środa, 7 października 2020

Daruj sobie potomka

Dobrze pamiętam dwa przypadki, gdy doprowadziłem ojca do konieczności zastosowania środków przymusu bezpośredniego. Nie miał pojęcia, że dzieci się nie bije, więc nie mam żalu. Raz zainkasowałem przez panikę matki i za sprawą własnej niefrasobliwości. Wyniosłem śmieci i zaginąłem bez wieści, chyba na dwie i pół godziny, budząc paniczny lęk obojga. Trzeba pamiętać, że działo się to w epoce czarnej wołgi lub ciut po, a na telefon stacjonarny czekało się dziesięć lat z okładem, choć nie jestem starszy od przydrożnych kamieni. Nawet nic złego nie zmalowałem, zatraciłem jedynie miarę czasu, tonąc w błękicie oczu pierwszej miłości nastolatka. W domu nie zdążyłem nakreślić potęgi tego uczucia, a już łeb mi odskoczył od ciosu niezrozumienia jego głębi. No cóż, miłość to cierpienie, jak rzekł pies łomocząc jeża.

     Przyczyny następnego razu nie pamiętam, ale z pewnością była to epoka buntu nastoletniego i skutek oszołomienia poglądami Schopenhauera, streszczonymi w podręczniku języka polskiego. Z wypiekami czytałem coś o istnieniu, jako nieustającym paśmie niezawinionego cierpienia, gdy do pokoju wkroczył ojciec z kolejną pretensją o coś tam. Wyrwany z jaskini filozofa warknąłem, że nie prosiłem się na świat, więc skoro już zafundowali mi dożywocie bez wyroku, mogliby się nie czepiać. Ten cios rodzica pozostał nauką, że gdy interlokutor zaskoczy cię argumentem, zawsze możesz pierdolnąć go w łeb. Tylko dlaczego teraz akurat powróciły traumatyczne przeżycia, po trzydziestu latach z okładem? Chyba na skutek gazecianej rozmowy z Mikołajem Starzyńskim, kulturoznawcą, autorem książki "Antynatalizm. O niemoralności płodzenia dzieci". 

     Okazuje się, że na świecie znojnym i coraz mniej znośnym, istnieje pewna grupa ludzi, którzy uznają płodzenie dzieci za akt egoizmu. Najkrócej mówiąc: chcesz rodzić, jesteś podejrzana, a co najmniej nieodpowiedzialna. Folgujesz własnej potrzebie pozostawienia potomka, a powołujesz do istnienia niewinny byt, który wcale o to nie prosi. Skazujesz nowego człowieka, bez najmniejszego przewinienia, na dziesięciolecia bólu, traum z domu czerpanych i nie tylko, na wizyty u terapeutów, wszelkie niewygody mieszkania lub jego braku, zmagania z konkurencją, na ciąg chorób wirusowych jeszcze nieodgadnionych, stres i ocieplenie klimatu, a w przyszłości wrzucisz w brutalne wojny o ziemię do życia, wodę do picia, stawanie do nieustającej walki z podłością osaczających osobników tego samego gatunku. I jeśli Sartre miał rację, mówiąc, że „piekło to inni”, dodatkowo robisz przysługę państwu ciemności. Jeśli już darowano ci życie, przejdź je sam, z honorem, do końca i nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Dostań wpierdziel od Urzędu Skarbowego, partii rządzących, przełożonych i teściowej, choćby po to, żeby nie mieć głupich pomysłów z płodzeniem, nawet za pińcet plus, bo tylko je przeżresz, a dziatwy nie ocalisz. Obudź się! Chcesz rodzicielstwa? Zaadoptuj dzieci już wydane na świat, przez tych, którym dano jedynie chuć. Raduj się na osobności własnym członkiem, tudzież waginą, ciesz się nieprzystojnie, biorąc przykład z Onana i dość. Nie ma co się usprawiedliwiać prawami Boskimi, gdy człowiek od dawna nie brzmi dumnie, a pazerny jako szarańcza, przeżuje matkę Ziemię i splunie za siebie. Eksploatuje zasoby grubo ponad stan, sprowadza nieszczęście na planetę, posyłając metan w obłoki, a pod zadem podcinając gałąź, na której wierci się w ADHD chciejstwa.

     Można sobie do woli tak ironizować, upatrywać w antynatalizmie jeszcze jednego lewicującego zajoba demagogii. Ale gdyby na chwilę spróbować spojrzeć na taki nurt całkiem serio? Jest w nim wyczuwalna pretensja do słuszności. Codziennie w serwisach informacyjnych z kraju i ze świata, w programach radiowych i gazetach krystalizuje się obraz epoki odległej od sielanki. Pożary Tajgi, Amazonii plus jej wycinka pod pastwiska, ulewne deszcze i tajfuny, zamieszki z udziałem emigrantów lub przeciw nim, wojny i zatargi, brud polityki i chciwość korporacji. Brak poszanowania dla życia w poczuciu sprawiedliwości, gwałtownie narastający podział na coraz większe obszary biedy i coraz mniej licznych, ale skrajnie bogatych multimiliarderów. Robotyzacja wkrótce spowoduje, że masy ludzi nie będą do niczego potrzebne, gdy już ostatecznie i z powodzeniem zastąpią ich automaty sterowane sztuczną inteligencją. Co poczną ze swoim życiem odrzuceni
? Nie staną się przez to mniej ludźmi? Gdzie przebiegać będzie granica roszczeń obywateli egzystujących na koszt państwa? Dokąd pójdą uczciwi, a pozbawieni zajęcia, gdy nie zdobędą wpływu na władze koncernów, które robotnika zastąpią maszyną? Odstawieni stracą pewność, że mogą nadać sens własnej egzystencji i co poczną? Przekwalifikują się? Wszyscy zostaną pielęgniarzami w domach opieki na rzecz starszych i niedołężnych? Czy władza zafunduje im głupawkę tanich programów rozrywkowych i na stałe przypnie do fotela, żeby nie wyglądali przez okno? Jaka część z nich pogrąży się w depresji, nałogach, przemocy? Może jednak warto zapytać, czy rzeczywiście powinniśmy dalej się rozmnażać? 

Starzyński, przywołuje fragment jednego z odcinków serialu „Utopia”, by obrazowo pokazać, co oznacza rodzenie kolejnego dziecka:
„Do faceta przysiada się kobieta z dzieckiem i zaczynają gadać. Ona, że leci do Paryża i wie, że to trochę nieekologiczne, szkoda, bo powinniśmy dbać o środowisko. On jest trochę podejrzany, dziwnie patrzy na jej syna i pyta: „To czemu go spłodziłaś?”. I zaczyna monolog: „W ciągu swojego życia wyprodukuje on 515 ton dwutlenku węgla. To tyle, co 14 ciężarówek. To ekwiwalent 6500 lotów do Paryża. Mogłabyś latać 90 razy w roku, tam i z powrotem, niemal w każdym tygodniu życia, a i tak nie osiągnęłabyś takiego wpływu na środowisko, jaki miały jego narodziny. Nie wspominając o pestycydach, detergentach, ogromnej ilości plastiku, paliwie jądrowym zużytym, by utrzymać go w cieple... Urodzenie go było aktem egoizmu. (...) Skazałaś innych na cierpienie.” 

     Nic dodać nic ująć, chyba, że wrócić do ironii. Zważywszy na fakt, jak bardzo świat nam się zlaicyzował i odrzuca wiarę w życie po życiu, egzystencja schodzi do poziomu hedonizmów wszelkiej maści, a rozmnażaniu i tak w najlepsze przewodzić będzie biologia mniej lub bardziej ukierunkowana kulturowo, ale nieuchronnie prowadząca do przewidywalnego finału: „zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń”… no może jeszcze trochę nawozu pod czerwone porzeczki historii, którą rzekomo tworzymy, ale ona i tak nikogo i niczego nie uczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF