latem
kryją się w zieleni
ślepo wierne niezmienności
jak żona przy kuchennym stole
pospolite
jak mąż w kapciach
i fotel z gazetą
liście
odkrywam jesienią
szelestem złotem bukietem
z dłoni dziecka
wchodzą w wiersze poetom
Czemu scena wróciła akurat teraz? Starzejący się mózg ucieka w młodzieńcze lata, ale też jesień 2024 przyniosła znowu liście w dłoni niejednego dziecka. Dawały radość maluchom i ich rodzicom, mnożącym zdjęcia telefonami. Na gorąco wysyłali produkcję na portale społecznościowe, ale też babci Teresce, cioci Joli i jeszcze Dżesice, której barwny bukiet nie może cieszyć na żywo, gdyż spija Aperola na Krecie. Jesienne barwy pozowały dodatkowo w subtelnym uścisku dziewczęcych palców. Oto kolejna, chyba dziś czwarta, powiatowa Anja Rubik prężyła się z bukietem odcieni klonu przed fotografem szukającym lepszego profilu lub światła, a ustawiony po sąsiedzku panel odblaskowy okazał się całkiem zbędnym gadżetem w mdławych promieniach słońca. Mógł jedynie ostrzegać licznie spacerujących: trwa sesja zdjęciowa”. I tak na nikim nie robiło to wrażenia. Park Oliwski, podobnie jak dziesiątki parków tego typu w kraju, cieszy się ogromnym wzięciem różnej maści fotografów oraz modelek podejrzanej proweniencji i równie mało spektakularnej urody. Mijam je tu często, uśmiecham się i nawet zazdroszczę cywilnej odwagi albo zwykłego braku autocenzury. Dwa razy w roku mają tu swoistą rójkę: wiosną zsypaną kwieciem i jesienią, kolorowo obdarowane przez buki, dęby, kasztanowce. Próbują szczęścia, choć barwy ginących liści przewyższają urokiem wiele z nich. Nie, wcale się nie wyzłośliwiam, samozwańcze modelki są po prostu szare z zimna, usta im drżą, ale trwają przesadnie rozebrane, posłuszne poleceniom solidnie przyodzianego młodzieńca z wielkim aparatem. Przybierają pozy i stroją miny godne plaży w Malibu, co przynosi efekt raczej mizerny, ale kto by się przejmował, gdy gorącym płomieniem jaśnieje potrzeba zaistnienia.
Zamyśliłem się nad tym na tyle głęboko, że niepostrzeżenie przyjąłem złożony kawałek papieru. Trzydziestolatek z brodą, w szarej kurtce i dżinsach koloru codzienności życzył miłego dnia z uśmiechem. Ulotka była czarno-biała, bez zdjęć, nigdzie nie zapraszała, nie krzyczała żadną kandydaturą ani promocją latte w pobliskiej kawiarni. Nawet nie kusiła szklanicą grzańca. Przeczytałem tylko: Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki. Czujnie rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu ukrytej kamery. Nie było jej chyba, ale teraz dostrzegłem ludzi z ulotkami, rozstawionych wśród skrzyżowań parkowych alei. Stali we dwoje, czworo, dorośli z dziećmi i jeśli coś ich wyróżniało, to matowość strojów i twarze bez połysku, jakby sentyment trzymał ich w ławce kościelnej Oazy, choć czas wycisnął piętno kurzych łapek w obliczu. Zaciekawiła mnie zawartość ulotki, przebiegłem wzrokiem, ale treść złożona była wyłącznie z cytatów. Jeden z nich przykuł uwagę archaiczną składnią i językiem: On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy, obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli. Jego sińce uleczyły was. Byliście bowiem zbłąkani jak owce, lecz teraz nawróciliście się do pasterza i stróża dusz waszych (I Piotra 2.24-25).
No cóż, pomyślałem, nie znasz dnia ni godziny, gdy łaska Pana cię dopadnie. Ale żeby w parku? Wśród kolorów złotej jesieni, uśmiechu przechodniów, pozowanych zdjęć, tekturowych kubków z kawą i z różową watą cukrową w dłoniach dzieci coraz liczniejszych ukraińskich rodzin? Chciałoby się powtórzyć za filmowym Świrem Koterskiego: chyba przeginasz Dżizus! Sęk w tym, że nie Jego wina. Ludek, może nawet Boży, może z dobrą intencją, ale nieco odklejony. Chce dobrze, wychodzi jak zawsze. Bo niby po co spacerowiczom archaiczne fragmenty Pisma? Przecież mają kłopot z całkiem współczesną polszczyzną, jeśli ujęta w zdanie złożone. Nie potrafią do końca przeczytać akapitu w mejlu ze zrozumieniem, a tu strzał nawrócenia jak z osady Amiszów? Jak długi żywot przewidziano dla tej ulotki? Za chwilę wypełnią się nimi kosze? Wymieszają się tam z opakowaniami po frytkach i burgerach z pobliskiego McDonalda i to jest ich metafizyczny sens? Cóż za piękna metafora współczesności, pomyślałem. Tygiel barwnych powojów, przechodzących z pocysterskich murów na fotki, resztki konsumpcji w koszach, wymieszane z pamięcią zbawienia z Listu św. Piotra na ulotkach. W jednym metalowym kuble, zużyte, przemieszane i nikomu niepotrzebne odpady jesiennej niedzieli, resztki sacrum i profanum jednakowo nie ciążące nikomu na uwadze dłużej niż chwila przeżuwania. Co mogą wnieść w niedzielny spacer rodzin z dziećmi przedpotopowe cytaty, jaka jest intencja kolportujących kaznodziejów płci obojga? Te fragmenty nawet przeczytane, nawet z próbą zrozumienia, co mogą w takim kontekście? Wzbudzić uśmiech politowania dla nieogarów urwanych z przebrzmiałej epoki? Trącić eschatologiczną strunę niepokoju związanego z przemijaniem? Poruszyć tęsknotę do wiary? Zachwycić się połączeniem jesieni z nadzieją wieczności? Gest to może szlachetny jak świąteczna paczka dla ubogich i równie jednorazowy, który nie ma żadnej mocy, by odmienić codzienność. Jezusowemu zbawianiu pewnie nie pomaga, gdy umieszcza je w jarmarcznym kontekście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz