczucie dla kraju 

w stanie wojny, ale jeszcze próbuję zachować idealizm. 

- A czy teraz jest pan w pracy? 

- No tak, przecież widać – wskazuje na kombinezon. 

- No właśnie nie widać. Przerwa skończyła się godzinę temu, z hali produkcyjnej szedł pan do mnie czas jakiś, z czystymi rączkami, w czystym kombinezonie, jakiś czas studiował pan ten regulamin, trochę już dyskutujemy, co nie należy do pana obowiązków, a pracodawca za ten czas panu płaci? 

- Panu też płaci, a o której pan przychodzi do pracy? 

- Kwadrans przed rozpoczęciem pracy, bo tak przyjeżdża mój autobus. Ale uspokoję pana, nie patrzę na zegarek wychodząc po czasie, bo nie lubię zostawiać spraw na kolejny dzień. Nigdy nie wiem, jakie paradoksy przyniesie mi wyobraźnia pracowników dnia następnego. Z panem też się nie umawiałem, a jak silnie rozwija pan moje horyzonty. Tymczasem moja praca leży i właśnie od czterdziestu minut funduje mi pan zostanie po godzinach, choć to dla pracodawcy podwójnie nieefektywne godziny nas obu, prawda? 

- To co?! Może ja już i wysikać się nie mam prawa w godzinach pracy?! 

Wstał i zostawił za sobą łomot futryny, zanim zdążyłem zaproponować, żeby wrócił pod Chersoń i wspomógł rodaków w walce, skoro tu taka krzywda mu się dzieje. 


poniedziałek, 30 grudnia 2024

Smutek samca

To się zdarza. Audiobook kończy się w trakcie plenerowego marszu. Z racji pory roku, wiatru i chłodu, daję najszybszą opcję w aplikacji: "znajdź następną książkę”. Tym sposobem często trafiam na coś, co dawno temu wrzuciłem na półkę i doskonale nie pamiętam z jakiego powodu.  Od kilku dni brnąłem przez powieść historyczną Egipcjanin Sinuhe Miki Waltariego. Klasyk dotąd pomijany, jak wiele innych, raczej nużył, ale nie miałem potrzeby zmiany. Lektor trzymał wzorcowe tempo spacerowe, a ja dawałem narracji szansę. Przynajmniej wyciszała głowę skołataną kolejnym dniem w pracy. I chyba warto było czekać, przynajmniej do tego momentu, w którym autor przykuł uwagę, wkładając w usta królewskiego trepanatora magiczne słowa:

Nie ma miłości – rzekł Ptahor stanowczo – mężczyzna jest smutny, gdy nie posiada kobiety, z którą mógłby spać. Ale gdy spał z kobietą jest jeszcze smutniejszy. Tak było i tak zawsze będzie. – Dlaczego? – spytałem. – Tego nie wiedzą nawet bogowie. 

Coś jest na rzeczy, pomyślałem cofając nagranie w domu, by wynotować prorocze słowa. Tego nie wiedzą nawet bogowie, z pewnością. Setki lat przed naszą erą, ponad dwa tysiące lat nowej ery, a gdzie miłość barwna po grób? W marzeniach, złudzeniach wyciskanych do bólu, zwidach i pragnieniu. Ze znakomitej większości prób zwycięsko wychodzą nieliczne wyjątki, jak to w regule, a masie poharatanych niedobitków zostają dymiące pogorzeliska, łzy i niebieskie karty na komendzie. Panie wzdychają do miłości jakby głośniej i częściej, mimo kolejnych sińców pod oczami, wszak mają do dyspozycji silniejsze narzędzia: memy, komunikatory i portale społecznościowe wzmacniające wołanie na puszczy. Panowie masowo smutnieją w mgnieniu oka. Nim zdołają wytrzeć narząd w firankę, minie szał uniesień wraz z krzykiem wybranki. I tak oto, co kobieco skojarzone z niekończącym się uczuciem, nieuchronnie mija się z tym, co w męskim wyobrażeniu. Kroczą obok siebie w potrzebach, definicjach, teoriach, praktykach i ostatecznie mniej lub bardziej świadomie oboje zazdroszczą modliszkom. Ta szczytując odgryzie łeb amanta i skraca całe to kałapućkanie po fakcie. Ochroni stan rachunku bankowego i w zarodku zgasi desperację ciągania się po terapeutach, sądach, adwokatach i notariuszach, zachowując ledwie draśniętą wolność na następny raz. 

Ano właśnie. Przecież podobną sentencję przypisano już historycznie Arystotelesowi, choć raczej nie posługiwał się łaciną, ale może tak wybrzmiewa ona dostojniej: omne animal triste post coitum est. Tyle że mowa tu raczej o akcie fizycznym na miarę biologii, to w tym wymiarze po obcowaniu każde stworzenie jest smutne. Z wyjątkiem koguta, który to post coitum wskakuje na płot i drze dzioba, obwieszczając światu, że znowu mu się udało, siłą, ale jednak! Przemocowiec jeden. Łacińska maksyma przypomniała mi rzadko cytowaną scenę kultowego filmu Janusza Majewskiego C.K. Dezerterzy. Oto Jan Kania i Mitzi kończą kolejne mizianki, tym razem sielsko-anielsko, na łące, kiedy lubieżnie przeciągające się dziewczę pyta:

- O czym myślisz?

- O niczym. Jestem bezmyślnym jełopem, który myśli o niczym – rzecze Jan.

- Przestań, przecież widzę, że posmutniałeś.

- Post coitum… - mruczy Kania.

- Nie mów do mnie po łacinie! – Oburza się równie prosta, co namiętna córeczka okolicznej burdelmamy i kontynuuje – Wiesz o czym ja myślę?

- Wiem. Zawsze o tym samym.

- Kretyn! Myślę, że ślub weźmiemy w Koszycach, bo tu plotkarki by nas zżarły z zazdrości.

- A nie przyszło ci do tej pustej głowy, że po wojnie będę chciał wrócić do domu, do rodziny, do swojego kraju?

- No to pojedziesz i wrócisz, przecież to nie jest za granicą.

- Kto wie, czy już nie będzie? A jeśli nawet, to co? Wrócę tu i będę zarządzał interesem mamusi?

- Bo ty już mnie nie kochasz! Stałam ci się obojętna – prawie płacze słodka Mitzi.

- To przeczy temu, cośmy tu robili – odpowiada z cynicznym uśmiechem gefreiter Kania.

- Ty kochasz mnie tylko przed!

- Kocham cię przed i po i w trakcie… o! W trakcie najbardziej!

- Ty draniu, zobaczysz, zrobię sobie coś złego!

- Tylko nie usiądź gołą pupą na pokrzywach, bo byśmy cierpieli oboje.

Czyż da się obronić inaczej egzystencjalny smutek męskości niż ironią? Jak żyć z kimś, kto zaplanuje za dwoje, nie pytając drugiego o zdanie, sprowadzając trwogę egzystencji do ślubu w Koszycach, trendów wskazanych przez wedding plannera czy koloru muszki pana młodego? Tak mają kobiety w obliczu miłości: dałam ci co cenniejsze, teraz w zamian biorę twoje życie do dyspozycji i ani mi drgnij albo “ty już mnie nie kochasz”. Oto czemu faceci tak często są smutni, według Ptahora i nie tylko. 

Na moje męskie oko, to także nieunikniona rozpacz czystej ekonomii. Ona pojawia się już na starcie, w początku przeczuwa kres, nieuchronnie. Niedoszacowanie wysiłku finansowego i nadmiaru poprzedzającej aktywności, wobec wątpliwego zysku, daje o sobie znać bardzo szybko. Sami zobaczcie, ile energii kosztuje go kilkuminutowy akt haczenia o niebiańskie progi! Co prawda niesiony pożądaniem za daleko ma do głowy, ale w końcu dociera ten przerost inwestycji. I już wie, ile kosztował taniec godowy po nic, a raczej po maksymalnie kwadrans spełnienia. Obiady w Whiskey in the Jar, kolacje w Pueblo, randki w Chlebie i Winie, a wszystko poprzedzane przebieraniem nogami w chodnikowym ogonku przed drzwiami lokalu. Do tego spontanicznie kupowane kartony z Hachi Sushi do butelki wina targanej przed ekran Netflixa. Wielokroć brane prysznice z zapachem Ritualsa w tle, wody kolońskie z Notino.pl, zajeżdżanie merolem, wybłaganym na godziny u taty, brata szwagra czy latanie po salonach Kruk, Yes, Pandora, by dopaść gustownego świetlika, połyskującego w ciemności kuperkiem albo znaczek nieskończoności do bransoletki. A teraz ledwie można liczyć na uśmiech błogości zdobytej damy, trwający nie dłużej niż flesz romantycznej słitfoci, zanim  ona wywali z siebie listę pomysłów na najbliższy weekend, sylwestra, wakacje i spacery po galerii w ramach kolejnej okazyjnej wyprzedaży sezonowej. Weź tu nie bądź smutny w imię miłości, która zaistnieje na moment realnie i zgaśnie niczym iskierka z popielnika, co to na Wojtusia… i jak tu nie być smutnym? 

Przyszłość nie roi się jaśniej w tej materii. Męskość wyraźnie jest w odwrocie, pod wpływem natarcia hordy, która feminizuje obyczaje i język, co widać na gołe oko choćby w ilustracji obok niniejszego tekstu. Panowie w porywie bezradności i konwulsyjnej obrony coraz rzadziej bawią się w długie podchody. W desperackiej próbie ochrony przed płciowym smutkiem idą na wygodne skróty. Wystawiają w sieci klejnoty i wajhy z prostą instrukcją obsługi, no i bierzesz lalka albo nie, innej miłości nie będzie. Mniej prostolinijni, choć równie przedmiotowo trakujący kobiety, chwytają się boomerskiej opcji romantycznej, więc pierniczą rzępoły o zakochaniu, wyjątkowości, przynajmniej tak długo aż wybranka ulegnie, padnie ofiarą legendy poprzedniej żony, bo wiadomo: złą kobietą była, tymczasem opcja “ale ty jesteś aniołem” jest tyleż ekskluzywna, co krótkoterminowa. Przy bliższym poznaniu okaże się jednak, że zła żona nadal taką jest na zapleczu i dociąża wizerunek Adonisa trójką dzieci w tle. 

Cóż się tym chłopom dziwić? Lajf is brutal, a wetknąć gdzieś trzeba. Póki męskość pręży się zdolnością do uczucia, przynajmniej niezłomnie próbują o siebie zawalczyć, niechby i uszczęśliwiając cudze żony. Te są mniej wymagające, rzadziej roszczą pretensje o kobierzec, a zapomniane i posmutniałe w obliczu komedii romantycznych, oczekują zachwytu na krócej i taniej, choćby z powodu zbuntowanych mężów, ratujących się ucieczką na siłownię, w chłopięctwo konsoli, twarde libacje, inne cudze żony lub zwyczajnie w hazard i kryptowaluty. Oni już nie powrócą, na dobre wyzwoleni z miłosnych ról. Nie będą zapleczem logistycznym dla niegasnących aktywności małżonek, konieczności remontów, podróży, wyprzedaży i obowiązkowej opieki helikopterowej nad potomstwem, co to ostatecznie i tak szklanki wody im nie poda. 

Print Friendly and PDF