Przypadkiem trafiłem na fragment filmu o malarstwie niderlandzkim. Przysiadłem, gdy jego twórcy zatrzymali się na dziele Hieronima Boscha, Jezus dźwigający krzyż. Motyw w historii sztuki bardzo popularny i przedstawiany na różne sposoby, a jednak z jakiegoś powodu został ze mną na dłużej. W ujęciu tego twórcy, to nie Chrystus przykuwa uwagę, a przynajmniej nie tak bardzo, jak otaczający Go tłum, w którym niemal znika.
Kompozycja przypomina kolaż, stworzony przez zagęszczenie portretów na małej przestrzeni. Malarz wypełnił ją natłokiem odpychających twarzy. To zgromadzenie budzi niesmak, coś na pograniczu obrzydzenia i lęku. Nawet św. Weronika, skupiona na cudownym odbiciu wizerunku Pana, zdaje się znikać pośród tłuszczy. Tymczasem przedstawieni zajmują się swoimi sprawami, najmniej zainteresowani losem głównego bohatera wydarzenia.
Głos komentatora z filmowego offu podpowiadał w interpretacji, że Bosch przeciwstawia tu pokorze cierpiącego Jezusa rozgardiasz, głośność nieprawości, zakłamania, egoizmu i obłudy. W karykaturalnym ujęciu artysty narrator dostrzegał nierówną walkę dobra ze złem, gdy to ostatnie przesłania mękę i cierpliwość dźwigającego krzyż.
Dlaczego akurat ten obraz we mnie osiadł i nie dawał spokoju? Zrozumiałem dwa dni później, gdy zza rogu budynku wyłonił się gość z obwisłą wargą, z przyklejonym do niej petem i z maseczką na św. Mikołaja, napiętą pod szczeciniastą brodą. Olśnienie przyniosły wyblakłe, puste oczy i brak trójki w górnym uzębieniu. Zatem o to chodzi! Według historyków Bosch namalował to dzieło w 1515 roku, a pięćset lat później z okładem, gdy wokół ludzie z iphonami, a w nich telewizor do seriali i po trzy aparaty do selfi, a każdy wielkości główki od szpilki, gdy samochody same parkują, a pralki odróżniają majtki z golfem od nocnej koszuli, tu i teraz, realnie, wyrastają gęby średniowiecza. Jakby nie było rewolucji kulturalnych, ewolucji nie chciało się działać, a cywilizacja równie bezradna, wali czosnkiem o altankę mentalności. Już wiedziałem, ale w tym momencie, radość odkrycia zakłócił jazgot za plecami.
Tym razem gnom płci żeńskiej, wzrostu siedzącego psa, w wieku bliżej nieokreślonej trzydziestki i z równie boschowsko pokraczną facjatą, kręcił nerwowe bączki na chodniku. Dorwało ją ADHD tak silne, że opadł dres z chudej dupy, niby pampers przekraczający normę producenta. Pluła w telefon i przyciągała uwagę przechodniów błędnym wzrokiem, jakby w poszukiwaniu promocyjnego banneru: Implanty wstydu i godności wszczepię. Po raz trzydziesty drugi z rzędu wykrzykiwała komuś po drugiej stronie, najwyraźniej tak samo tępemu, frazę o „bezsensu” noszenia rękawiczek z "kondona" i duszenia się przez kawał własnych gaci.
Zaraz potem mijałem przydrożną garmażernię, gdzie z drzwi krzyczała pomarańczowa kartka z odręcznym napisem: Świeża szparaga za 9,99. Reklama nie przyciągała oryginalnością, a znudzona kobieta za ladą dobywała z nosa urobek dnia. Widać przysparzało jej to tyle trudu, co przyjemności, o czym świadczył nieobecny wzrok i bezwiednie rozdziawione wargi. I tak, gdzie się nie rozejrzeć, chodzący bohaterowie malarstwa Niderlandów wieków średnich lub tuż po.
Spojrzałem na labradora moczącego oponę i pamięć wydobyła posiadacza kartoflanego nosa, z przedwczoraj. Srał swoim psem tuż przed bramką jednorodzinnego domu i nie myślał sprzątać po pupilu. Gdy właścicielka posesji zwróciła uwagę, odesłał ją do agencji towarzyskiej, mieszając z gównem równie wielkim, jak to po jego owczarku. Kolejne olśnienie: dzieło Boscha wcale za mną nie idzie, ono po prostu żyje w każdym zakątku tego miasta, gminy, województwa, kraju. Ma się wybornie w serwisie informacyjnym, w programie interwencyjnym i gwarantuje niezmienność. Trwa z całym urokiem ulicznego rynsztoka, nawet w ogłoszeniu spółdzielni mieszkaniowej, w którym zaczytałem się otwierając drzwi własnego bloku: […] prosimy […] o niewyrzucanie przez okna i z balkonów śmieci oraz niedopałków papierosów. Też wolałbym żeby to był zwykły prosty fejk, dla jaj, a nie oklepany pieczęcią, ponury powrót do przeszłości tak odległej.
Według ludzi średniowiecza zło tkwiące w człowieku powoduje deformację jego twarzy. Odciska na niej choroby duszy i ciała, żądze i wszelką diaboliczność. Zniekształca, wręcz odczłowiecza. Znika uroda, powab, szlachetność i nie pozostaje wiele więcej niż odbicie prostactwa i nieprawości. Może właśnie dlatego nie sposób dziś spontanicznie i ufnie dotrzeć do szlachetnych rysów, przykleić oko do ludzkiego lica. Bez podejrzliwości przebrnąć przez maski ignorancji, które roją się na ulicy, w sklepie, w pracy u kapitalisty, w wiadomościach telewizyjnych, galerii handlowej i w kościele. Im dłużej nosimy maseczki ochronne, tym trudniej zobaczyć twarze, ale gęby obnażają się nieustannie w ramach nonszalancji, agresji lub zwyczajnie z powodu głupoty i w rytuale ssania puszki Specjalu. Chętnie plują jadem na chodnik i z telewizora, szczują plemiona przeciw sobie, a potem ładują się na cmentarz w czasie zakazu. Dają inspirację do piosenki rozpaczy, porywającej rzesze skrzywdzonych do aplauzu, a potem „zdradzieckie mordy” demokracji zdejmą ją z anteny, plugawiąc dziesięciolecia cudzej pracy i uczciwość redaktorów. Gęby szwagrów, sióstr i teściów, wykrzywione pazernością, nienawiścią lub kompleksami, dopuszczone z dziesiątego rzędu partyjnych powiatów do koryta, głodne władzy i pochlebstwa miałkiego klechy, zrobią wszystko, by zakrzyczeć ostatnie ludzkie twarze. Zadepczą zieleń i wytną drzewa, przypną psa do słupka przy drodze i wyrzucą kota w cudzym ogródku. Złożą dłonie przy ołtarzu, a potem wytrzebią dziki, pójdą polować na sarny i jelenia. Z własnymi dziećmi w tle będą przelewać krew. Zadbają zawczasu, by na plastycznym jeszcze obliczu potomka nie zabłysło odbicie rozumu, troski, miłości i dobra.
Super tekst Jacku 👍
OdpowiedzUsuń