To się zdarza. Audiobook kończy się w trakcie plenerowego marszu. Z racji pory roku, wiatru i chłodu, daję najszybszą opcję w aplikacji: "znajdź następną książkę”. Tym sposobem często trafiam na coś, co dawno temu wrzuciłem na półkę i doskonale nie pamiętam z jakiego powodu. Od kilku dni brnąłem przez powieść historyczną Egipcjanin Sinuhe Miki Waltariego. Klasyk dotąd pomijany, jak wiele innych, raczej nużył, ale nie miałem potrzeby zmiany. Lektor trzymał wzorcowe tempo spacerowe, a ja dawałem narracji szansę. Przynajmniej wyciszała głowę skołataną kolejnym dniem w pracy. I chyba warto było czekać, przynajmniej do tego momentu, w którym autor przykuł uwagę, wkładając w usta królewskiego trepanatora magiczne słowa:
Nie ma miłości – rzekł Ptahor stanowczo – mężczyzna jest smutny, gdy nie posiada kobiety, z którą mógłby spać. Ale gdy spał z kobietą jest jeszcze smutniejszy. Tak było i tak zawsze będzie. – Dlaczego? – spytałem. – Tego nie wiedzą nawet bogowie.
Coś jest na rzeczy, pomyślałem cofając nagranie w domu, by wynotować prorocze słowa. Tego nie wiedzą nawet bogowie, z pewnością. Setki lat przed naszą erą, ponad dwa tysiące lat nowej ery, a gdzie miłość barwna po grób? W marzeniach, złudzeniach wyciskanych do bólu, zwidach i pragnieniu. Ze znakomitej większości prób zwycięsko wychodzą nieliczne wyjątki, jak to w regule, a masie poharatanych niedobitków zostają dymiące pogorzeliska, łzy i niebieskie karty na komendzie. Panie wzdychają do miłości jakby głośniej i częściej, mimo kolejnych sińców pod oczami, wszak mają do dyspozycji silniejsze narzędzia: memy, komunikatory i portale społecznościowe wzmacniające wołanie na puszczy. Panowie masowo smutnieją w mgnieniu oka. Nim zdołają wytrzeć narząd w firankę, minie szał uniesień wraz z krzykiem wybranki. I tak oto, co kobieco skojarzone z niekończącym się uczuciem, nieuchronnie mija się z tym, co w męskim wyobrażeniu. Kroczą obok siebie w potrzebach, definicjach, teoriach, praktykach i ostatecznie mniej lub bardziej świadomie oboje zazdroszczą modliszkom. Ta szczytując odgryzie łeb amanta i skraca całe to kałapućkanie po fakcie. Ochroni stan rachunku bankowego i w zarodku zgasi desperację ciągania się po terapeutach, sądach, adwokatach i notariuszach, zachowując ledwie draśniętą wolność na następny raz.
Ano właśnie. Przecież podobną sentencję przypisano już historycznie Arystotelesowi, choć raczej nie posługiwał się łaciną, ale może tak wybrzmiewa ona dostojniej: omne animal triste post coitum est. Tyle że mowa tu raczej o akcie fizycznym na miarę biologii, to w tym wymiarze po obcowaniu każde stworzenie jest smutne. Z wyjątkiem koguta, który to post coitum wskakuje na płot i drze dzioba, obwieszczając światu, że znowu mu się udało, siłą, ale jednak! Przemocowiec jeden. Łacińska maksyma przypomniała mi rzadko cytowaną scenę kultowego filmu Janusza Majewskiego C.K. Dezerterzy. Oto Jan Kania i Mitzi kończą kolejne mizianki, tym razem sielsko-anielsko, na łące, kiedy lubieżnie przeciągające się dziewczę pyta:
- O czym myślisz?
- O niczym. Jestem bezmyślnym jełopem, który myśli o niczym – rzecze Jan.
- Przestań, przecież widzę, że posmutniałeś.
- Post coitum… - mruczy Kania.
- Nie mów do mnie po łacinie! – Oburza się równie prosta, co namiętna córeczka okolicznej burdelmamy i kontynuuje – Wiesz o czym ja myślę?
- Wiem. Zawsze o tym samym.
- Kretyn! Myślę, że ślub weźmiemy w Koszycach, bo tu plotkarki by nas zżarły z zazdrości.
- A nie przyszło ci do tej pustej głowy, że po wojnie będę chciał wrócić do domu, do rodziny, do swojego kraju?
- No to pojedziesz i wrócisz, przecież to nie jest za granicą.
- Kto wie, czy już nie będzie? A jeśli nawet, to co? Wrócę tu i będę zarządzał interesem mamusi?
- Bo ty już mnie nie kochasz! Stałam ci się obojętna – prawie płacze słodka Mitzi.
- To przeczy temu, cośmy tu robili – odpowiada z cynicznym uśmiechem gefreiter Kania.
- Ty kochasz mnie tylko przed!
- Kocham cię przed i po i w trakcie… o! W trakcie najbardziej!
- Ty draniu, zobaczysz, zrobię sobie coś złego!
- Tylko nie usiądź gołą pupą na pokrzywach, bo byśmy cierpieli oboje.
Czyż da się obronić inaczej egzystencjalny smutek męskości niż ironią? Jak żyć z kimś, kto zaplanuje za dwoje, nie pytając drugiego o zdanie, sprowadzając trwogę egzystencji do ślubu w Koszycach, trendów wskazanych przez wedding plannera czy koloru muszki pana młodego? Tak mają kobiety w obliczu miłości: dałam ci co cenniejsze, teraz w zamian biorę twoje życie do dyspozycji i ani mi drgnij albo “ty już mnie nie kochasz”. Oto czemu faceci tak często są smutni, według Ptahora i nie tylko.
Na moje męskie oko, to także nieunikniona rozpacz czystej ekonomii. Ona pojawia się już na starcie, w początku przeczuwa kres, nieuchronnie. Niedoszacowanie wysiłku finansowego i nadmiaru poprzedzającej aktywności, wobec wątpliwego zysku, daje o sobie znać bardzo szybko. Sami zobaczcie, ile energii kosztuje go kilkuminutowy akt haczenia o niebiańskie progi! Co prawda niesiony pożądaniem za daleko ma do głowy, ale w końcu dociera ten przerost inwestycji. I już wie, ile kosztował taniec godowy po nic, a raczej po maksymalnie kwadrans spełnienia. Obiady w Whiskey in the Jar, kolacje w Pueblo, randki w Chlebie i Winie, a wszystko poprzedzane przebieraniem nogami w chodnikowym ogonku przed drzwiami lokalu. Do tego spontanicznie kupowane kartony z Hachi Sushi do butelki wina targanej przed ekran Netflixa. Wielokroć brane prysznice z zapachem Ritualsa w tle, wody kolońskie z Notino.pl, zajeżdżanie merolem, wybłaganym na godziny u taty, brata szwagra czy latanie po salonach Kruk, Yes, Pandora, by dopaść gustownego świetlika, połyskującego w ciemności kuperkiem albo znaczek nieskończoności do bransoletki. A teraz ledwie można liczyć na uśmiech błogości zdobytej damy, trwający nie dłużej niż flesz romantycznej słitfoci, zanim ona wywali z siebie listę pomysłów na najbliższy weekend, sylwestra, wakacje i spacery po galerii w ramach kolejnej okazyjnej wyprzedaży sezonowej. Weź tu nie bądź smutny w imię miłości, która zaistnieje na moment realnie i zgaśnie niczym iskierka z popielnika, co to na Wojtusia… i jak tu nie być smutnym?
Przyszłość nie roi się jaśniej w tej materii. Męskość wyraźnie jest w odwrocie, pod wpływem natarcia hordy, która feminizuje obyczaje i język, co widać na gołe oko choćby w ilustracji obok niniejszego tekstu. Panowie w porywie bezradności i konwulsyjnej obrony coraz rzadziej bawią się w długie podchody. W desperackiej próbie ochrony przed płciowym smutkiem idą na wygodne skróty. Wystawiają w sieci klejnoty i wajhy z prostą instrukcją obsługi, no i bierzesz lalka albo nie, innej miłości nie będzie. Mniej prostolinijni, choć równie przedmiotowo trakujący kobiety, chwytają się boomerskiej opcji romantycznej, więc pierniczą rzępoły o zakochaniu, wyjątkowości, przynajmniej tak długo aż wybranka ulegnie, padnie ofiarą legendy poprzedniej żony, bo wiadomo: złą kobietą była, tymczasem opcja “ale ty jesteś aniołem” jest tyleż ekskluzywna, co krótkoterminowa. Przy bliższym poznaniu okaże się jednak, że zła żona nadal taką jest na zapleczu i dociąża wizerunek Adonisa trójką dzieci w tle.Cóż się tym chłopom dziwić? Lajf is brutal, a wetknąć gdzieś trzeba. Póki męskość pręży się zdolnością do uczucia, przynajmniej niezłomnie próbują o siebie zawalczyć, niechby i uszczęśliwiając cudze żony. Te są mniej wymagające, rzadziej roszczą pretensje o kobierzec, a zapomniane i posmutniałe w obliczu komedii romantycznych, oczekują zachwytu na krócej i taniej, choćby z powodu zbuntowanych mężów, ratujących się ucieczką na siłownię, w chłopięctwo konsoli, twarde libacje, inne cudze żony lub zwyczajnie w hazard i kryptowaluty. Oni już nie powrócą, na dobre wyzwoleni z miłosnych ról. Nie będą zapleczem logistycznym dla niegasnących aktywności małżonek, konieczności remontów, podróży, wyprzedaży i obowiązkowej opieki helikopterowej nad potomstwem, co to ostatecznie i tak szklanki wody im nie poda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz