piątek, 25 września 2020

Bokserki rozpaczy

❖Kliknij, żeby posłuchać tekstu w interpretacji autora❖

- Widziałeś? Nasza Alibaba przywdziała czerwień sukienki. Dla ciebie zrzuciła portki Alladyna, będzie się działo! I ten karmin połyskujący ze stóp. Wieczorem zassiesz koraliki paluszków, każdy z osobna! - Dorota prowokacyjnie przeciągała palcem po ustach siadając na biurko. - Dziewczęce bóstwo! Coś czuję, że zapomnisz o tych jej… jak to nazwałeś? „Dwa razy napluć na deskę i wymieszać”? To było o piersiątkach?
 
     Zawiesił wzrok na jej twarzy. Ile ironii kryła w tych gierkach, a ile szczerej zawiści? Tak czy inaczej, najwyższy czas, żeby uderzyć w punkt i zamknąć temat: 
- Dwa ziarnka kawy, mówiłem. Zamiast tyłka. To o dupie było, a propos!
-  A propos czego?
- Perszerona. Hasło z wczorajszej krzyżówki. Powinnaś wiedzieć najlepiej: wielka zimnokrwista kobyła z potężnym zadem. A propos!

     Koleżanka pomilczy kilka godzin i zacznie od nowa, znał ją. Jutro wrzuci na tapetę temat pizzy z dziwaczką i zapyta, co lepiej smakowało: pieczarki z wierzchu czy grzybki z pipki? Mściła się za wiek dziewczyny, bo urodą Kamila nie zniewalała. Była miła, starała się poznać wszystkie obszary działania, zrealizować rzetelnie każdy punkt przewidziany w procedurze adaptacji. Nie miała w sobie nic z kokietki, jeśli w ogóle znała to słowo. Marek nadzorował ostatni tydzień procesu, wypatrując momentu słabości, poddania czy rezygnacji i nic. Pełny profesjonalizm i żadnych umizgów. Różnica wieku gwarantowała, że nie widział w niej kobiety, a żałosny outfit dziewczyny dopełniał reszty. Ostrzyżona zapałeczka główki, znikająca za nadmiarem okularów, bufiaste gacie w kwiaty, idealne do wyniesienia melonów z Lidla, do tego dziesiątki hałaśliwych bransoletek, jakby szła w nagonce przez knieję, no i wielkie słuchawki, zrośnięte z małżowiną. Zaczepiany złośliwie, jak upojny finał tego stażu zaplanował, odpowiadał pytaniem o wysokość kary za współżycie z dzieckiem specjalnej troski. Jednak chętnie zaprosił na obiad, z wdzięczności, że nie komplikowała współpracy, a nawet pozytywnie zaskoczyła. Kamila była pomocna, choć należała do przeklętego pokolenia Y, wyhodowanego na podłożu roszczeń i poszukiwań fanu w pracy. W nagrodę pozwolił jej zamawiać drinki. 

     Trzy godziny po ostatnim czuł skutki lekkomyślnej decyzji. Aż tak nie należało ulegać wdzięczności. I jeszcze ten złowieszczy dźwięk. Ale to nie był zegar, choć słyszał wyraźnie. Rozejrzał się ukradkiem po półkach i ścianach przytulnego mieszkania. Nie było nic szczególnego. Na końcu łóżka smutno zwisały bokserki rozpaczy, ale tykało z przeciwnej strony i znacznie bliżej, jakby nad głową, choć tam było okno, za którym zachodziło słońce. Wstać? Jeszcze nie teraz, nawet jeśli smycz małżeństwa zaciskała kolczatkę ostrzeżenia. Chwilę temu zebrał komplementy za gorące pieszczoty i cudowne pocałunki, przynajmniej tyle potrafił zapewnić. Okazało się, że dziwaczki też potrzebują czułości, a kto miałby ją dać? Rozgrzeszał się, gdy dziewczyna wydawała z siebie mruczando rozmarzenia, jednostajnie gmerając palcem w kędziorach kopru na jego klacie. Rozpraszało to równie jak dźwięk groźnych taktów. Coś jak stoper zbliżający moment eksplozji, nieuchronnej, choć równie nieplanowanej, co zasłużonej.    

Co mu odbiło, żeby tu wylądować? Tik – czerwona sukienka? Tak - Czarne rajstopy? Tik – mocno wypięta pupa, w poszukiwaniu winylowych płyt na podłodze? Tak – bordowy staniczek i uśmiech dziewczęcy, budzący pragnienie warg? Tik – skutek kilku szklanek alkoholu? Tak – czemu go pocałowała? Dawno nie czuł, że może się podobać, a z tej kawalerki, ciemnej i dobrej, trzeba będzie niedługo odejść, jeszcze spojrzeć w niebo pogodne, jeszcze spojrzeć za siebie, w młodość… szkolny Broniewski wyskoczył jak diabeł z pudełka. Akurat teraz, gdy trzeba zmierzyć się ze śmiesznością wieku średniego?

     Jak wytłumaczyć żonie, że obiad przeciągnął się do sześciu godzin? Pocałować na powitanie? Kwiaty z nocnej kwiaciarni? To dopiero wtopa! I jak zmyć cudowny zapach Kamili i smak, nieusuwalne jak podwójne poczucie winy? Banalna zdrada i jego nagość pod pręgierzem rozpaczy odbitej w oczach dwudziestki z okładem. 

     Wstał i zaraz dostrzegł w spojrzeniu coś na pograniczu skrywanego niesmaku i litości. Kara numer jeden. Stary a durny, przecenił siły i jego żałosny wzwód dowiódł, że nie tak prosty to mechanizm, jakby się zdawało. Myśli goniły kolejne w rytmie nieznanego tik – tak! 
- Teraz odświeżymy się przed kolejną próbą. – Wyszeptała. – Nie martw się, mam deszczownicę, zmyjemy lęki i obawy, poszukamy głębszych pokładów męskości – Kamila szepcząc wyprowadzała Marka z łóżka za rękę i wiodła do łazienki, wręczyła ręcznik i przeprosiła na momencik. Po drodze zniknęła w toalecie. 
  

Błyskawicznie wciągając portki, zauważył źródło tykania. To japoński kotek szczęścia Maneki – neko, machał mu na pożegnanie mrużąc oczka w uśmiechu. Stał na parapecie, gdzie słoneczna bateria w podstawie, gwarantowała zasilanie ironii skuteczniej niż pieprzącym się króliczkom Duracella.

     Dwie ulice dalej drżącymi palcami wołał taksówkę. Koniecznie z osłoną oddzielającą kierowcę, żeby nie ważył się odpalać durnych gadek. Ciągle czuł smak na ustach, ekscytujący, wyrazisty, choć trudno było orzec, czy to jej pomadka, perfumy? A może dołączyła do tego świeżość pachwin i wilgoć różowiutkich warg… na ten ciąg myśli przybyła erekcja, całkiem poważna i w zasadzie byłby gotów wysiąść, wrócić pod obiecaną deszczownicę. Niestety, spojrzał na elektroniczny zegar taksówki. Wybiła dwudziesta pierwsza dwadzieścia, a on głupi powiedział żonie prawdę. Wspomniał, że wróci później, że obiad ze stażystką i podziękowanie … zaśmiała się tylko przewrotnie, żeby za bardzo nie przejął się faktem. A wtedy zaparł się trzy razy, że czułby się jak pedofil, kocha kobiece piersi, a do zdrady równie ma daleko, co do perwersji, którą byłoby zdzieranie bufiastych szarawarów. 

    Jak uzasadni powrót z obiadu niemal dwie godziny przed północą? Kucharz wyskoczył po kurczaka do Wuhan, czy kelner ganiał po deser do stolicy? To się źle skończy. Oberwie, a nawet nie miał co wetknąć w urocza wąziutką szparkę. I co powie? „Wybacz moje złoto, ale wieczór był tak piękny, że szedłem piechotą”? Teraz zrozumiał, po co kobiety kupują miniaturowe perfumki, puci puci, żeby zawsze mieć pod ręką i owionąć rogi jelenia u progu własnego domu! Żeby wałach miał jasność, że żaden ogier nie zostawił nic na jego klaczy! Od dziś będzie nosił ulubioną wodę toaletową! A gdyby wziął u niej prysznic? Pachniałby jej żelem, męskiego nie miała! Chyba… . Gdyby został dłużej? Gdyby uniósł w ramionach pod kroplami wody na długie pieszczoty wewnątrz ud, na serię pocałunków, zlizał dziewczęcy aromat, może wówczas… znów erekcja dała o sobie znać. Za późno. 

    Mąż marnotrawny stał już przed domofonem własnego bloku i wyciskał paragraf z wyrokiem. Urządzenie też było martwe. Kolejna próba i nic. Pierdolona dezynfekcja klawiszy robiła swoje! Sięgnął do torby, nie było kluczy. Zostały w przedpokoju. Mógł dorzucić baty do wyroku, za dodatkowy telefon do żony.

     Winda na szafot sunęła bezszelestnie, bał się odezwać, wszystko i tak zostanie użyte przeciw niemu. Żona stała tyłem, bez słowa. Odwróciła się dopiero w mieszkaniu:
- Złośliwie to robisz?! Musiałeś wrócić akurat teraz?! – Rozdarła się jakby chowała listonosza w szafie, co może nie byłoby najgorsze. – Wszystko potrafisz spieprzyć! Wszystko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF